KSIĄŻKA,  PUBLICYSTYKA,  RECENZJE

TOP10 Najlepszych Książek Przeczytanych Po Pijaku 2021

Pora odkurzyć nieco bloga, bo jeszcze chwila, a przez to nagrywanie podcastów zapomnę jak się pisze. Co nada się do owego odkurzenia idealnie? Rzecz jasna roczne podsumowanie czytelnicze! Nie ma to jak gorąca dziesiątka najlepszych lektur przeczytanych w przeciągu ostatnich dwunastu miesięcy; człowiek sam cofnie się myślami do niekiedy wybitnych dzieł, a może i uda się dzięki poniższej liście zachęcić kogoś do sięgnięcia po tę czy inną pozycję? We will see. Zanim jednak przejdę do samego zestawienia zaznaczę jedynie, że nie znalazło się w nim miejsce dla tak uznanych tytułów jak choćby Trzej muszkieterowie, Granica zapomnienia, Cyberiada, czy Zabić drozda. No, to teraz pomyślcie sobie jakie cacuszka czekają na Was poniżej! Gotowi? Jeśli tak, to zapraszam do zapoznania się z moim całkowicie subiektywnym rankingiem dziesięciu najgorętszych książek po jakie miałem przyjemność sięgnąć w mijającym, 2021 roku. Enjoy!

10. Cormac McCarthy – “Droga”

Długo zastanawiałem się, który z tytułów powinien otwierać tegoroczny ranking. Na ostatniej prostej pozostało troje kandydatów – Metro 2033, Zabić drozda oraz Droga Cormaca McCarthy’ego. Zdecydowałem się na ostatniego, ponieważ trzymał się on mojej listy przez większość roku, więc jakoś tak chyba trochę głupio by mi było wyrzucać go stąd pod sam koniec grudnia. Inna sprawa, że gdyby tak wziąć pod uwagę wszystkie czynniki, to The Road rzeczywiście odstaje od pozostałej dwójki na plus. To także najmłodsza ze wszystkich książek jakie znajdziecie w zestawieniu i  zaledwie jedna z dwóch napisanych… w XXI wieku 😉

Akcja powieści rozgrywa się w niedalekiej, choć niedoprecyzowanej czasowo przyszłości, opisując fragment podróży Ojca i Syna przez zgliszcza świata, a dokładnie przez kawałek Ziemi, który kiedyś znany był jako Stany Zjednoczone. Nie jest też jasno powiedziane co tak naprawdę stało się z planetą, a ze skromnych i wyrywkowych opisów wiadomo jedynie, że gdzie okiem sięgnąć, wszędzie unoszą się chmury popiołu, przesłaniające dostęp do światła słonecznego. Pozwolę sobie zresztą zacytować fragment Drogi, a brzmi on następująco: Noce ciemniejsze od ciemności; każdy nowy dzień bardziej szary od poprzedniego. Jak więc widać, w świecie wykreowanym przez McCarthy’ego życie jakie znamy z naszej codzienności właściwie przestało już istnieć.
Ojciec i Syn (których czytelnik zna jeszcze tylko jako Mężczyznę i Chłopca, ponieważ imiona są nam obce do samego końca) przemierzają postapokaliptyczny świat w nadziei dotarcia na Zachodnie Wybrzeże, gdyż może właśnie tam znajdą lepsze jutro.

Droga to powieść o tyle specyficzna, że nie znajdziecie tu kwiecistego stylu, a krótkie i zwięzłe…hmmm… komunikaty? Dialogów w zasadzie nie ma, a całą książkę porównałbym chyba do góry lodowej. Jedynie z wychwyconych tu i ówdzie słów przekonujemy się jak wielka więź łączy głównych bohaterów, jak bardzo są od siebie zależni i jak dodają sobie motywacji, by każdy kolejny dzień nabrał jakiegokolwiek sensu. Nie jest to pozycja dla każdego, jednak zdecydowanie warto dać jej szansę i wyruszyć w tę pełną niebezpieczeństw drogę…


9. Victor Hugo – “Nędznicy”

Z Ameryki przyszłości teleportujemy się do Francji przeszłości, a dokładnie do bardzo burzliwych dla tego kraju czasów wieku numer XIX. To właśnie wtedy, a konkretnie w roku 1860 światło dzienne ujrzała jedna z najważniejszych (jeśli nie najważniejsza) francuskich powieści wszech czasów – Nędznicy, pióra Victora Hugo. Ta składająca się z pięciu części historia, na stałe wpisała się już do kanonu światowej literatury, a powodem, dla którego tak się właśnie stało jest niesamowity rozmach z jakim autor nakreślił na kartach wszystkie lęki, obawy i nadzieje jakie towarzyszyły francuskiemu społeczeństwu mniej więcej 150. lat temu.

Głównym bohaterem powieści jest (były) galernik Jean Valjean, którego poznajemy po wyjściu z więzienia (gdzie zesłany został za kradzież bochenka chleba dla przymierającej głodem siostry i jej dziecka) i który już na starcie nowej życiowej drogi zostaje zaskoczony dobrocią księdza, który to przyjął go pod swój dach i wpoił, że czynienie dobra, w tym pomaganie słabszym i potrzebującym to największe z cnót. W dalszej części poznajemy także pracowitą choć lekkomyślną Fantynę, jej córkę Kozetę, tropiącego Valjeana nadgorliwego komisarza Javerta i wielu innych, których wymienianie nie ma tu najmniejszego sensu.

Sens mają za to Nędznicy jako całość, bo choć nie jest to powieść jakoś wybitnie i stylowo napisana (szczerze mówiąc jest chyba najsłabiej napisaną pod względem warsztatowym z całej tegorocznej dziesiątki), to udało się Hugo oddać ducha swoich czasów, udało mu się przenieść czytelnika na ulice Paryża i poczuć problemy, radości oraz gniew mieszkańców całego miasta jak i kraju w burzliwych czasach XIX wieku.

Generalnie mam z tą książką mały problem ponieważ dla mnie osobiście była ona mimo wszystko lekkim zawodem. Dlaczego? Ano dlatego, że od lat żyłem w przeświadczeniu, że może to być powieść mojego życia. Celowo nie oglądałem żadnej z ekranizacji (których ta powieść doczekała się wyjątkowo wielu), czekając aż wreszcie zanurzę się w świat, który – zdawało mi się – zachwyci mnie bez reszty. Nie zachwycił, ponieważ tak jak wspomniałem, warsztatowo rewelacji nie ma. Powieść napisana jest bardzo prostym językiem, momentami przeciągnięta, a w wielu miejscach naiwna. Jak to się więc stało, że i dla niej znalazło się dziś miejsce? Po prostu nie da się nie docenić wiedzy, pracy i pobudek jakie kierowały Victorem Hugo. Co by o Nędznikach nie mówić to bez dwóch zdań jest to dzieło wielkie i ważne, któremu nie brakuje uroku. A że bywa naiwne? Cóż z tego!


8. Salman Rushdie – “Dzieci północy”

Miejsce ósme to przeskok do wciąż nieodgadnionych dla nas – Europejczyków – Indii, bo właśnie o tym kraju i jego historii Salman Rushdie pisze w swej wielokrotnie nagradzanej powieści Dzieci północy. A trzeba też sobie od razu powiedzieć, że to wydane w roku 1981 dzieło, doczekało się nie lada wyróżnień, w tym Nagrody Bookera, a także Bookera Bookerów, czyli czegoś na zasadzie Oscara Oscarów (gdyby tylko je przyznawano 😉 ). Skąd te wszystkie zachwyty? Już spieszę z wyjaśnieniem, dodając przy okazji, że w moim odczuciu jest to pod wieloma względami najtrudniejsza lektura w całym niniejszym zestawieniu.

Salim Sinai przyszedł na świat w sierpniu 1947 roku w Bombaju. Zresztą pozwolę sobie może oddać głos samemu Salimowi – głównemu bohaterowi naszej orientalnej podróży: Urodziłem się 15 sierpnia 1947 roku w Klinice Położniczej doktora Narlikara. A pora? Pora też jest istotna (…) No więc, jeżeli chodzi o ścisłość, punkt o północy. Och, wyrzuć to, wyrzuć wreszcie z siebie: wyskoczyłem dokładnie w chwili uzyskania przez Indie niepodległości.

Tak było, bo Salim nie kłamie. I jak nietrudno się domyślić wspomniana wyżej data ma tutaj ogromne znaczenie, ponieważ to właśnie od niej zaczęła się pisać historia nowych, wolnych Indii, którą to ze swej perspektywy próbuje nam na kartach powieści przybliżyć Rushdie. Jest to historia pełna niesamowitych smaków, zapachów i kolorów, które autor przedstawia niemal namacalnie. Jednocześnie nie jest to opowieść płatkami róży usłana, bowiem jak to zazwyczaj z rewolucyjnymi zmianami bywa – okupione są krwią i cierpieniem.

Wspomniałem wcześniej, że to prawdopodobnie najtrudniejsza pozycja na liście i tak jest w istocie, a źródłem takiego stanu rzeczy jest próba zrozumienia zupełnie innej niż nasza kultury. Choć pisarz stara się, by historia Salima a zarazem całego kraju była w miarę przystępna dla odbiorcy z dowolnego zakątka globu, to nie da się ukryć, że chyba każdy sięgający po Dzieci północy w tym, czy innym momencie lektury zderzy się ze swego rodzaju ścianą. Charakterystyczne jedynie dla Indii słowa, zwyczaje, czy po prostu inny sposób pojmowania otaczającej rzeczywistości sprawiają, że książkę czyta się stosunkowo ciężko i z pewnością nie można jej zaliczyć w poczet luźnych czytadełek, ot tak kartkowanych dla samej zabawy. Finalnie jest to jednak podróż warta zachodu, o czym najlepiej świadczy choćby fakt, że dzieło Salmana Rushdie znalazło się w tegorocznym zestawieniu.


7. Margaret Mitchell – “Przeminęło z wiatrem”

Po obcych Indiach, wracamy do bliższych nam jednak Stanów Zjednoczonych, a konkretnie do momentu gdy w kraju tym wybuchła wojna secesyjna i swoje racje przy pomocy siły usiłowali przeforsować mieszkańcy Północy oraz Południa. Co prawda w kultowym Przeminęło z wiatrem poznajemy jedynie południowy punkt widzenia, nie zmienia to jednak faktu, że nie bez powodu powieść Margaret Mitchell wymieniana jest dziś jednym tchem z największymi dziełami literackimi zza Oceanu. I choć do zachwytu nad tytułem z całą pewnością przyczyniła się też GENIALNA ekranizacja książki, trzeba oddać autorce z Georgii co jej, bo odwaliła tu kawał świetnej roboty.

Historię opisaną na kartach Przeminęło z wiatrem zna chyba każdy. Niesforna panienka z bogatego domu – Scarlett O’Hara i łobuz-gentleman Rhett Buttler oraz ich pełne nieporozumień ogniste uczucie, a wszystko to na tle bratobójczej walki Amerykanów. Cóż tu można dodać więcej? Chyba nic. Dlatego powtórzę to co mówi/pisze niemal każdy kto zabrał się za lekturę autorstwa Margaret M., a mianowicie: Pomimo całkiem sporych gabarytów książkę czyta się niezwykle łatwo, lekko i przyjemnie. Większości bohaterów nie sposób nie polubić, ze szczególnym wyróżnieniem Rhetta, w którym panie mogą się zakochać, natomiast panowie chcieliby być tacy jak on. Cała otoczka i klimat powieści potrafią zaczarować i sprawić, że przymyka się oko na pewne mankamenty w stylu zbytnia naiwność tak autorki jak i jej bohaterów.

Daleko tej książce do ideału (w innym przypadku znalazłaby się wyżej na liście 😉 ), nie można jej jednak odmówić uroku i poczucia dobrze spędzonego z nią czasu. Akcja wciąga, zdarzają się zaskakujące zwroty akcji, i tak leci strona po stronie, a my śledzimy losy bohaterów z wypiekami na policzkach. PisanePoPijaku poleca, a jeszcze mocniej poleca ilustrowane wydanie ze zdjęcia obok. Kapitalne ilustracje, przyjazna czytelnikowi czcionka i rzecz jasna sama treść, sprawiają, że Przeminęło z wiatrem zamienia się w naprawdę wartą poznania przygodę.


6. John Steinbeck – “Grona gniewu”

Pozostajemy w Stanach przeskakując jednak o kilkadziesiąt lat w przód oraz zmieniając miejsce na mapie i lądujemy w słonecznej Kalifornii czasów Wielkiego kryzysu. Sytuację rozjaśnia i obrazuje pisarz w moim odczuciu wybitny. Imię jego: John, nazwisko: Steinbeck. A powieść, o której będzie mowa uważana jest za największe dzieło życia Amerykanina. I choć Steinbeck pochwalić się może kilkoma wybitnymi tytułami jak choćby Na wschód od Edenu, czy Zagubiony autobus, to jednak Grona gniewu nieprzypadkowo przyniosły mu ogólnoświatowy rozgłos, a sama książka po dziś dzień stanowi absolutną podstawę w edukacji szkolnej młodzieży jednego z największych mocarstw naszej planety.

Lata trzydzieste ubiegłego stulecia to dla Stanów Zjednoczonych czas niezwykle ciężki. Wielki kryzys pozbawił źródła dochodów setki tysięcy gospodarstw domowych, a wieeeeelu obywateli pozbawił również samych gospodarstw. W takiej właśnie sytuacji znalazła się wielodzietna (i wielopokoleniowa) rodzina Joadów z Oklahomy. W związku z brakiem plonów na roli nie ma pieniędzy, co z kolei prowadzi do zajęcia domu przez bank. Jednocześnie wszyscy okoliczni mieszkańcy kuszeni są kolorowymi ulotkami z Kalifornii, gdzie ponoć pomarańcze zrywa się z drzew przy drodze, a pracy starczy dla każdego, komu tylko zechce się zakasać rękawy! A tak się składa, że Joadowie to akurat bardzo pracowici ludzie. Dlatego też jak wiele innych rodzin, tak i oni za ostatnie pieniądze kupują zdezelowane auto i wyruszają w podróż, by spełnić swój California Dream. Nie muszę chyba dodawać, że książka nie zostałaby uznana za wybitną, gdyby cała historia była słodkim śpiewem ptaszków, a Joadowie znaleźli na zachodnim wybrzeżu szczęście i luksusy.

Grona gniewu to jedna z tych powieści, które nazywa się „ponadczasowymi”, bo takie jest jej przesłanie. Nie ma znaczenia czas ani miejsce, ważne są zasady, czy też ich brak; ważne są relacje między ludźmi i fakt, że nie bez powodu mówi się, że to człowiek człowiekowi wilkiem. Tak jest i w tej książce. To lektura płynąca swym niespiesznym tempem, która niejednego czytelnika odstraszy fabularną „nudą”. Jeśli jednak zamiast wartkiej akcji wolicie skupić się na ludziach i zasadach, które powinny w życiu towarzyszyć każdemu rozumnemu człowiekowi, to największe dzieło Johna Steinbecka jest dla Was pozycją obowiązkową.


5. Andrzej Sapkowski – saga wiedźmińska

Nareszcie doczekaliśmy się i tytułu znad Wisły co to przy pierogach i bigosie był kreślonym! Tytułu zresztą ostatnimi czasy gorącego niczym lato w Malezji, a wszystko za sprawą drugiego sezonu Netflixowej „ekranizacji” sagi Andrzeja Sapkowskiego. Cudzysłów nieprzypadkowy, bo choć jeszcze nie oglądałem to doszły mnie słuchy, że petycja odnośnie zwolnienia showrunnerki produkcji odpowiedzialnej ponoć za całkowite zniszczenie materiału źródłowego rośnie w siłę z każdym dniem, a nawet każdą minutą (również gdy czytacie niniejszy tekst). No, ale pal licho ekranizację skoro jak wiadomo najważniejszy jest zawsze pierwowzór, do którego w tym przypadku podchodziłem jak pies do jeża. Nie licząc wyjątku jakim była kultowa Gra o tron, raczej daleko mi do fana fantasy, a tu jeszcze niby jakiś koleś miał wymachiwać mieczem i zabijać potwory. Sorry, ale nie – myślałem. I w wielkim byłem błędzie.

Fabuły przybliżał nie będę, bo kto chciał ją poznać ten od dawna już ją zna; natomiast tego komu właśnie przyszła na to ochota zapraszam na Spotify i kanał Podcast Po Pijaku. Zdradzę natomiast, że saga wiedźmińska to jedno z moich największych tegorocznych zaskoczeń in plus. Ba, chyba śmiało mogę powiedzieć, że największe skoro po wszystkich książkach jakie znajdziecie jeszcze w tym zestawieniu spodziewałem się czegoś dobrego, a tu niekoniecznie. I oczywiście gdyby rozdzielić wszystkie części sagi od siebie, to raptem dwa tomy miałyby jakiekolwiek szanse przedarcia się do rocznego rankingu, jednak na dobrą sprawę ciężko to zrobić, skoro historia stanowi spójną całość, a poszczególne części gładko przechodzą jedna w drugą.

W mojej ocenie poziom bywa dosyć nierówny, bo choćby taki Chrzest ognia nieco mnie wymęczył, a już następująca po nim Wieża jaskółki przyprawiła o rumieńce podniecenia na policzkach. Jest to jednak jedyny mankament dzieła pana Sapkowskiego, który na ten moment przychodzi mi do głowy. Atutów znajdzie się z kolei cała masa – od intrygujących bohaterów, przez wciągającą akcję, po fantastycznie wykreowany świat i język jakim operuje autor. Ostatnie z wymienionych zasługuje zresztą na podwójne oklaski, bo czego jak czego, ale takiego władania słowem w polskim fantasy nie spodziewałbym się za żadne skarby świata. Podsumowując: Jeśli tak jak ja obawialiście się sięgnięcia po wiedźmińską sagę, odłóżcie obawy na bok i sięgajcie, bo zdecydowanie warto!


4. Wiesław Myśliwski – “Traktat o łuskaniu fasoli”

Szok i niedowierzanie, ponieważ wciąż pozostajemy w obrębie narodu wybranego. Ponoć najgorszą dla sportowca (ciekawe jak dla literata 😉 ) pozycję tuż za podium zajmuje bowiem jeden z najwybitniejszych współcześnie piszących Polaków, a mowa rzecz jasna o dwukrotnym laureacie Nagrody Literackiej „Nike”, panu Wiesławie Myśliwskim i jednym z jego najbardziej uznanych dzieł znanym jako Traktat o łuskaniu fasoli. Przyznaję, że tegoroczne spotkanie z twórczością pisarza urodzonego w Dwikozach było moim pierwszym, jednak bez dwóch zdań nie ostatnim, bo już przy debiutanckim podejściu czuć, że proza pana Wiesława to coś daaaaaaaaaleko wykraczającego poza przeciętność.

Wydany piętnaście lat temu Traktat o łuskaniu fasoli to powieść, którą trudno scharakteryzować, ba, ciężko nawet jakkolwiek zachęcić do lektury poprzez sam opis fabuły. Dlaczego? Ano dlatego, że gdyby ktoś zapytał mnie o „akcję” w tej książce, to prawdą byłoby powiedzieć, że leciwy dozorca ośrodka letniskowego otwiera drzwi i (w domyśle) odpowiada, że tak, u niego też można dostać fasolę, jednak najpierw trzeba by ją wyłuskać, więc jeśli jego niespodziewany gość chce,to mogą połuskać tę fasolę, bo we dwóch szybciej pójdzie. I w tym momencie zaczyna się opowieść, ponieważ cała książka przybiera formę monologu, w którym pan dozorca opowiada o swoim życiu, rodzinie, przekonaniach itd. Jest to bardzo nietypowa forma narracji, gdyż nawet kiedy zdarzają się „dialogi” pomiędzy dwójką łuskających to my jako czytelnicy znamy jedynie odpowiedź dozorcy, a pytanie musimy odtworzyć sobie w głowie na podstawie przeczytanej odpowiedzi. Pewnie komuś może się na podstawie tego opisu wydawać, że cały ten Traktat to muszą być straszne nudy, zaznaczam jednak, że nic bardziej mylnego!

To – moim zdaniem – najpiękniejsza książka w całym zestawieniu, to jeden z rzadkich przypadków kiedy zarówno w trakcie lektury, jak i po jej zakończeniu czujemy jakiś taki wewnętrzny spokój oraz poczucie, że choć jak śpiewał Niemen, dziwny jest ten świat, to trzeba nauczyć się go doceniać i cieszyć każdym momentem. Sporo tu wzmianek rodzinnych, nie mało też pokrętnych losów naszego kraju, czy w pewnym sensie czczenia natury i koniec końców okazuje się, że ta pozornie „nudna” książka skrada serca czytelników i zostaje z nimi na długo po przewróceniu ostatniej strony. W każdym innym roku ta powieść mogłaby wygrać dzisiejsze zestawienie. Mało tego, powinna wygrać.


3. Vladimir Nabokov – “Lolita”

Teoretycznie, jeśli spojrzeć pod kątem odbioru jaki lektura wywołuje u czytelników to dzieło pana Wiesława powinno po wielokroć przebić umiejscowioną na podium Lolitę Vladimira Nabokova. A jednak nie mogę zrobić inaczej niż tak, że to powieść Rosjanina postawię wyżej. Dlaczego, skoro jedna otula nas niczym kocyk, a druga odpycha niemalże wszystkim od bohaterów po na swój sposób „chorą” fabułą? Odpowiedź może wydać się banalna, jednak fakty są takie, że chodzi o styl, a dokładnie o niesamowitą znajomość słowa, zabawę z nim i wyciskanie każdego zdania niczym cytryny przed zrobieniem lemoniady. Tej książki nie da się „lubić”, jednak nie sposób też jej nie docenić.

Generalnie to już sam opis fabuły odstręczy od lektury część potencjalnych czytelników, ponieważ w dużym skrócie sprawa wygląda tak, że największym fetyszem dojrzałego mężczyzny (pisarza oraz wykładowcy) jest fascynacja młodymi dziewczętami, które to pozwala sobie określać mianem „nimfetek”. I tak to jakoś wychodzi, że uwagę Humberta Humberta (tak przedstawia się czytelnikom nasz pisarz) przykuwa dwunastoletnia Dolores Haze (czyli tytułowa Lolita). Jako, że z wiadomych względów nie może on zacieśnić relacji z obiektem swych westchnień, postanawia ożenić się z matką Dolores – Charlotte. Więcej fabuły zdradzał nie będę, jednak chyba jak na dłoni widać dlaczego przez wiele lat powieść uznawana była za skandaliczną, a sam Nabokov doczekał się wielu odmów i problemów z wydaniem swego najbardziej znanego dziś dzieła.

W czym więc tkwi sekret? W tym jak Rosjanin władał piórem, bo choć może zabrzmi to dziwnie z perspektywy poprzedniego akapitu, to sposób w jaki Nabokov pisał o miłości, czy też jak wielbił kobiety jest czymś wielkim przez duże W. Do tego dochodzą też nieprzeciętne zabawy słowem, kiedy to dany zwrot użyty w tym czy innym fragmencie powieści posiada różne znaczenia i może nam się wydawać, że wiemy co czytamy, jednak jak się okazuje to niekoniecznie tak właśnie jest. I nawet pomimo faktu, że Nabokov jawnie chełpi się swą wiedzą językoznawcy (a trzeba przyznać, że miał ku temu podstawy będąc genialnym tłumaczem najwybitniejszych twórców żyjących przed nim, a także będąc chyba jedynym pisarzem w historii, którego dzieła zaliczane są do klasyków zarówno literatury rosyjskiej jak i amerykańskiej), że wyłania się tu obraz człowieka, którego z pewnością trudno byłoby polubić na stopie prywatnej, to trzeba, po prostu trzeba docenić wielkość jego osoby. Był wybitny. Tak jak i wybitna jest Lolita – książka, w której pozory mylą jak w żadnej innej.


2. Fiodor Dostojewski – “Biesy”

Ok, dotarliśmy już niemal na sam szczyt literackiego odliczania 2021, najwyższa więc pora na dzieło, które wyszło spod ręki mojego ulubionego na chwilę obecną pisarza. I nie wstawiam tu Biesów jedynie ze względu na nazwisko Dostojewskiego, bo faktem jest, że Fiodor został w tegorocznym zestawieniu lekko oszukany. Na dobrą sprawę powinny się tu dziś znaleźć dwie powieści rosyjskiego mistrza – ta którą widzicie na okładce obok, a także Młodzik, czyli odpowiednio trzecia i czwarta część tzw. pięcioksięgu Dostojewskiego. Nie chciałem jednak, by ktokolwiek na liście został jakoś specjalnie wyróżniony, dlatego miejsce znalazło się jedynie dla Biesów – lektury nietuzinkowej, wizjonerskiej i stanowiącej kwintesencję prozy pisarza rodem z Moskwy.

Jak to u Rosjanina bywa, powieść posiada oczywiście fabułę i od groma bohaterów, jednocześnie trudno tę fabułę przybliżyć, gdyż najwięcej jest tu zawarte między wierszami oraz z tego powodu, że Dostojewski jako prekursor powieści psychologicznej skupia się przede wszystkim na wnętrzu wykreowanych postaci. I nie jest to rys psychologiczny na zasadzie dzisiejszych powieści, w których kolejnego pokrzywdzonego bohatera ojciec lał pasem przed śniadaniem, skutkiem czego ten jako dorosły znęca się nad bliskimi. Dziełami takimi jak Biesy stworzone zostały podwaliny pod teorie, które następnie sformułował chociażby Freud. Nie zmienia to jednak faktu, że przedstawienie sytuacji wyjściowej numeru dwa tegorocznego rankingu raczej niewiele powie potencjalnemu czytelnikowi, gdyż cytując Wikipedię wygląda to tak: Biesy są alegorią potencjalnych katastroficznych skutków politycznego i moralnego nihilizmu, czyli nastrojów,które stawały się coraz bardziej  popularniejsze w Rosji drugiej połowy XIX wieku. Akcja rozgrywa się około roku 1870, w prowincjonalnym miasteczku, które staje się centralnym punktem próby rozpoczęcia rewolucji zaaranżowanej przez Piotra Wierchowieńskiego – głównego spiskowca.

Wielu przeciwników twórczości autora Zbrodni i kary, zarzuca jego dziełom nudę, że niby u Dostojewskiego „nic się nie dzieje”, a bohaterowie jedynie rozmawiają snując się od pokoju do pokoju i z kąta w kąt, nie podejmując jakichkolwiek działań. Odpowiedź na tak absurdalne zarzuty znajdziecie między innymi TUTAJ, jednak póki co dodam jedynie, że Biesy to powieść, w której przewidziane zostały chociażby skutki stalinizmu, a zaznaczyć wypada, że w momencie wydawania książki sam Stalin obchodził … szóste urodziny. Zresztą co ja się tu w ogóle produkuję, skoro gdzie ja, a gdzie zrozumienie geniusza jakim był Dostojewski. Powieść wielka, wybitna i ponadczasowa!


 

1. Edgar Allan Poe – “Opowieści miłosne, śmiertelne i tajemnicze”

 

Wyobrażacie sobie być pisarzem tak wyjątkowym, że nie tylko nazywają Waszym imieniem ważne literackie nagrody, ale na Waszą cześć nazwana zostaje także… drużyna sportowa? I nie chodzi tu o jakichś tam trampkarzy z Choroszczy, a wielki klub rywalizujący w najpopularniejszej lidze za Oceanem (to koszulka tej drużyny stanowi tło do wczorajszego zdjęcia z Instagrama, jeśli ktoś z czytających je widział 😉 a sam zespół to Baltimore Ravens – od miasta, w którym żył nasz bohater oraz od jego najbardziej znanego wiersza zatytułowanego Kruk)! Tak się składa, że zaszczytu tego pośmiertnie dostąpił autor opowiadań, które musiały (sorry, Fiodor) znaleźć się na szczycie tegorocznego zestawienia. Edgar Allan Poe, bo o nim mowa, to amerykański poeta, nowelista, krytyk literacki, czy – a właściwie przede wszystkim – najbardziej znany przedstawiciel romantyzmu w literaturze amerykańskiej. Uzależniony od opium, zafascynowany śmiercią, zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach. Zanim jednak złożono ciało pisarza do grobu, stworzył rzeczy tak magiczne jak chociażby teksty zawarte w zbiorze Opowieści miłosne, śmiertelne i tajemnicze.

Recenzowanie zbioru opowiadań, tak samo jak próba streszczenia ich, to misja z góry skazana na porażkę. Bo jak niby streścić blisko czterdzieści (podzielonych na sześć rozdziałów) krótkich form w jednym opisie? Nie da się! A i samo wymienianie poszczególnych tytułów mija się z celem. Powiem więc może po prostu jakim cudem dzieła Edgara Allana Poe znalazły się w mijającym roku wyżej aniżeli twórczość mojego ulubionego pisarza, czy też pisarza z prawdopodobnie największą świadomością tego co robi (pozdro Vladi, Ty chory mruku! 🙂 ). Otóż wszystko rozbija się o indywidualny gust i w pełni zdaję sobie sprawę z tego, że te bądź co bądź proste historyjki, które serwuje nam legenda grozy, nie powalą wszystkich na kolana, jednak ja osobiście… zakochałem się!

Sposób w jaki Poe pisze o śmierci, jak drwi z niej, jak jest nią zafascynowany, jak ją szanuje i …rozumie(?), jest czymś z czym nigdy jeszcze się nie spotkałem. Dziwne to o tyle, że przygodę z Internetem zaczynałem od forum fanów Stephena Kinga (piąteczka, jeśli czyta to ktoś ze śp. forum GWKC!) i tam, rzecz jasna, nazwisko Poe, tak jak i Lovecraft przewijało się regularnie, jako tych klasyków horroru/grozy, których każdy znać powinien. I o ile z Kinga już wyrosłem, a Lovecraft jakoś średnio mi podszedł (choć to raczej moja wina i z pewnością dam mu jeszcze szansę), o tyle czytając w tym roku po raz pierwszy pisarza z Baltimore… hmmm… nie wiem nawet jak to ująć, bo nie czułem czegoś takiego wcześniej. Coś na zasadzie: Booooże, ten facet przelewa na papier moje myśli lepiej, niż ja sam bym to zrobił! On wiedział i czuł to co i ja! A wierzcie mi, że nie są to łatwe w oddaniu uczucia 😉 Do tego cała ta groza jakoś tak (w moim odczuciu) magicznie współgra z pięknym językiem i jednoczesnym uwielbieniem miłości…

Ajjj, mógłbym tak pisać do rana, jednak nie będę Was męczył, dodając tylko na koniec, że polecam z całego serca jako moje love, choć nie każdemu podejdzie tematyka i styl wczesnego wieku numer XIX. Jak to w zbiorze opowiadań znajdą się tu teksty wybitne jak i słabsze, jednak -jak widać- mnie zafascynowały do tego stopnia, że sprawiłem sobie nawet koszulkę Baltimore Ravens 😉 Tak więc… DO BOJU KRUKI! A Ty Edgarze spoczywaj w spokoju, wiedząc, że blisko dwieście lat po Twojej śmierci, daleko od domu, znalazła się PiszącaPoPijaku duszyczka, która rozumie. I która szanuje Cię jak jasna cholera!


PS Tak naprawdę najlepsza książka jaką czytałem w tym roku to “Mistrz i Małgorzata” Bułhakova, jednak jako że to mój nr1 Of All Time i czytałem ją po raz drugi, potwierdzając tylko jej zajebistość, to nie będę się pastwił nad pozostałymi pisarzami.

PPS Zeszłoroczne TOP znajdziecie TUTAJ.

PPPS Co ciekawe o Baltimore opowiada również Najlepszy serial jaki kiedykolwiek powstał . Przypadek? Nie sądzę!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *