KSIĄŻKA,  MIĘDZY WENUS A MARSEM,  RECENZJE

MIĘDZY WENUS A MARSEM: “FUTU.RE”

Przyszłość. Któż z nas o niej nie rozmyślał? Wielu chciałoby znać ją tak w skali mikro, czyli nas samych oraz naszych najbliższych, jak i na skalę globalną. Co przyniesie jutro? Co wydarzy się za tydzień? Miesiąc? Rok? Tak jak interesuje się przyszłością zwykły zjadacz chleba, tak i wielcy pisarze przelewają swoje rozważania i obawy z nią związane na papier, tworząc niezapomniane, klasyczne dzieła światowej literatury. Wśród autorów owych znaleźli się m.in. Orwell, Bradbury, Burgess, czy Huxley, a utwory to kolejno „Rok 1984”, „451 º Fahrenheita”, „Mechaniczna pomarańcza” oraz „Nowy wspaniały świat”. Żadna z wizji wymienionych autorów nie napawała optymizmem, zachwycała zaś trafnością przewidywań, niejednokrotnie szokując współczesnego odbiorcę swą aktualnością. Do grona pisarzy próbujących zmierzyć się z tematem przyszłości ponad dekadę temu postanowił dołączyć młody, rosyjski dziennikarz – Dmitrij Głuchowski, osiągając dzięki powieści „Metro 2033” całkiem spory sukces komercyjny. Równo dziesięć lat później ten sam, o wiele bogatszy w życiowe doświadczenia Rosjanin nakreślił kolejną wizję tytułując ją wprost: „ Futu.re”. Książka odbiła się w literackim światku szerokich echem, a wydawca pokusił się nawet o taką oto notkę: „O ile autor METRA 2033 był jeszcze właściwie chłopcem, to FUTU.RE napisał już mężczyzna”. Czy rzeczywiście powieść ta zasługuje na tak wysokie oceny czytelników oraz krytyki? Czy za kilkadziesiąt lat może być uważana za klasykę i stawiana na jednej półce z Orwellem, czy Bradburym? O tym i nie tylko w najnowszej odsłonie MIĘDZY WENUS A MARSEM!

ZARYS FABUŁY

Przemek Kowalski: Akcja powieści – jak wskazuje chyba sam jej tytuł – rozgrywa się w przyszłości. Nie ma podanego konkretnego roku, wiadomo jednak, że jest to wiek XXV. Cała planeta przeludniona jest do granic możliwości (Ziemię zamieszkuje kilkadziesiąt razy więcej ludzi niż obecnie), dlatego aby jakoś się pomieścić ludzie pobudowali wielkie, rozciągające się niemal w nieskończoność budynki sięgające chmur. Nie istnieją już podziały na państwa, dla przykładu cała Europa stanowi jedno wielkie państwo, a ogromne odległości pomiędzy kolejnymi miastami pokonać można niezwykle szybko, dzięki specjalnie do tego przeznaczonym „tubom”. Skąd owo przeludnienie? Ano stąd, iż trzy stulecia wcześniej udało się naszym potomkom odkryć nieśmiertelność. Może nie w dosłownym tego słowa znaczeniu, ponieważ człowieka da się zabić, jednak w pewnym momencie życia przestaje się on starzeć, pozostaje wiecznie młody. Co za tym idzie, liczba ludności oraz narodzin podlega całkowitej kontroli oraz nadzorowi. I tu pojawia się nasz główny bohater…

Dominika Rygiel: Jan Nachtigall nr 717. Mężczyzna jest jednym z Nieśmiertelnych oraz członkiem Falangi (o której szerzej w punkcie z niezapomnianymi scenami). Poznajemy go w chwili, gdy wezwany zostaje do biura wpływowego polityka, Ericha Schreyera. Ten zleca mu pewne zadanie, które Jan oczywiście przyjmuje. Nie wie jednak jak bardzo zmieni ono jego życie…

Przemek: Dla jasności – Nieśmiertelni to… oddział (jeśli mogę tak to nazwać, choć najprościej byłoby o nich pomyśleć jako o skrzyżowaniu czegoś na wzór dzisiejszego policjanta oraz żołnierza) mający za zadanie kontrolę narodzin właśnie. W przypadku odkrycia (najczęściej przez donos) niezarejestrowanej ciąży, na miejscu pojawia się oddział zabierający dziecko do specjalnego, rządowego Internatu; natomiast jednemu z rodziców wszczepiana zostaje “śmierć”, swoista odtrutka na nieśmiertelność powodująca, iż dana osoba starzeje się i umiera najdalej w przeciągu dziesięciu lat.

 

ODCZUCIA TOWARZYSZĄCE LEKTURZE

Przemek: Za chwile rozbierzemy “Futu.re” na czynniki pierwsze, więc póki co, tak ogólnie: Odczucia jak najbardziej pozytywne. Tyczy się to oczywiście samego przekazu oraz stylu autora, nie obrazowanej przez Głuchowskiego ponurej, przygnębiającej wizji. Czyta się niezwykle szybko, jak na tych gabarytów powieść; wciąga, intryguje, a przede wszystkim stawia ważne pytania i pozwala nam poznać samych siebie. To historia nie dość, że wnikliwa i inteligentna to jeszcze taka, w którą chce się brnąć, licząc na to, że nigdy się nie skończy, a to chyba największy komplement jaki można wystosować pod adresem książki.

Dominika: Nie wypada mi się nie zgodzić z Twoimi słowami. To zdecydowanie jedna z lepszych antyutopii, jakie miałam okazję czytać. To książka, która przykuwa uwagę od samego początku, a w miarę rozwoju akcji po prostu przyszpila odbiorcę. Głuchowski ma niesamowity dar chwytania czytelnika za gardło. Dzieje się tak za sprawą niesłychanie realistycznie odzwierciedlonej rzeczywistości. Ta nie dość, że intryguje, to po prostu poraża. To wbrew pozorom powieść trudna. Nie dzieje się tak za sprawą przystępnej stylistyki i porywającej akcji, ale dzięki niełatwej tematyce. Ta jest naprawdę przygnębiająca. Boleśnie prawdziwa.

WALORY POWIEŚCI

Dominika: O atutach powieści można by pisać wiele. To, co uderza już od samego początku, to wykreowana przez autora, specyficzna, bardzo mroczna, gęsta i niepokojąca atmosfera odrealnienia. Aby w pełni odzwierciedlić to, co mam na myśli, należałoby skupić się na przedstawionej w książce rzeczywistości. Wyobraźmy sobie zatem miasto, ogromne miasto-państwo, oddalone od nas w przyszłość o kilka stuleci. Gigapolis to rozprzestrzenia się wysoko w chmurach ponad dachem miast, które są nam bliskie, w których mieszkamy obecnie. Miejsca nam znane są zanieczyszczone, pokryte pyłem i kurzem. To area zapomniana, niezamieszkana. Całe życie skupia się hen wysoko, w ogromnych wieżowcach wzniesionych na filarach. To co uderza, to fakt, iż całe tło nakreślone zostało z niebywałym rozmachem. Autor nie skupia się tylko na jednym mieście czy w obrębie jednego miejsca, a swoją wizją obejmuje praktycznie cały świat. Tak zamaszysta futurystyczna rzeczywistość robi niesamowite wrażenie.

Przemek: Tak, to zdecydowanie największy atut dzieła Głuchowskiego! Pamiętam, iż bardzo mocno uderzyła we mnie i zrobiła niesamowite wrażenie jedna z zarysowanych przez Ciebie scen; ta w której autor opisuje Wieżę Eiffla, Big Bena, katedrę w Kolonii czy dach Bundestagu jako zbierające kurz relikty przeszłości. Zapomniane, osadzone gdzieś na dnie współczesnej (książkowej) cywilizacji.

Generalnie sam opis pędu społeczeństwa i warunków życia to coś czemu należałoby przyklasnąć. Świat bez zwierząt, a co za tym idzie bez naturalnego mięsa, zastępowanego pigułkami szczęścia, odwagi itd. Ciągły pęd, tylko po to, by “klatkę” (stanowiącą mieszkanie) o wymiarach 2x2x2 zamienić taka o metr większą. Porażające i przerażające!

Dominika: Zgadzam się w pełni. Czułam się ogłuszona wizją tych zaniedbanych obiektów architektonicznych, które w dobie dzisiejszej podziwiamy i pod którymi robimy sobie zdjęcia z wakacji. Przyznaj jednak, Przemek, że prócz osobliwej aury, uderzająca jest również problematyka, w obrębie której kluczy Głuchowski. Piętnowanie starości, a co za tym idzie narastające przeludnienie świata oraz regulacja urodzeń to temat w literaturze nienowy, być może już nawet utarty. Szczególnie o tej ostatniej, głównie dzięki serialowi oraz przeżywającej swoją drugą młodość książce “Opowieści podręcznej” pióra Margaret Atwood, było niedawno głośno. O ile powieść Kanadyjki była książką bardziej kobiecą, aniżeli skierowaną do mężczyzn, o tyle dzieło Rosjanina jest zdecydowanie mocniejsze, bardziej siermiężne, zdecydowanie mniej subtelne czy wyrafinowane. To literatura nieuznająca kompromisu, konkretna i zdecydowana. Dla mnie – rewelacja!

Przemek: Tak, zarówno rygor dotyczący kontroli ludności, a co za tym idzie narodzin, jak i odraza z jaką w powieści Rosjanina traktowana była starość, robiły wrażenie. Być może nie pozytywne, jednak z pewnością zapadające w pamięć oraz takie, z którego warto zawczasu wyciągnąć odpowiednie wnioski.

Dominika: Nie wiem jak Ciebie, ale mnie dodatkowo poruszył sam sposób odzwierciedlenia alternatywnego życia. W rzeczywistości, gdzie starość nie jest mile widziana, gdzie traktowana jest w kategoriach choroby, w książce Głuchowskiego, rodzi się swego rodzaju podziemie. Mam na myśli miejsca, w którym życie toczy się swoim starym rytmem, a także tzw. “czarny rynek”, czyli miejsca, w których UWAGA SPOILER, osobom, którym wstrzyknięto wirus starości w krwioobieg, w celu jego eliminacji mogą m.in. przetoczyć sobie krew. To w sumie naturalna kolej rzeczy, która w jakiś bliżej nieokreślony sposób we mnie uderzyła. Gdyby futurystyczna wizja Głuchowskiego rozegrała się w bliżej nieokreślonej przyszłości, tak właśnie by wyglądała. Realizm książki wprost bije po oczach.

Przemek: Bije (!), a na dobrą sprawę plusów moglibyśmy wymienić jeszcze co najmniej z tuzin, musielibyśmy jednak trochę spoilerować. Dlatego też pozwolimy się nacieszyć niespodziankami od Głuchowskiego tym, którzy lekturę “Futu.re” mają jeszcze przed sobą. Przejdźmy więc do wad…

Dominika: Oj tak, w dziele Głuchowskiego dzieje się tyle, że niejeden odbiorca poczuje się zaskoczony.

MANKAMENTY POWIEŚCI

Dominika: Ogólnie jestem zachwycona powieścią Rosjanina i w sumie kupuję ją w całości. Patrząc na nią jednak obiektywnie, ciężko nie oprzeć się wrażeniu, że w odbiorze może jawić się jako przesadnie ciężkie. Posępna wizja wykreowanego świata jest wybitnie dosadna i na dłuższą metę może znużyć. Ponadto, pod względem samej fabuły dzieje się bardzo dużo, chciałoby się rzecz, że nadto. Co myślisz, Przemku?

Przemek: Zacznę może od tego, że nie uznałbym tej “posępności” za wadę; “Futu.re” to dystopia opisująca niezbyt wesołą wizję przyszłości, dlatego taki a nie inny klimat książki jest właściwie wskazany. Rzeczywiście bywa dosadnie, ale tak właśnie miało być, co za tym idzie – nie zaliczyłbym tego do mankamentów lektury. Generalnie sam również nie wymienię wad dzieła Głuchowskiego, ponieważ takowych nie zauważam, poza jednym malutkim detalem. Mianowicie, w jednej z początkowych scen na basenie odnalezione zostają zwłoki, na co wszyscy ludzi reagują strachem, paniką oraz obrzydzeniem; nie znają śmierci. I niby wszystko ok, tyle, że lekko zadziwiła mnie w tym momencie być może naiwność autora. Zaskakuje mnie fakt, że choć ludzie rzeczywiście są “nieśmiertelni” pod tym względem, że się nie starzeją, nadal można człowieka zabić. Jakkolwiek dziwnie mogą zabrzmieć moje słowa, wydaje mi się, że zabijanie leży poniekąd w ludzkiej naturze, więc nie chce mi się wierzyć iż przypadkowy trup byłby aż taką rzadkością. To jednak tylko takie moje drobne przemyślenia, do większych i poważniejszych rzeczy nie można się w “Furu.re” przyczepić.

Dominika: Pozwól, że odniosę się jeszcze do “ciężkości” książki. Ona, prócz tej dystopijnej czarnej wizji świata o której mówisz (i która owszem, jest z marszu przypisana do tego typu literatury), w przypadku “Futu.re” spotęgowana została samą fabułą. Jest prężna, skupia się w obrębie kilku wątków, dodatkowo naszpikowana została wieloma zwrotami akcji. Cały czas coś się dzieje, a odbiorca pozostaje w ciągłym napięciu i niepewności. Jeśli mamy być szczerzy, Głuchowski nie pozostawił swojemu czytelnikowi chwili na wytchnienie. Myślę, że ta ociężałość wynika właśnie z tego a nie innego faktu.

Co do śmierci, nie zgodzę się z Tobą w pełni. Przyjrzyj się finałowi książki. Śmierć nie była ludziom obca. Nie mogła być obca. Istniały przecież cmentarze. Były to miejsca bardzo specyficzne, ale występowały. To dowód na to, że ludzie umierali, a żyjący mieszkańcy o nich wbrew pozorom nie zapominali. Scena, którą przywołujesz wywołała wśród nieśmiertelnych obywateli świata Głuchowskiego zgorszenie z innego powodu. Ciało wypłynęło z basenu. Było to miejsce relaksu, swoiste spa pozornie idealnego świata z przyszłości. Nikt się go tam po prostu nie spodziewał, stąd też i szok klientów tego miejsca.

Przemek: W książce, podczas owej sceny, sam główny bohater mówi o tym jakim szokiem był sam widok martwego ciała, podkreśla fakt, iż nikt nie umiał udzielić pomocy, ponieważ śmierć była aż takim szokiem. Co do cmentarzy, których nie będę opisywał (niech przyszli czytelnicy mają tę “frajdę”) – jak sama wspomniałaś były to bardzo specyficzne miejsca i jak podkreślał sam narrator, opustoszałe, ciche, bez śladów stawianych kroków.

SCENA, KTÓREJ NIE ZAPOMNĘ

Przemek: Oj, takich scen można by tu wymienić kilka, jeśli nie kilkanaście. Pierwsza, która przychodzi mi do głowy jest jednak OGROMNYM SPOILEREM przed którym przestrzegam. Był to mianowicie moment, w którym główny bohater zostaje we własnym “mieszkaniu” napadnięty przez odwiecznego wroga, a ten wszczepia naszemu drogiemu Janowi śmierć. Nie byłą to być może najwybitniejsza scena powieści, jednak niezwykle zaskakująca, kompletnie się tego nie spodziewałem! Ogólnie rzecz biorąc rozdziały stanowiące retrospekcje głównego bohatera z czasów pobytu w rządowym “internacie” zawierały wiele momentów zapadających w pamięć, że wymienię tylko próbę gwałtu oraz ucieczki Jana, opisy czasu jaki spędził w zamkniętej skrzyni, czy też końcowy egzamin jakiemu poddany został bohater wraz ze swoją drużyną.

Dominika: Dla mnie szokująca była scena przywołująca jedno z wydarzeń, którego doświadczył główny bohater spędzając czas w Internacie. By w pełni zrozumieć co mam na myśli, wyjaśnijmy najpierw czym był owy Internat.

Wizja przyszłości u Głuchowskiego jest brutalna. To nie są czasy łaskawe dla zwolenników polityki prorodzinnej, szczególnie jeśli chodzi o gigapolis, jakim jest Europa z przyszłości. Ciąże są tutaj rejestrowane, a wszelkie odstępstwa od tej regulacji srogo karane. Parę, która celowo decyduje się na potomka lub mówiąc kolokwialnie i brzydko “wpada”, obowiązuje rejestracja ciąży oraz tzw. “Prawo Wyboru”. Rodzina taka pozostawiona zostaje przed wyborem: albo kobieta poddaje się aborcji a sama łącznie z partnerem pozostaje nieśmiertelną, albo rodzi dziecko ale… No właśnie. Tutaj restrykcje są bezwzględne. Decydując się na urodzenie, jedno z rodziców przyjąć musi zastrzyk, który powoduje, iż osoba ta szybko się zestarzeje. W przypadku braku rejestracji takiej ciąży, dziecko dodatkowo trafia do wyżej wspomnianego Internatu. Absolwent tego miejsca wcielony zostaje do tzw. Falangi, czyli organizacji, która sprawuje kontrolę nad regulacją urodzin, kontroluje ciężarne kobiety sprawdzając, czy ciąże są zarejestrowane itd.

Powróćmy jednak do samego szkolenia przez jakie przechodzą dzieci w Internacie. To ośrodek zamknięty. Dzieci pozbawione są dostępu do świata zewnętrznego. Jednym z elementów szkolenia jest telefon od rodzica. Rodzice mają prawo wykonania jednego takiego połączenia w swoim życiu, i tutaj UWAGA SPOILER, a szkolone dzieci mają za zadanie tak rozmawiać z rodzicem na linii, by wywołać u rodzica poczucie wyrzutów sumienia oraz… by ten odczuł, iż jest przez dziecko niekochany, ba!, znienawidzony. Same dzieci osadzone w Internacie, co jest rzeczą jak najbardziej zrozumiałą i naturalną, tęsknią za rodzicami, czekają na ten telefon, a podczas jego trwania zmuszone (pod karą karceru) są okłamywać siebie jak i rodziców. Dla mnie jako matki, był to moment niesłychanie trudny i emocjonalnie obciążający.

Przemek: Choć rodzicem nie jestem, dla mnie również był to bardzo emocjonalny moment całej historii, aczkolwiek bardziej uderzały we mnie sceny “porachunków” pomiędzy głównym bohaterem – numerem 717, a numerem 503, stąd też taki a nie inny wybór mojej “najbardziej zapadającej w pamięci sceny”. Zresztą, jak wspomniałem na początku tej kategorii, gdybyśmy mieli wymieniać i opisywać momenty, które rzucały w omawianej książce na kolana, to zabrakłoby nam stron w Wordzie 😉

FINAŁ POWIEŚCI

Przemek: Nie chciałbym w tej chwili za bardzo spoilerować i mam nadzieję, że to co napiszę owym wielkim spoilerem nie będzie: zakończenie jest otwarte. Daje to możliwość mnogości jego interpretacji oraz dopisywania samemu dalszej części. Ostatnie strony to kolejny spory twist fabularny, któremu można tylko i wyłącznie przyklasnąć. Jednak podsumowując sam finał, powiedzieć mogę, iż był bardziej niż satysfakcjonujący, za co wielki szacunek dla Głuchowskiego. Zakończenie powieści nastręczyło już problemów niejednemu o wiele głośniejszemu nazwisku, często sprawiając, że genialna książka traciła na sile “dzięki” finałowi właśnie. W przypadku “Futu.re” nie ma o tym mowy!

Dominika: Masz rację. Rzadko zdarza się tak, by książka była pisana tak miarowo. “Futu.re” jest zaskakująco wyważone, od początku do końca trzyma podobny poziom a zakończenie nie psuje odbioru bardzo dobrej i wyrazistej całości.

“FUTU.RE” A KLASYCZNE DYSTOPIE

Dominika: Rosjanin w swojej powieści podejmuje tak wiele różnorakich tematów, że nie sposób zestawić go z jednym tytułem. Na pierwszy rzut oka łączy w sobie elementy powieści Orwella, Huxley’a czy Bradbuty’ego. Ja jednak porównałabym “Futu.re”, głównie ze względu na tematykę kontroli urodzeń, do “Opowieści podręcznej” Margaret Atwood. O ile ta druga jest powieścią typowo kobiecą, o tyle pierwszą cechuje iście męskie, zdecydowane i bezkompromisowe pióro. W mojej ocenie jednak, tego typu porównanie byłoby niesprawiedliwe, a już na pewno kompleksowo nie odzwierciedla wielowymiarowości dzieła Głuchowskiego.

Przemek: Znajdziemy u Głuchowskiego wszystko z wymienionych we wstępie klasyków, a i Margaret Atwood pasuje tu jak ulał. Myślę, że tego typu literatura, czyli dystopijne science-fiction potrzebuje czasu by zyskać status klasyki. Dzieła Orwella, czy Bradbury’ego poza samym piórem i opowiadaną historią zachwycają tym, iż po latach okazują się być – niestety – niezwykle bliskie współczesnemu czytelnikowi. Czy stanie się tak również z utworem Rosjanina? Tego jeszcze nie wiadomo. Wiadomo z kolei, że to kawał świetnej literatury, która bez dwóch zdań może ubiegać się o miejsce na jednej półce z arcydziełami sprzed lat.

CZY TO NASZA PRZYSZŁOŚĆ?

Dominika: Napiszę tylko jedno zdanie. To byłoby cholernie deprymujące, gdyby naprawdę w taki sposób miało wyglądać życie w przyszłości.

Przemek: Zgadzam się co do słowa, martwią jednak dwa fakty: pierwszy jest taki, że w czasach powstawania “Roku 1984” czy “Nowego wspaniałego świata” wizje autorów również wydawały się dla ówczesnych czytelników nieco absurdalne, a jak okazuje się po latach, nie pomylili się znacząco. Po drugie – zarysy wizji Głuchowskiego już teraz zaobserwować możemy w naszym codziennym życiu społecznym, nawet bez nieśmiertelności. Przerażające i cholernie przykre.

Dominika: Dosyć smutna to puenta, jakże jednak prawdziwa. Mam nadzieję, że nie odstraszy naszych czytelników, a zachęci do sięgnięcia po tę lekturę. Jakby co, obiecuję, że za temat kolejnej naszej rozmowy z cyklu “Między Wenus a Marsem” posłuży lżejsza tematem powieść. Wchodzisz w to, Przemku?

Przemek: Pewna Królowa śpiewała niegdyś: “Show must go on!”, więc oczywiście wchodzę. Swego czasu rozważaliśmy pewną króliczą historię…

Dominika: Czytasz mi w myślach. 🙂

Przemek: Cieszy mnie zarówno to jak i mam nadzieję nieodległe spotkanie na pewnym wzgórzu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *