KSIĄŻKA,  RECENZJE

Kwestionując realność, czyli “Człowiek z Wysokiego Zamku” [recenzja]

Philip K. Dick, to dla świata literatury science fiction postać ikoniczna. Autor niezwykle płodny, często nazywany „amerykańskim Borgesem”, czy „Dostojewskim SF”, którego dzieła na stałe zadomowiły się wśród klasyków gatunku. I choć największą popularność zyskał dopiero po śmierci, to i za życia miewał swe momenty chwały. Jedną z takich właśnie chwil było zdobycie niezwykle cennej nagrody Hugo, a stało się tak za sprawą wydanego w roku 1961 Człowieka z Wysokiego Zamku.

Sam pomysł wyjściowy omawianej powieści jest genialny w swej prostocie, i aż ciężko mi uwierzyć, że dopiero Dick zdołał na niego wpaść. Otóż mamy tu do czynienia z sytuacją, w której autor… odwrócił wynik II wojny światowej. W powieściowej rzeczywistości to państwa Osi, czyli niemiecka Rzesza, Japonia oraz Włochy, przejęły panowanie nad praktycznie całym globem. Akcja książki toczy się zaś około dwudziestu lat od zakończenia największego zbrojnego konfliktu w historii ludzkości, głównie na terenie okupowanego przez Japonię Zachodniego Wybrzeża Stanów Zjednoczonych.

Rzecz jasna autor zarysowuje nam ogólny rozkład sił geopolitycznych i tak dowiadujemy się m.in. o tym, że na ziemiach okupowanych przez Rzeszę piece krematoryjne są widokiem powszechnym, mieszkańcy Afryki zostali albo eksterminowani, lub poddawani są okrutnym eksperymentom, Rosjan oraz Słowian zepchnięto za Kaukaz, a Morze Śródziemne zostało osuszone i przemienione w pole uprawne. Generalnie na przestrzeni lat Niemcy urosły w siłę, a nazistowskie metody stały się jeszcze bardziej radykalne. O dziwo prowadzi to również do zdecydowanie szybszego postępu technologicznego względem terenów podlegających Japonii.

Dick, jako Amerykanin, przenosi nas – jak już wspomniałem – na zachód Stanów zjednoczonych, gdzie rzeczywistość nie jest może tak brutalna jak na terenach Rzeszy, jednak i tu segregacja rasowa jest zauważalna, bowiem biali pełnią dla Azjatów rolę co najwyżej służących. Niezwykle drogocenne są dla Japończyków wszelkie gadżety związane z „dawną kulturą” (czyli czasami przed wojną), współczesną zaś perełkę stanowi zakazana przez Rzeszę powieść Utyje szarańcza autorstwa tajemniczego Hawthorne’a Abendsena, który według legendy z uwagi na własne bezpieczeństwo zabarykadował się w strzeżonej fortecy, dlatego też zwany jest Człowiekiem z Wysokiego Zamku. Nie muszę chyba dodawać, iż treścią zakazanej powieści jest wizja… odwrotnego wyniku II wojny światowej.

Powoli zaczyna pachnieć Incepcją, prawda? Ano tak, mamy tu bowiem dwie odrębne rzeczywistości (właściwie jedną w drugiej), a jakby tego było mało, w życiu części powieściowego społeczeństwa ogromnie istotną rolę pełni licząca pięć tysięcy lat księga I-cing, czyli swego rodzaju Wyrocznia, której wiedzą posiłkuje się również kilkoro bohaterów. To kolejna zastawiona przez autora pułapka, a zarazem wskazówka odnosząca się do treści omawianej książki.

Podobnie jak w Ubiku oraz Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?, tak i w przypadku Człowieka z Wysokiego Zamku, Philip K. Dick balansuje na granicy snu i jawy, próbując poniekąd kwestionować realność otaczającego świata. I to właśnie wszystkie poukrywane w treści filozoficzne dywagacje stanowią najmocniejszą stronę prozy Amerykanina. Poszczególne postaci, bohaterowie powieści, wydają się (przynajmniej w mojej ocenie) być tu elementem drugorzędnym, by nie powiedzieć tłem. Ma to rzecz jasna swoje wady i zalety. Z jednej strony brak pełnokrwistych i wyrazistych bohaterów, może dla części czytelników stanowić nie lada problem; z drugiej zaś to my sami jako odbiorcy dzieła Dicka, stajemy się poniekąd jego częścią.

Człowiek z Wysokiego Zamku to bez wątpienia powieść, którą polecić mogę z czystym sumieniem. O ile wykonanie prawdopodobnie nie wszystkim przypadnie do gustu, o tyle pomysł wyjściowy oraz finalne wnioski, wrażenie robią ogromne. Nie jest przypadkiem, iż za tę właśnie książkę jej autor uhonorowany został jedną z najbardziej prestiżowych branżowych nagród, tak jak i nie dla hecy postać Philipa K. Dicka obrosła już w niektórych literackich kręgach kultem. Zdecydowanie warto się z twórczością i wykreowaną przez Amerykanina rzeczywistością zmierzyć.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *