KSIĄŻKA,  RECENZJE

O rycerzu, który wciąż się broni, czyli “Przemyślny szlachcic don Kichot z Manczy” [recenzja]

Powieść, o której będzie dziś mowa, to na ten moment najbardziej poczytny tytuł w historii literatury, napisany w języku hiszpańskim. Któż zresztą nie słyszał o błędnym rycerzu z Manczy? Zdawałoby się, że chyba każdy, skoro przez te przeszło czterysta lat od dnia premiery, przygody sławnego don Kichota interpretowano i przedstawiano na wszelkie możliwe sposoby. Pytanie brzmi jednak: Kto tak naprawdę zapoznał się z dziełem życia Miguela de Cervatesa? Kto kojarzy z tej historii coś więcej aniżeli szaleńczą i absurdalną walkę z wiatrakami? Przede wszystkim zaś: Czy po tylu stuleciach, jeden z najbardziej rozpoznawalnych bohaterów literatury ma wciąż coś do zaoferowania? Czy jest w stanie wywrzeć wrażenie na współczesnym czytelniku? Choć sam autor nie mógł rzecz jasna przewidzieć tak ogromnego sukcesu, to coś mi się zdaje, że gdzieś podskórnie wierzył, że oto tworzy rzecz wybitną i ponadczasową. Teraz zaś przekonacie się o tym i Wy, czytając niniejszą recenzję wydanego w roku 1605 Przemyślnego szlachcica don Kichota z Manczy.

Pewnego dnia, dobiegający pięćdziesiątki zubożały szlachcic Alonso, bezgranicznie zakochany w niezwykle popularnych na przełomie XVI i XVII wieku romansach rycerskich, postanawia całkowicie zmienić swoje życie i samemu zostać kimś na wzór bohatera owych powieści. I wszystko pewnie byłoby ok, gdyby nie fakt, że czasy w których przyszło żyć Alonso to już nie średniowiecze, a i paru klepek w głowie naszego szlachcica zaczęło najwyraźniej brakować. Tak czy inaczej opętany wizjami wspaniałych przygód sam nadaje sobie imię don Kichot z Manczy i na wynędzniałej chabecie postanawia ruszyć w świat! Aaa i jeszcze jedno, bo przecież kim byłby błędny rycerz bez ukochanej, imienia której bronił będzie jak największej świętości? Nikim. Dlatego też przemyślny szlachcic na damę swego serca wybiera Cudenię (zazwyczaj znaną z innych tłumaczeń jako Dulcynea) z Toboso – wieśniaczkę w której niegdyś się podkochiwał, a którą od tej pory przedstawiał będzie jako piękną księżniczkę. Po pierwszej, nieudanej przygodzie, postanawia wrócić do domu, gdzie dochodzi do wniosku, że przecież brak mu najważniejszego, czyli dzielnego i oddanego giermka. Rola ta przypada w udziale lokalnemu głupkowi Sancho Brzuchaczowi (Sancho Pansie). No, teraz można już na poważnie ruszać ku prawdziwym rycerskim wyzwaniom.

Jak się okazuje, przygód przeżyją nasi bohaterowie rzeczywiście bez liku, a dodać należy, iż omawiam obecnie zaledwie pierwszą część całej opowieści (druga wydana została w roku 1615, czyli dziesięć lat po premierze pierwszej). Zazwyczaj większość sprowadzała się będzie do urojeń don Kichota (takich jak choćby branie oberży za wspaniały zamek, dziewki służebnej za wielką damę, czy mnichów za przebiegłych łotrów), a następnie do srogich cięgów jakie Alonso oraz Sancho zbierać będą od kolejnych napotkanych osób. Rzecz jasna sam tytułowy szlachcic w roli rycerza odbierany będzie przez napotkanych ludzi w najlepszym przypadku jako ciekawostka, zwykle jednak jako kompletny idiota. Nie zmienia to rzecz jasna faktu, iż pobudki oraz działania don Kichota będą jak najbardziej prawe oraz z jego punktu widzenia słuszne. I choć na dłuższą metę można wyczuć pewną powtarzalność, to jednak sama lektura pochłania bez reszty. Ktoś mógłby więc zapytać: Dlaczego tak się dzieje?

Przede wszystkim dzieło Cervantesa to rzecz niezwykle zabawna. Już z przedmowy (nota bene bardzo dowcipnej) dowiadujemy się, iż utwór służyć ma krytyce średniowiecznej literatury rycerskiej, niezwykle poczytnej w Hiszpanii czasów Cervantesa. Sam autor uważał ją za szkodliwą dla odbiorcy, dlatego też postanowił posłużyć się satyrą oraz parodią, aby uwypuklić absurdy rycerskich opowieści (choćby poprzez kronikarską formę narracji). Zamierzenie udało się zrealizować w sposób niemal perfekcyjny, jednak żeby była jasność, nie jest też tak, że pisarz zrobił ze swego najgłośniejszego bohatera bezmyślną pokrakę. Zarówno don Kichot, jak i jego oddany giermek to postaci wzbudzające sympatię i z pozycji czytelnika nie sposób nie trzymać za nich kciuków. Nie bez powodu też w różnych okresach historii literatury odbierano przemyślnego rycerza bardzo różnorako, w tym także jako postać tragiczną.

W przypadkach klasyków literatury, a niewątpliwie o jednym z takich właśnie piszę, niezwykle istotnym elementem lektury jest jej przekład. I tu nie sposób nie pochylić się nad pracą wykonaną dla Domu Wydawniczego Rebis przez pana Wojciecha Charchalisa. Rzadko jakkolwiek odnoszę się do tłumaczeń oraz opracowań, jednak przy okazji książki sprzed ponad czterystu lat wypada zrobić wyjątek, zwłaszcza, gdy jest za co chwalić. Zacznę jednak od – moim zdaniem – lekkich zgrzytów, a właściwie jednego, czyli tłumaczenia ustalonego i osadzonego już w kulturze od dawien dawna nazewnictwa. Konkretnie chodzi mi o trzy przykłady, czyli znanych w literackim świecie Dulcynei, Sancho Pansy oraz konia don Kichota – Rosynanta. W przepięknym ilustrowanym wydaniu które posiadam postaci te nazwane są odpowiednio Sancho Brzuchaczem, Cudenią oraz Chabettonem. Rzecz jasna tłumacz wyjaśnia nam skąd takie właśnie zmiany i z jednej strony mają one sens. Z drugiej… czy nie jest to jakaś (niepotrzebna) forma wychylenia się pana tłumacza przed szereg?

Jeśli mowa o reszcie, czyli znakomitej większości pracy pana Wojciecha, to jedynym co można w tym przypadku zrobić, jest przyklaśnięcie. Autor przekładu dosłownie prowadzi nas za rękę po świecie sprzed stuleci. Przypisy wyjaśniające kolejne zagadnienia, aluzje w kierunku innych pisarzy jakie w swym dziele zawarł Cervantes, czy zwyczajne zrozumienie hiszpańskiej codzienności XVI wieku, spisane zostały z wielką starannością i zaangażowaniem. Na dobrą sprawę można by nawet powiedzieć, iż mamy tu do czynienia z jakby dwiema powieściami w jednej, tak bowiem angażujący jest przekład pana Charchalisa. Nie muszę chyba dodawać, że praca wykonana przez tłumacza zdecydowanie uprzyjemnia lekturę.

Na zakończenie pragnąłbym z całego serca zachęcić do sięgnięcia po Przemyślnego szlachcica don Kichota z Manczy, zwłaszcza wszystkich tych, którzy obawiają się zderzenia z tak leciwą literaturą. Każdy kto boi się, iż historia trąci myszką, czy też generalnie będzie to tytuł, który go przerośnie, niech na moją odpowiedzialność odrzuci wszelkie obawy w najdalszy kąt. Sam przed przewróceniem pierwszej strony zastanawiałem się jak to będzie, oraz czy podołam. Tymczasem okazało się, że omawiana dziś powieść to bez dwóch zdań najzabawniejsza rzecz z jaką kiedykolwiek zetknąłem się w literackim świecie. I nie jest to humor prostacki, ani taki, którego nie zrozumie czytelnik z roku 2023. Czyta się niezwykle przyjemnie i poza być może minimalnym minusem w postaci pewnej powtarzalności, nie sposób odmówić dziełu Miguela de Cervantesa uroku. Ta powieść to jeden z najlepszych dowodów na prawdziwość twierdzenia jakoby wielka literatura broniła się sama i to bez względu na wiek. Don Kichot bronił się w roku 1605, broni się dziś i obroni się za następnych lat czterysta.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *