Ten, w którym film przebija książkę, czyli “Ojciec chrzestny” [recenzja]
Film nazywany jest kultowym i znaleźć go można w górnej części tabeli wszystkich liczących się branżowych rankingów. Nie inaczej sprawa ma się z literackim pierwowzorem historii, którą zna chyba każdy. I choć wstyd się przyznać, muszę to zrobić, by cały niniejszy tekst miał jakikolwiek sens: Jeszcze dwa dni temu, miłośnikowi popkultury takiemu jak ja, opowieść o losach rodziny Corleone była w dużej mierze obca. Dziwne to o tyle, że nie mam nic przeciw kinu gangsterskiemu, ba, zdarzają się w tym gatunku dzieła, które kocham miłością prawdziwą, jak chociażby Kasyno, czy Wściekłe psy. Nie jest też oczywiście tak, że o samej historii nie wiedziałem nic, w końcu do samego filmu podchodziłem…
Ten o różowych landrynkach uwielbienia, czyli “Parasite” [recenzja]
Czasami napisanie recenzji nie jest wcale prostą sprawą. Oczywiście, zdarzają się dzieła mniej lub bardziej udane, o których pisze się łatwo, lekko i przyjemnie; zwłaszcza zgnojenie (najdelikatniej mówiąc) konkretnej powieści, filmu, czy serialu. Wbijanie szpil to przysłowiowa kaszka z mleczkiem. Trudniej robi się natomiast, gdy trzeba skrobnąć kilka słów o obrazie, który wbił piszącego w fotel. Próbowałem tak z książkami, czego nieudolne próby znajdziecie TUTAJ lub TUTAJ. Nigdy jednak nie miałem okazji zmierzyć się z arcydziełem kinematografii, chociażby z tego powodu, że trzy film, które uważałem dotychczas za ulubione, czyli Życie jest piękne (reż. Roberto Benigni, 1997), Kill Bill vol. 1 (Quentin Tarantino, 2003) oraz Dogville (Lars von Trier, 2003)…
Ten o wojnie światów, czyli “Midsommar. W biały dzień” [recenzja]
Schematyczne amerykańskie slashery, fala brutalnego kina francuskiego, azjatyckie, upiorne dziewczynki o kruczoczarnych włosach, czy też pięknie opakowana groza rodem z Hiszpanii. Zombie, strzygi, wszelkiego rodzaju śmiercionośne epidemie oraz czyhające w cuchnących miejskich kanałach potwory marzące jedynie o skromnym panowaniu nad światem. Co łączy wszystkie wyżej wymienione? Jedno hasło, brzmiące: ALE TO JUŻ BYŁO! I kiedy wydawało się, że horror jako gatunek nie jest już w stanie zaskoczyć przeciętnego widza (a co dopiero prawdziwego fana grozy!) na scenę wkroczyli Jordan Peele oraz Ari Aster, którzy fantastycznymi debiutami (odpowiednio filmami Uciekaj! i Hereditary. Dziedzictwo) rozbili bank, wlewając w serca miłośników gatunku odrobinę nadziei na lepsze czasy dla ekranowych makabrycznych opowieści. Obu twórcom…