KSIĄŻKA,  RECENZJE

Ten o naszym świętym mocarstwie, czyli “Bracia Karamazow” [recenzja]

Wielu recenzentów cierpi na niezrozumiałe dla mnie schorzenie, które osobiście nazwałem sobie „Cóż więcej?”. Wygląda to mniej więcej tak, że w przypadku dzieł klasycznych pokroju Mistrza i Małgorzaty, Roku 1984, Nad Niemnem, Dziwnych losów Jane Eyre, czy miliona innych tytułów rozpoczynają tekst słowami: „Cóż więcej można powiedzieć o tak wielkiej książce, czego jeszcze nie napisano?”. Trzęsie mnie nie samą myśl o tej dziwnej chorobie. Jak to „Cóż więcej”? Wszystko! Jako, że powieść, o której mam zamiar naskrobać tu kilka zdań, również zalicza się do klasyków, to zanim jeszcze się rozkręcę uczciwie wszystkich uprzedzę: Bracia Karamazow są literaturą przez duże „L”, moja ocena tejże książki to dziesięć na dziesięć, a oddając hołd autorowi, tak jak i on zrobię sobie ucztę z pisania. Nie uznaję „Cóż więcej”, uznaję z kolei postawę, by o tak wielkim dziele napisać w taki sposób, abym czytając niniejszą recenzję za dwadzieścia lat, uśmiechnął się na samo wspomnienie obcowania z utworem Dostojewskiego. Zazwyczaj mam również w takich przypadkach (recenzowania tytułów, które wbiły mnie w fotel) skłonności do własnych autobiograficznych wstawek. Nie inaczej będzie tym razem, dlatego raz jeszcze, póki nie zabrnęliście zbyt daleko: To ostatni dzwonek, by odpuścić lekturę tego tekstu, każdy krok dalej równa się zgodzie na czytanie dla czytania tudzież pisanie dla pisania (na szczęście w tym dobrym znaczeniu obu zwrotów). Dla masochistów, którzy zdecydowali się kontynuować podróż z mistrzem Dostojewskim oraz moją skromną osobą wspomniana autobiograficzna wstawka. Mianowicie jestem tak stary, że w szkole średniej, do której uczęszczałem, nie miałem możliwości nauki języka angielskiego jako języka obcego. Katowali nas niemieckim i rosyjskim. Obecnie, w piętnaście lat po tamtych wydarzeniach z angielskim radzę sobie całkiem przyzwoicie, natomiast nie ma absolutnie żadnej szansy bym dogadał się z Niemcem lub Rosjaninem. Sęk w tym, że o ile po niemiecku swego czasu sobie radziłem, o tyle z rosyjskim sprawa wyglądała tak, że w ostatnim roku liceum z trzydziestu uczniów na klasę, dwudziestu ośmiu pytało: „Pani profesor, a ten domek to jaka to litera?”. Ów domkiem była o ile dobrze pamiętam literka „D”, a nauczycielka łapała się za głowę wołając: „Ludzie, wy się przez cztery lata alfabetu nie nauczyliście? Carowie wielkiej Rosji w grobach się przewracają!”. Dlaczego piszę o wielkiej Rosji? O tym w dalszej części recenzji.

Zacznijmy może od początku, a więc odpowiedzi na pytanie o czym w ogóle traktuje omawiana powieść. Jako, że dzieło to napisano w czasach kiedy ludzie nie przemieszczali się z punktu A do punktu B za pomocą samochodów, a bryczkami (ewentualnie koniem na oklep); sama lektura została wielokrotnie przenoszona na duży ekran oraz teatralne deski, nie będzie chyba wielkim spoilerem, kiedy zdradzę co nieco z jej treści. I tutaj pierwsza niespodzianka bowiem okazuje się, że ta uznawana za jedno z największych dzieł literatury księga, ta licząca niemal tysiąc stron cegła to powieść, w której fabularnie właściwie nic się nie dzieje! Autentycznie. Sprawa wygląda następująco: Jest sobie ojciec – Fiodor Pawłowicz Karamazow, który dzięki ożenkowi zdobył pozycję szlachecką. Faceta generalnie rzecz ujmując raczej ciężko polubić – jest hulaką, prostakiem, błaznem dbającym wyłącznie o własną wygodę. Ów ojciec Karamazow posiada trzech synów, a każdy z nich kompletnie różni się od pozostałych. Jest Aleksiej zwany Aloszą, będący kimś w rodzaju ucznia na kapłana, ogólnie chłopak związany z kościołem. Jest Iwan – ktoś na wzór nowobogackiego inteligenta. Jest i Dmitrij – ten z kolei uwielbia się bawić, trwonić pieniążki i co by nie mówić, to typ człowieka w gorącej wodzie kąpanego. Tak się też składa, że ostatni z wymienionych (ten porywczy) ma narzeczoną – piękną, dobrą i ogólnie lubianą Katarzynę. Pojawia się jednak pewien problem, kiedy Dmitrij zakochuje się w lokalnej prostytutce – Gruszeńce. Problem urasta do kwadratu kiedy we wspomnianej Gruszeńce zakochuje się również jego ojciec Fiodor. No i tak sobie wszyscy żyją, aż tu nagle ktoś zabija ojca.

Jak widać więc już na pierwszy rzut oka – fabuła nie jest wielce zawiła. Ba, jest banalnie prosta, co może zaskakiwać kiedy weźmiemy pod uwagę, że najbardziej tęgie umysły w historii ludzkości takie jak Freud, czy Einstein (tak, ten Einstein) nazwały Braci Karamazow najwybitniejszą książką jaką kiedykolwiek napisano. Przypomnę – mówimy tu o powieści z pogranicza romans/ kryminał z fabułą prostą jak drut, w której – jak twierdzi wielu – „nic się nie dzieje”. Przeczytałem zresztą niedawno taką opinię, że bohaterowie Dostojewskiego nie robią nic poza chodzeniem od drzwi do drzwi i rozmyślaniem/ gadaniem, nie podejmując żadnych działań. I – uwaga – taka jest prawda! Wynika to swoją drogą z poglądów samego autora, ale o tym za chwilę. Skąd więc te zachwyty? Skąd tak pochlebne opinie wielkich tego świata? I tutaj kolejna ciekawostka, mianowicie, aby w pełni zrozumieć co autor miał na myśli, aby wszystkie wątki stały się klarowne w tej powieści, w której „nic się nie dzieję” trzeba by posiadać doktorat z psychologii, prawa, teologii, historii Rosji, życia samego Dostojewskiego i nie mam pojęcia z czego jeszcze. Nie będę nawet ukrywał, że sam zrozumiałem z tej książki w porywach jedną czwartą tego co autor miał na myśli, a i tak jest to jedna z dwóch najlepszych książek jakie przeczytałem (drugą jest Mistrz i Małgorzata, a z tych dwóch z kolei to omawiana teraz napisana jest „lepiej” jeśli można tak w ogóle powiedzieć). Mógłbym w tym momencie spróbować zgrywać mądrzejszego aniżeli naprawdę jestem i udawać, że ogarniam wszystkie zagadnienia jakie w niniejszej powieści poruszył Dostojewski, z zakresu chociażby religii, wiary, walki dobra ze złem, polityki, czy – przede wszystkim – wiedzy na temat ówczesnej Rosji. I tu wracamy do wstępu tej recenzji, jej tytułu oraz poglądów autora, a także tego, co na mnie zrobiło największe wrażenie.

Jest to język. Przepiękny. Ta książka napisana jest w tak genialny sposób, że wydaje się to aż nierealne, że wymyślił to jeden ludzki umysł. Mówię serio. Ta składająca się z czterech ksiąg opowieść (będąca zarazem jedynie częścią planowanej przez pisarza większej całości, którego to pomysłu nie udało się dokończyć z uwagi na śmierć Dostojewskiego) napisana została jakieś 140. lat temu. Wiek numer XIX. Czasy niepojęte dla współczesności. Panowie w surdutach, panie w kloszowanych sukniach (dobrze napisałem? – to do kobiet, które ewentualnie to przeczytają) i z dłońmi obleczonymi rękawiczkami. Do tego plaga różnorakich historycznych rewolucji. Magiczne czasy kiedy wielcy pisarze debatowali ze sobą w swych dziełach, a ludzie czytali i wiedzieli o co chodzi. Teraz udam mądrzejszego niż jestem, ale przyznaję – sprawdziłem dopiero w trakcie lektury jak wyglądało życie tego wielkiego Dostojewskiego. Okazuje się, że Fiodor Dostojewski początkowo skłaniał się tu poglądom liberalnym, jednak kiedy aresztowano go i dosłownie na chwilę przed rozstrzelaniem „ułaskawiono”, wysyłając na kilka lat ciężkich robót, zmienił światopogląd na bardziej prawicowy, pro religijny i narodowościowy. Zdecydowanie przeciwny rewolucjom, co odbija się we wspomnianej wcześniej postawie bohaterów – oni również nie podejmują gwałtownych działań. To z kolei stoi w całkowitym przeciwieństwie do postaw duchowych bohaterów. Pomijając już fakt, że język sam w sobie pełen jest pięknych archaizmów a i sam styl zachwyca, tym co urzeka najbardziej są kreacje bohaterów. Każdy jest pełnokrwisty, każdy pełen namiętności, każdy jeden bohater tej książki zapada w pamięć, co zadziwia, gdyż jest ich sporo! Jedni podobać się mogą bardziej, inni mniej, jednak każdy jest jakiś. Dostojewski uważany za jednego z prekursorów powieści psychologicznej odwalił na tym polu kawał tak dobrej roboty, że czapki z głów. Wracając do poglądów, słów mojej pani profesor z liceum i tytułu recenzji – omawiana lektura portretuje Rosję – największe państwo świata. Ten kraj jest tak wielki, że drugi największy na świecie jest od niego dwa razy mniejszy! I wszystko to napisane w sposób taki, że aż prosi się to nazwać rajem dla duszy. Ten tekst mógłbym nazwać „Raj dla duszy” właśnie, jednak wybrałem pierwszy wiersz hymnu narodowego Federacji Rosyjskiej (oryginalny tytuł recenzji to “Россия – священная наша держава”). W tłumaczeniu na nasze, brzmi on: „Rosja to nasze święte mocarstwo”. I uwierzcie mi na słowo – czuć to w Braciach Karamazow niemal namacalnie! I zachwyca. Zachwyca nawet takiego gościa jak ja, który przez cztery lata nauki ich języka, nie ogarnął alfabetu! Wstyd się przyznać, na szczęście jak widać nadrabiam. Dostojewski płynie tutaj fantastycznie używając jakby mimochodem zwrotów takich jak (opisując Gruszeńkę) – „była to prawdziwa, ruska krasawica!”. I ja czytając to chce tych XIX wiecznych ruskich krasawic, chcę usiąść przy świecach i napić się z nimi wódeczki, chcę być częścią tej potęgi! Tak właśnie napisana jest ta książka. Tak staram się napisać tę recenzję, by, kiedy przewinie mi się ten tekst za jakiś czas, pamiętać emocje spotkania z Braćmi Karamazow, z tymi porywczymi, pełnymi pasji, namiętności i głębi bohaterami. Z ich dumą, z ich biedą, z ich pychą, z ich wiarą, z ich rozterkami!

Ostatnia powieść Dostojewskiego uważana jest powszechnie za jego najwybitniejsze dzieło i zdecydowanie książkę z gatunku „Cóż więcej?”. I oczywiście prawda jest taka, że i ja powinienem zapytać co więcej można dodać do tak wybitnego tytułu? Nic, bo samo zrozumienie czegoś tak wielkiego jest już wyzwaniem. I choć wiem, że odpycham od lektury mówiąc prawdę, a mianowicie, że w tej książce niewiele się dzieje fabularnie, to styl i wielopoziomowość dzieła Rosjanina są tak niesamowite, iż czytelnik całym sobą czuję, że to z czym się tu mierzy jest wyższym poziomem wtajemniczenia, na który pięknie się patrzy, cudownie się go chłonie jednocześnie próbując szukać smaczków, mając jednocześnie świadomość, że rozumie się zaledwie ułamek całości. Gdybym spróbował każdego bohatera rozebrać na czynniki pierwsze to wyszedłby o każdym z nich tekst dłuższy aniżeli ten i tak już przydługi. Tak prawdę mówiąc, to od dłuższego czasu piszę ze świadomością, że choćbym produkował się tak jeszcze ze dwie strony to nie oddam w całości tego co myślę o Braciach Karamazow (nie wspomniałem przecież jeszcze nawet słowem o polemice jaką między wierszami toczy ze swymi światopoglądowymi rywalami autor, nie wspomniałem o nazwie mieścinki, w której rozgrywa się akcja powieści, a która to nazwa pojawia się w książce zaledwie jeden raz, zupełnie z zaskoczenia, nadając całości opowiadanej historii kolejnego znaczenia – SZALEŃSTWO(!!!!)); piszę bojąc się ostatniej kropki, ostatniego zdania, które – skoro tyle już natłukłem w tę klawiaturę, wypadałoby ładnie spuentować, jednak w głowie mam same banały, dlatego zakończę banalnie, ale za to szczerze – Wielkie mocarstwo, Wielki pisarz, Wielka literatura.


Fot.: Wydawnictwo Znak

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *