Ten o Trzech Słońcach, czyli “Wspomnienie o przeszłości Ziemi” [recenzja]
Dziś chwilowy powrót na bloga, a to za sprawą cyklu Wspomnienie o przeszłości Ziemi, na który to składają się trzy części zatytułowane kolejno Problem trzech ciał, Ciemny las oraz Koniec śmierci. Wszystko to (całość liczy około dwóch tysięcy stron) pióra urodzonego w Pekinie Liu Cixina. I właśnie ta ostatnia kwestia sprawia, że tym razem zamiast podcastu pojawia się recenzja pisana. Powód stanowi chiński rodowód trylogii, a co za tym idzie tamtejsze imiona i nazwiska głównych bohaterów, czy nawet samego autora, którego prawdopodobnie źle odmieniłem już kilka linijek wyżej. Po co więc błaźnić się jeszcze niepoprawną wymową? Tak więc pora na powrót do przeszłości, czyli dla mnie do pisania, a dla…
Ten o ucieczce przed rutyną, czyli “Hyperion” [recenzja]
Na początku muszę się do czegoś przyznać, a mianowicie do pewnej recenzenckiej rutyny. Od dłuższego czasu wygodnie mi pisać o danej książce w następujący sposób: akapit pierwszy, czyli wstęp, traktuje o autorze; następne dwa dotyczą treści książki, po czym parę zdań odnośnie zalet oraz wad konkretnej lektury i kończący akapit podsumowujący. Osobiście uważam, że to czytelny i sprawdzający się styl, jednak, czy można go użyć w stosunku do omawianej powieści? Pewnie i tak, ale czy nie byłoby to dla niej krzywdzące? Inna sprawa, że każdy tekst piszę z głowy w jednym ciągu i nie licząc drobnych poprawek zostaje on zawsze w takiej formie w jakiej powstał przy stawianiu ostatniej kropki.…
Ten o “Dzień dobry, północy” Lily Brooks-Dalton [recenzja]
Na początku delikatna przechwałka: jako miłośnika książek kilkanaście miesięcy temu kopnął mnie nie lada zaszczyt (czytaj: przywilej), mianowicie mogę sobie wybrać książki, które chcę przeczytać, nie płacąc za nie! No, powiedzmy, że „zapłatą” jest recenzja. Co za tym idzie – raz na jakiś czas – pozwalam sobie na eksperymenty, sięgając po twórczość autora, którego poza mną „znają wszyscy” lub takiego, o którym nie słyszał nikt. Różnie w takich przypadkach bywa – czasem trafi się totalny gniot, kiedy indziej tytuł może nie wybitny, ale pozwalający zapamiętać nazwisko jego twórcy. Rzadko zdarza się prawdziwa perełka, a niemal nigdy dzieło pokroju Dzień dobry, północy. Prawdziwą perełką określiłem Hotel New Hampshire Johna Irvinga i…