KSIĄŻKA,  RECENZJE

Ten o bombie z Bombaju, czyli “Dzieci północy” [recenzja]

Napis z okładki głosi: NAJLEPSZA KSIĄŻKA W CZTERDZIESTOLETNIEJ HISTORII NAGRODY BOOKERA, choć nie zaszkodziłoby dodać na końcu gwiazdkę z adnotacją LEKKO NIE BĘDZIE. Dlaczego? Ponieważ napisane w 1981 roku Dzieci północy z całą pewnością nie zaliczają się do lektury łatwych, lekkich ani wielce przyjemnych w odbiorze. Powieść uznawana dziś za klasykę współczesnej literatury pozwoliła jej autorowi, Salmanowi Rushdie, zyskać międzynarodowy rozgłos oraz szacunek tak krytyki jak i czytelników. Trzeba sobie też jednak jasno powiedzieć, iż niejeden miłośnik słowa pisanego poległ z kretesem na omawianej właśnie pozycji. Powodów takiego stanu rzeczy jest kilka, od tematyki, którą stanowi powojenna historia Indii, przez styl, jakim posługuje się Rushdie, po fakt, że nie jest to ot zwykła książka z koszyka w supermarkecie, a literatura wymagająca od czytelnika sporych pokładów cierpliwości i samozaparcia. Brzmi jak prawdziwa bomba z Bombaju, prawda? Może najlepiej będzie zacząć od samego początku, a początek brzmi tak…

[NOWOŚĆ: Jeśli nie chce Wam się czytać to nieco zmodyfikowaną wersję audio recenzji znajdziecie u dołu tekstu]

Urodziłem się w Bombaju… dawno, dawno temu. Nie, to nie wystarczy, przed tą datą nie ma ucieczki: urodziłem się 15 sierpnia 1947 roku w Klinice Położniczej doktora Narlikara. A pora? Pora też jest istotna. (…) No więc, jeżeli chodzi o ścisłość, punkt o północy. Kiedy przyszedłem na świat, wskazówki zegara złożyły się niczym ręce w tradycyjnym geście powitania. Och, wyrzuć to, wyrzuć wreszcie z siebie: wyskoczyłem dokładnie w chwili uzyskania przez Indie niepodległości.

Tymi oto słowy swą wielopoziomową historię rozpoczyna narrator, a zarazem główny bohater powieści – Salim Sinai. Chwilę później dowiadujemy się, że zaraz po narodzinach na barkach nieświadomego jeszcze Salima spoczął całkiem spory ciężar i odpowiedzialność, bowiem sam premier Indii, w liście gratulacyjnym napisał, że losy dziecka staną się odzwierciedleniem losów całego narodu. Następnie przenosimy się o kilkadziesiąt lat wstecz, do Kaszmiru, gdzie właściwy bieg historii nadaje dziadek naszego bohatera Aadam Aziz. To on postanawia odwrócić się od wiary i wyrusza do Europy celem zdobycia lekarskiego wykształcenia. Po powrocie w rodzinne strony, z piękną skórzaną torbą u boku nie czuje się już jak u siebie, jednak zrządzeniem losu, przez dziurę w prześcieradle (tak, dziurę w prześcieradle) poznaje córkę jednego z lokalnych panów. Córkę, która niebawem zostanie żoną Aadama, a co za tym idzie, babcią naszego drogiego Salima. I tak właśnie, z pokolenia na pokolenie, z jednego bohatera na kolejnego poznajemy powojenną historię Indii, bo tak się składa, że słowa premiera Nehru okazują się być prorocze, gdyż losy dziecka północy nierozerwalnie wiążą się z losami całego narodu.

Choć książka zaliczana jest do gatunku realizmu magicznego, a całość przyjmuje formę rozbudowanej sagi rodzinnej, niech nie zwiedzie nikogo śliczna dziewczyna z okładki mogąca sugerować, że będzie to cukierkowa, baśniowa, radosna opowieść. Nic bardziej mylnego, bo chociaż elementów nawiązujących poniekąd do Księgi tysiąca i jednej nocy znajdzie się tu niemało, zdecydowanie nie jest to lektura łatwa w odbiorze. Dość powiedzieć, że sam znajdujący się na końcu wydawnictwa słowniczek nietłumaczonych w trakcie powieści zwrotów liczy sobie pięćdziesiąt (50!) stron. Słownictwo to jest tylko jednym z powodów, dla których wielu czytelników rzucało Dzieci północy w kąt. Umówmy się, że dla przeciętnego Europejczyka jest to zupełnie egzotyczny świat. Inne nawyki, inne potrawy, inne spojrzenie na otaczającą rzeczywistość. Sam przed sięgnięciem po książkę przez tydzień przeczesywałem Internet w celu zdobycia informacji o Indiach, śmiem jednak twierdzić, że nawet zdeklarowany miłośnik historii subkontynentu indyjskiego nie wychwyci wszystkich występujących w powieści nawiązań. W swym najbardziej rozpoznawalnym dziele autor wplata elementy fikcyjne w prawdziwe wydarzenia historyczne i choć trzeba przyznać, że robi to niezwykle sprawnie to zarówno różnice kulturowe, jak i kwiecisty język mogą do lektury zniechęcić.

Obecnie Indie to drugi najbardziej zaludniony kraj świata, liczący sobie grubo ponad miliard mieszkańców. Wystarczy włączyć dowolny filmik na Youtube po wyszukaniu hasła: Życie w Indiach, by sprawdzić jak wygląda sytuacja. Pierwszym, co rzuca się w oczy (i uszy) jest hałas i chaos. Hałas powodowany przez klaksony ciągłej fali pojazdów, chaos tworzony przez niezliczony tłum ludzi na każdej ulicy. I taki poniekąd jest też styl pisania Salmana Rushdiego. Wszystkiego jest tu dużo: postaci, sytuacji, zapachów, smaków, opisów, przenośni. Lektura z całą pewnością wymaga skupienia i wytrwałości, gdyż nawet, jeśli finalnie się w niej zakochamy, to wierzcie mi na słowo, że będzie to trudna, rodząca się w bólach miłość.

Czy zatem Dzieci północy są dziełem zasługującym na wszystkie te zebrane przez lata pochwały i nagrody? Tu wiele zależy od podejścia samego czytelnika, nie sposób odmówić książce niezaprzeczalnego czaru i dojrzałości. Nie jest to rodzaj powieści, jakimi zalewany jest obecnie rynek wydawniczy, to nie (bez urazy dla nikogo) kolejna historyjka w stylu Remigiusza Mroza. To literatura przez duże L, choć nie da się ukryć, że potrafiąca też zmęczyć swą intensywnością, czy ogromem treści przelewanej na każdej kolejnej stronie. I właśnie to sprawia, że w Bombie z Bombaju jedni zatracą się bez reszty, dla innych zaś okaże się ona ciężkostrawnym niewypałem.

OCENA: 8/10


Wersja audio znajduje się TUTAJ

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *