KSIĄŻKA,  RECENZJE

Ten o naszym narodowym skarbie, czyli “Lalka” [recenzja]

W kraju nad Wisłą, każdy mówi mi na ty. A moje nazwisko to czytany głośno szyld – śpiewa w jednym ze swych największych hitów Dawid Podsiadło. Tymczasem w tym samym kraju, nad tą samą Wisłą, nie ma chyba pełnoletniej osoby, która nie słyszałaby o Lalce, pióra Bolesława Prusa. Najczęściej trafiamy na nią w szkole średniej, gdzie wspomniana powieść jest jedną z obowiązkowych lektur. Jedni pochłaniają ją jak zaczarowani, inni kręcą nosem, zrażeni na samą myśl, że to książka, którą każe się im czytać; kolejni (jak ja) biorą się za tę perełkę niemal 20. lat po opuszczeniu szkolnych murów. Jakby jednak nie patrzeć – sam tytuł znany jest niemal wszystkim, bo jeśli nie proza to przecież tak znaczące dla polskiej kultury dzieło było również przenoszone na ekran. I właśnie o jednej z adaptacji – serialu z roku 1977 – oraz, przede wszystkim, samej powieści traktował będzie niniejszy wpis. Zachęcam do lektury, bo Lalka to rzecz, z której jako Polacy możemy, a nawet powinniśmy być dumni jak z mało czego.

Trzy wieki sławy oddam za chwilę szczęścia i dziwię się tylko mojej głupocie, że kiedyś inaczej myślałem.

Historia rozpoczyna się w roku 1878, a my jako czytelnicy poznajemy ówczesną Warszawę i nastroje społeczne z perspektywy starego subiekta (sklepowego sprzedawcy) – Ignacego Rzeckiego. Leciwy pan Ignacy opisuje mieszkańców stolicy, swe wpojone przez ojca uwielbienie dla rodziny Bonaparte, ciągłą obawę przed kolejną wojną, a także miejsce dla niego najważniejsze na świecie – sklep galanteryjny J. Mincel i S. Wokulski. Ważne to o tyle, że właśnie niejaki Stanisław Wokulski to najlepszy przyjaciel pana Ignacego, a zarazem główny bohater omawianej powieści. Zawsze w ruchu, od zawsze też starający się wydobyć ze społecznych nizin – najpierw z kelnera na studenta, ze studenta na uczonego, a następnie handlarza, który na poprzedniej wojnie dorobił się całkiem sporego majątku. I choć wielu w to powątpiewa, Wokulski zarobił pieniądze uczciwie i dzięki ciężkiej pracy. Pytanie tylko: Po co „zwykłemu kupcowi” takie krocie? W tym momencie potwierdza się powiedzenie, że jeśli nie wiadomo o co chodzi, to musi chodzić o pieniądze lub kobietę, a że pieniądze już są, odpowiedź narzuca się sama. Kobietą stanowiącą epicentrum całego zamieszania jest panna na wydaniu – Izabela Łęcka. Młoda, frywolna arystokratka, przyzwyczajona do zachwytu względem własnej osoby oraz luksusowego życia. Problem jednak w tym, że majątek rodziny Łęckich jak i samo nazwisko podupadło na przestrzeni lat, a grono wielbicieli panny Izabeli zmniejsza się z dnia na dzień. Na nieszczęście większości bohaterów tej opowieści Wokulski wpatrzony jest w Łęcką jak w obrazek, uważając ją za boginię w ludzkim ciele. I w zasadzie wszystko by się zgadzało – piękna panna na wydaniu, nieco starszy ale przystojny i dobrze sytuowany zalotnik, nic tylko prasować frak, nakładać welon i „żyli razem długo i szczęśliwie”. Nie byłaby jednak Lalka powieścią wielką, gdyby wszystko miało się ułożyć jak po maśle. Główną przeszkodą staje się status Wokulskiego jaklo kupca, który to Izabela uważa za niegodny damy takiej jak ona. Uprzedzając więc znane od przeszło stu lat fakty – to historia miłości z góry skazanej na katastrofę.

Postaram się nie zagłębiać już w fabułę, którą w kraju nad Wisłą albo się zna, albo poznać wypada. Skupię się za to na szczegółach sprawiających, że Bolesław Prus powinien za tę książkę doczekać się pomnika w każdym polskim mieście. Skąd tak wielki zachwyt? Prościej byłoby odpowiedzieć na pytanie: Co w Lalce nie do końca zagrało? Odpowiedź brzmi: Nie ma takiej rzeczy. Nie ma, ponieważ Prus stworzył dzieło wybitne, uniwersalne i ponadczasowe! Jako, że wciągnęła mnie ostatnimi czasy literatura klasyczna i zdarzyło mi się już czytać największych z największych, a co za tym idzie mam porównanie, śmiem twierdzić, że omawiany utwór naszego rodaka to ta sama półka co najwybitniejsze dzieła słowa pisanego odkąd ludzie nauczyli się pisać. Takie są fakty. Co ciekawe, w czasach publikacji, ze względu na specyficzną dwutorową narrację Lalka nie zawsze spotykała się z przychylnym odbiorem krytyki, w związku z czym po dziś dzień, choć uznawana za klasykę jest powieścią mimo wszystko niedocenianą. A jest co doceniać!

Pierwszą rzucającą się w oczy zaletą jest styl i język Prusa. Dziś już się tak nie pisze, mówi powiedzenie, ale nie ma w nim krzty przesady, bowiem kultura słowa jakim operuje autor jest czymś, czego taki przeciętny zjadacz chleba jak ja nie jest nawet w stanie oddać. Szyk poszczególnych zdań, swego rodzaju swoboda w operowaniu językiem jednocześnie archaicznym, przystępnym i najzwyczajniej w świecie pięknym. To właśnie tego typu lektury odpychają mnie od sięgnięcia po literaturę współczesną, bo nie ujmując rzecz jasna większości współczesnych pisarzy, sam świat a zarazem język zmieniły się na tyle, że autor z roku 2020 nie jest w stanie operować słowem w taki sposób jak Prus; to zupełnie inny level wtajemniczenia. Jak łatwo się też domyślić, nie tylko język stanowi o wielkości Lalki

Mógłbym się w tym momencie zacząć rozpisywać na temat romantyzmu oraz pozytywizmu, na temat różnorakich (i dalekich nam obecnie) światopoglądów – ich zalet, wad, a wreszcie zręczności z jaką wplótł je Prus w spisaną na kartach historię. Nie będę jednak nikogo zamęczał, dlatego przejdę do następnego punktu, a są nim bohaterowie. Gdyby nie to, że w recenzje wstyd wstawiać emotki, to wierzcie mi, że w miejscu tego zdania powinno się pojawić ze sto ikonek klaszczących z zachwytem w dłonie. Wokulski, Rzecki oraz Łęcka, czyli – nazwijmy to – pierwszy plan, to postaci zasługujące na osobny artykuł, ba, o nich można by (i zapewne tak było) doktoraty pisać! Nie chcę obrażać czytelników tego wpisu, więc na tym poprzestanę (by żadnemu z bohaterów niczego nie ująć), dodając jednocześnie, że… każdy, nawet trzecio-, czy czwartoplanowa postać skonstruowana jest w sposób niezwykły i zapadający w pamięć! Nawet ten, o którym słyszymy zaledwie raz, jest wyrazisty i opisany tak, jakbyśmy mieli go przed oczyma. Skoro zaś jesteśmy przy bohaterach, a z drugiej strony wymienianie wszystkich atutów Lalki mijałoby się z celem, bo komu chciałoby się czytać jakieś 20. stron moich wypocin, przejdę do jednej z ekranizacji, z której zdjęcia ozdabiają ten tekst.

To, że książka rzuca na kolana to jedna sprawa, drugą jest z kolei GENIALNA adaptacja telewizyjna z roku 1977 (czyli niemal sto lat od wydarzeń opisanych w powieści). Aby oddać wielkość serialu w reżyserii Ryszarda Bera, nie starczy komplementów. Po pierwsze – jak żyję, nie widziałem jeszcze tak wiernej książkowemu pierwowzorowi adaptacji. W dziewięciu ponad godzinnych odcinkach zawarte są właściwie wszystkie najważniejsze oraz poboczne sceny wraz z oryginalnymi dialogami! Niemal każda scena wygląda kropka w kropkę jak to co układałem sobie w głowie czytając dzieło Prusa. Wpływ ma na to rzecz jasna scenariusz, scenografia, kostiumy oraz przede wszystkim aktorzy (i tu kolejna uwaga, mianowicie nie wiem, czy istnieje polska produkcja z większą liczbą autentycznych gwiazd rodzimego kina). Nie sposób wymienić całej obsady dlatego zawężę ją do zaledwie kilku nazwisk: Jerzy Kamas, Bronisław Pawlik, Małgorzata Braunek, Jan Englert, Emil Karewicz, Alina Janowska, Stefan Friedmann, Piotr Fronczewski, Jerzy Bończak, Roman Wilhelmi. Dość powiedzieć, że kilka z ról jak choćby Kamasa jako Wokulskiego, czy Pawlika wcielającego się w Rzeckiego to role iście Oscarowe! I nie, powyższe słowa nie są przesadą. Gdyby nie rok produkcji i idące za tym warunki, nie mam najmniejszych wątpliwości, że tak obsada jak i sam serial zasługiwały na wszelkie możliwe nagrody!

Nie mam pojęcia, czy udało mi się w choćby ułamku pokazać, dlaczego powinniśmy być z Lalki dumni, tak samo jak nie wiem, czy kogoś niniejszy wpis nie zanudził na śmierć niczym szkolna lektura. Wiem jednak, że tytuł, o którym mowa to rzecz wybitna przez duże W. To obraz, który powstał na wiele lat przed urodzinami moimi, czy też czytających tę recenzję i zostanie na długo po naszej śmierci. Niezwykła, dająca do myślenia, momentami wzruszająca, a i wywołująca wściekłość opowieść, która na zawsze już pozostanie jednym z największych dobrodziejstw polskiej kultury. Ręce same składają się do braw, a zaraz po nich raz jeszcze zachęcę Was (jeśli do tej pory tego nie zrobiliście) do sięgnięcia po dzieło Bolesława Prusa (lub przynajmniej jego ekranizację), bo sam jestem najlepszym przykładem na to, że nigdy nie jest za późno, by pokochać klasykę, a ta konkretna to nasz narodowy skarb!

Bywają wielkie zbrodnie na świecie, ale chyba największą jest zabić miłość


Fot.: vod.tvp.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *