KSIĄŻKA,  RECENZJE

Ten, w którym ‘Taki mamy klimat’, czyli “Anna Karenina” [recenzja]

Raz na jakiś czas, w życiu każdego czytelnika pojawia się książka, której wielkość sprawia, że czujemy się malutcy, przygnieceni wręcz geniuszem słowa oraz opowiadanej historii. Dla każdego może to być inna opowieść – jednego zachwyci zamieszkujący kanały demoniczny klaun, kolejnego kryminalna zagadka, której fascynujące rozwiązanie poznał na ostatniej stronie, jeszcze inny bił będzie pokłony nad utworem złożonym z chwytliwych cytatów, w sam raz nadających się na demotywatory. I choć o gustach się nie dyskutuje mnie samego najbardziej porywają historie ponadczasowe, które nie dość, że pięknie napisane, to jeszcze zawierające w sobie nigdy nie starzejące się prawdy. Do tej pory zetknąłem się z zaledwie trzema takimi lekturami. Lekturami sprawiającymi, że przeciętny śmiertelnik jak ja, potrzebuje kilku dni, by wydusić z siebie kilka zdań na temat poznanej właśnie historii, a i tak ma świadomość, że cokolwiek by nie napisał, będą to co najwyżej popłuczyny, ponieważ oddać wielkość takiego dzieła przerasta zwykłego szaraczka. Tego typu powieści to dla takich jak ja z jednej strony uczta dla duszy, z drugiej swego rodzaju przekleństwo sprawiające, że w głowie pojawia się myśl pod tytułem: Po co Ty właściwie piszesz te swoje wypociny, skoro nie zbliżysz się nawet do sufitu? – literackiego sufitu, którym to bez wątpienia jest napisana przeszło sto czterdzieści lat temu Anna Karenina, być może najlepsza książka po jaką kiedykolwiek sięgnąłem.

Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób

Historia rozpoczyna się w momencie małżeńskiego kryzysu Stiepana ‘Stiwy’ oraz Darii ‘Dolly’ Obłońskich. Matka kilkorga dzieci odkrywa iż mąż zdradza ją z guwernantką, co łamie serce i wiarę w porządek świata ukształtowany w głowie Dolly. Celem załagodzenia sytuacji niewierny Stiwa wzywa na pomoc siostrę – Annę Arkadiewnę Kareniną, by ta odwiodła szwagierkę od podjęcia pochopnej decyzji o rozwodzie. Przybyłej do Moskwy Annie rzeczywiście udaje się udobruchać Obłońską, mimo iż wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że to nie pierwszy i z pewnością nie ostatni wyskok Stiwy. Taki mamy klimat – mawiała minister Bieńkowska, tymczasem w XIX wiecznej Rosji „klimat” był taki, że ludzie się nie rozwodzili. Żona winna była słuchać męża (którego wcześniej wybrali jej rodzice, gdy ona sama wystawiana była przed kandydatami niczym koń na sprzedaż), sama zaś zdrada traktowana była zazwyczaj jak coś normalnego, bo przecież kto zabroni mężulkowi chwili uciechy w ramionach innej? Proste, że nie zaślubiona. Tytułowa Anna spełnia więc rodzinną powinność, jednak w trakcie wizyty u brata, podchody w jej stronę zaczyna wykonywać niejaki Aleksiej Wroński. Warto w tym momencie nadmienić, iż bohaterka charakteryzuje się niespotykaną urodą, a także przysłowiowym „magnesem” przyciągającym męskie spojrzenia i uwagę. I choć zainteresowanie ze strony młodszego, dobrze sytuowanego oficera schlebia Kareninie, odrzuca ona amory, no bo jak to tak – wikłać się w romans z nowo poznanym, kiedy w Petersburgu czeka na nią wygodne, nudne życie u boku nijakiego męża i ukochanego syna?

Rzecz jasna, koniec końców do romansu dochodzi, bo inaczej nie powstałaby ta opowieść. Annę i Wrońskiego łączy płomienne uczucie, będące w opozycji do ówczesnych norm i zwyczajów, ponieważ o ile zdrada męża była czymś wybaczalnym, o tyle romansującą kobietę zwało się „upadłą” dając jej jasno do zrozumienia, że w dotychczasowym towarzystwie jest wyklęta, a nazwisko jej pogardzane. Uderza to w Annę tym bardziej, że znana jest jako salonowa lwica, ciesząca się (do czasu romansu) powodzeniem i szacunkiem wszystkich otaczających ją ludzi, bez względu na płeć. Targana skrajnymi emocjami bohaterka postanawia jednak podnieść głowę i wbrew „ustalonym zasadom” walczyć o miłość i własne szczęście.

To zaledwie ogólny zarys wstępu do fabuły, z której mógłbym zdradzić więcej (co nie byłoby chyba spoilerem skoro mowa o książce wydanej w roku 1877). Nie zrobię tego jednak z dwóch powodów: po pierwsze – nie chcę psuć zabawy przyszłym czytelnikom, oraz po drugie (i ważniejsze) – Anna Karenina to opowieść poruszająca tak wiele wątków i zagadnień, że gdybym miał się w każdy z nich wgryzać, nie starczyłoby mi stron w Wordzie na rozpisanie wszystkiego. Spróbuję jednak wymienić najważniejsze zalety (oraz potencjalne „wady”) tej wybitnej lektury.

Pierwszym co należy pochwalić jest piękny, nieco archaiczny już język jakim operuje w swej powieści Tołstoj. Zdania budowane są zadziwiająco, nazwijmy to „szlachetnie”, jednocześnie czuć tu – mówiąc kolokwialnie – luz, którego brakowało choćby w drugiej najbardziej znanej książce rosyjskiego mistrza – Wojnie i pokoju. Swego rodzaju literacka gracja powala na kolana, nie grając jednocześnie na najtańszych strunach oraz nie epatując ckliwym przekazem. W tym miejscu przyda się zaznaczyć, że określanie omawianego dzieła mianem „Historii miłosnej wszech czasów” jest dla niego bardzo krzywdzące, ale o tym za chwilę. Wracając jednak do stylu, przyklasnąć trzeba niezwykle zręcznemu rozwijaniu kolejnych wątków i postaci. Jak bowiem na powieść doby realizmu przystało, autor nie szczędzi czytelnikowi rozbudowanych, dogłębnych opisów, co sprawia, że nawet współczesny odbiorca poczuje się w nakreślonej rzeczywistości jak we własnym domu.
Drugim największym (jest ich zresztą od groma!) atutem Anny Kareniny jest to, że nie da się historii tej zaszufladkować, jak próbowano to zrobić choćby na okładce wydania, które posiadam. Nazywać tę powieść „historią miłosną” jest jak opisać człowieka zdaniem: „To ssak”. Romans, czy też ogólniej mówiąc – uczucie, oczywiście tu znajdziemy, jednak jest to ledwie jedna z mnóstwa składowych, dających w ogólnym rozrachunku utwór odważny (jak na lata, w których był pisany) oraz ponadczasowy (bez względu na to, czy czytany był w roku 1890, jest w 2020 lub będzie w 2397). Uczucie, ogień, wyraziści bohaterowie, rozterki moralne, odpowiedzi na pytania których często boimy się zdać sami sobie, konwenanse, bunt, pokora, życie, śmierć… i wiele, wieeeele innych – taka właśnie jest jedna z najwybitniejszych książek jaką napisano.

Akapit o domniemanych wadach będzie krótki, ponieważ ja sam takowych w dziele Tołstoja nie widzę, jednak… Jednak nie każdy czytelnik z XXI wieku odnajdzie się na rosyjskiej wsi, czy rosyjskich salonach sprzed niemal stu pięćdziesięciu lat. Tak samo styl autora, który wcześniej nazwałem między innym „gracją”, część odbiorców prawdopodobnie przytłoczy lub zanudzi. Piszę to oczywiście w domyśle, znając różne czytelnicze gusta, osobiście nie widząc w omawianym obrazie choćby najdrobniejszego potknięcia.

Cóż więcej napisać? Chyba nic, skoro jak wspomniałem we wstępie – wszystko to będzie jedynie popłuczynami przy tej wybitnej powieści; powieści po lekturze której komuś lubiącemu od czasu do czasu skrobnąć kilka słów, odbiera chęci. Jaki sens ma bowiem jakiekolwiek pisanie, skoro po takiej Annie Kareninie wiesz, że nigdy nie zbliżysz się nawet do poziomu mistrza? Ta recenzja mogłaby liczyć i ze dwadzieścia stron, jednak nadal nie udałoby mi się uchwycić geniuszu pióra Lwa Tołstoja. Dlatego też sięgnijcie po to wielkie dzieło, by na własnej skórze przekonać się jak wygląda powieść doskonała.

OCENA: 10/10


Przeczytaj również:

* Recenzja “Wojny i pokoju” Lwa Tołstoja

*Recenzja “Braci Karamazow” Fiodora Dostojewskiego

*Recenzja “Zbrodni i kary” Fiodora Dostojewskiego

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *