RECENZJE,  SERIAL

Ten o strzelaniu śmiechem, czyli “Brooklyn Nine-Nine” [recenzja]

Niemal równo rok temu, bo dwudziestego maja 2018, fani komedii na całym świecie zamarli, a Internet zalała fala petycji. Tak, wszyscy Wy narzekający na finałowy sezon Gry o tron, nie byliście pierwsi ze swoim płaczem, z tą jednak drobną różnicą, że łzy sprzed roku były uzasadnione. Czyje poduszki trzeba było nad ranem suszyć z gorzkich łez? Fanów zdecydowanie najlepszego (oczywiście wyłącznie moim skromnym zdaniem) serialu komediowego jaki ma obecnie do zaoferowania telewizja, czyli Brooklyn Nine-Nine! Dwudziestego maja ubiegłego roku zakończył się bowiem piąty sezon przebojowej produkcji stacji FOX, a ta w związku z niezadowalającym włodarzy poziomem oglądalności, postanowiła skasować policjantów z 99. posterunku z anteny! Natychmiast Sieć zalana została apelami oraz petycjami fanów nie wyobrażających sobie pożegnania z ekranowymi ulubieńcami. Sami aktorzy, choć z oczywistych względów bardziej powściągliwi, również nie kryli smutku decyzją szefostwa FOX-a. I właśnie wtedy całe na biało wjechało NBC „przygarniając” serial pod swe skrzydła zarazem dając mu drugie życie. Właśnie zakończyła się szósta odsłona przygód nowojorskich gliniarzy i uprzedzę fakty pisząc już we wstępie – była to jedna z najzabawniejszych rzeczy jakie kiedykolwiek widziałem. I choć w tytule tego tekstu znajduje się słowo „recenzja” nie musicie się obawiać – nie zrecenzuję sezonu numer 6, skoro prawdopodobnie większość z Was nie widziała jeszcze poprzednich pięciu części. „Recenzja” ta ma bardziej na celu zaznajomienie potencjalnych przyszłych widzów z serialem, bowiem – choć w dobie Internetu wydaje się to niemal niemożliwe – Brooklyn Nine-Nine to pomimo zdobycia dwóch Złotych globów, czterech dostępnych na polskim Netlixie sezonów oraz autentycznie szeroko zakrojonej akcji ratowania serialu, jest nad Wisła wciąż tytułem stosunkowo mało znanym. Postanowiłem to zmienić, bo wierzcie mi na słowo – warto dać 9-9 szansę!

Brooklyn Nine-Nine to serial z jednej strony powielający pewien oklepany (lecz skuteczny) schemat, a zarazem obraz nie będący kalką innych produkcji z lat wcześniejszych, a wyznaczający swoją własną ścieżkę. Pierwszymi z brzegu znanymi tytułami jakie mogą się poniekąd kojarzyć bezpośrednio z dziełem Daniela J. Goora i Michaela Schura są Biuro oraz niezwykle popularne w Stanach Zjednoczonych, Parks & Rectreation. Co łączy wszystkie wymienione? Przez zdecydowaną większość czasu akcja rozgrywa się w hermetycznym, zamkniętym środowisku. W przypadku Biura akcja toczy się… chyba wiadomo gdzie; Parks & Recreation przedstawia nam przygody jednego z wydziałów czegoś na wzór naszego Urzędu miasta. Z kolei omawiana właśnie komedia, jak nietrudno się domyślić, przybliża nam świat komisariatu prosto z Wielkiego Jabłka. Jednak na tym właściwie kończą się podobieństwa, ponieważ w przeciwieństwie do poprzedników, Brooklyn nie wmawia nam, że udaje film dokumentalny, nie próbuje w mniej lub bardziej udany sposób mrugać do widza okiem krzycząc „Ej, zobaczcie, wiemy, że jesteśmy częścią serialu, wiemy, że oglądacie nas siedząc na kanapie”. Nine-Nine to komedia w „starym, dobrym stylu” na swój sposób nieco nawet oldschoolowa. Na szczęście jest to stara szkoła, do której chce się wracać.

Co więc stanowi o sile historii nowojorskich policjantów? Co sprawiło, że spośród setek zalewających rynek nowych produkcji, postanowiono utrzymać „przy życiu” właśnie ten serial? Odpowiedź jest prosta, a wątek rozwinę jeszcze za chwilę, mianowicie… to jest po prostu autentycznie zabawne! Składa się na to rzecz jasna wiele czynników, takich jak chociażby (lub przede wszystkim) świetny scenariusz, jednak żadna (a już zwłaszcza dzielona na odcinki) komedia nie miała by racji bytu bez fenomenalnej obsady aktorskiej i w tej materii B 9-9 rzeczywiście ma się czym pochwalić. Na słowa uznania zasługuje właściwie CAŁA EKIPA tworząca serial, dlatego dla spokoju własnej duszy wymienię teraz większość nazwisk i proszę byście czytając nie denerwowali się na listę być może niewiele mówiących Wam nazwisk, bo gdy połkniecie bakcyla Nine-Nine, sami wrócicie tutaj dopisując aktorów, o których być może zapomnę z wrodzonego roztargnienia. Joe Lo Truglio, Melissa Fumero, Joel McKinnon Miller, Chelsea Peretti, Stephanie Beatriz, Dirk Blocker oraz Terry Crews (z pewnością najbardziej rozpoznawalny aktor w składzie). No, więc wymieniłem. Uff. A nie, jednak nie, nie wspomniałem przecież o dwóch najważniejszych postaciach!

Pierwsze skrzypce na Dziewięćdziesiątym dziewiątym posterunku policji w Nowym Jorku gra niejaki detektyw Jake Peralta, w którego to wciela się Andy Samberg. Samberg to jeden z popularniejszych za Oceanem komików, znany z występów w Saturday Night Live oraz jako członek grupy The Lonely Island (próbkę twórczości The Lonely Island znajdziecie pod koniec TEGO WPISU). Zagrał również w takich filmach jak Spadaj, tato, To tylko seks, Popstar: Never Stop Never Stopping, czy Siedem dni w piekle. Grany przez komika detektyw to uosobienie gliniarza, który naoglądał się za dużo Szklanej pułapki (oczywiście ulubiony film bohatera granego przez Samberga) i każdego dnia marzy o brawurowo przeprowadzonej obławie, skoku z wieżowca na odlatujący helikopter i tym podobne. Trzeba też jednak oddać Peralcie co jego – nie licząc fantazji, w których Bruce Willis mógłby mu co najwyżej buty czyścić, znakomicie wykonuje swe zawodowe obowiązki. Przyznaję, że przez pierwsze 2-3 odcinki sam miałem z ta postacią kłopot, wydał mi się zbyt krzykliwy, zbyt „jestem taki śmieszny, że ho-ho”. Wrażenie to minęło jednak szybko, a na chwile obecną śmiem twierdzić, że jeden Złoty Glob (dla Najlepszego aktora w serialu komediowym, rok 2014) za kreację Jake’a Peralty to zdecydowanie zbyt mało w stosunku do talentu jakim raczy nas na ekranie Amerykanin.

Drugą, w moim przynajmniej mniemaniu, najważniejszą z postaci (chociaż ciężko poza Peraltą nazwać tu kogoś „ważniejszym”) jest Andre Braughter, w roli kapitana 99. posterunku, Raymonda Holta. Kapitan Holt stanowi niesamowicie udaną przeciwwagę dla bohatera granego przez Samberga. Ray Holt to policjant ze starej szkoły, niezwykle powściągliwy, nie okazujący żadnych emocji (wielokrotnie z dokładnie tym samym wyrazem twarzy oznajmia załodze posterunku jaki to jest w danym momencie wściekły lub rozbawiony), działający zawsze według skrupulatnie przemyślanego planu. I nie w głowie mu jakaś Szklana pułapka, kapitan Holt pasjonuje się operą, teatrem, czy wystawami psów rasowych. I zanim wstawię za chwilę obrazek z Andre Braughterem chcę jasno raz jeszcze zaznaczyć, że nie bez powodu wymieniłem całą aktorską załogę, bowiem chemia jaką widzimy na ekranie pomiędzy poszczególnymi bohaterami jest czymś – wbrew pozorom – rzadko spotykanym. Widać gołym okiem, że na planie rzeczywiście króluje świetna zabawa.

Każdy z bohaterów to warte śledzenia jego losów indywiduum. Oprócz Peralt oraz kapitana Holta mamy tu Amy (Fumero) – policjantkę uwielbiającą ład, porządek oraz papierkową robotę. Amy zawsze stara się być najlepsza i świecić przykładem, co rzecz jasna prowadzi do przekomicznych sytuacji. Jej przeciwieństwem jest z kolei Rosa (Beatriz) – nie patyczkująca się z nikim, nie szukająca słów uznania, waląca pięścią prosto w twarz (i to niekoniecznie w przenośni), najbardziej tajemnicza ze wszystkich postaci. Kolejnym swego rodzaju „wybrykiem” jest detektyw Charles Boyle – uczynny, miły, do przesady pedantyczny smakosz wykwintnego jedzenia, który za wszelką cenę stara się zostać najlepszym przyjacielem Peralty. Skład uzupełniają sierżant Terry (Crews) – napakowany osiłek o gołębim sercu, Gina (Peratti) – sekretarka, która wszystko i wszystkich ma – za przeproszeniem – w dupie, skupiając się wyłącznie na własnej domniemanej wyjątkowości oraz dwójka leciwych już detektywów – Hitchcock i Scully (tak, nazwiska nieprzypadkowe 😉 ), których idealnym dniem w pracy jest ten podczas którego będą się mogli wygodnie zdrzemnąć za biurkiem lub spałaszować pizze w rozmiarze XXXL! Bez wyjątku każdy z wymienionych w jakiś sposób uzupełnia resztę ekipy wrzucając całość na jeszcze wyższy poziom.

I choć serial generalnie mógł zakończyć się na poprzednim sezonie, jeszcze lepszym pomysłem okazała się kontynuacja (pomijając odratowanie i zakończoną właśnie szóstą odsłonę, Nine-Nine dostało zielone światło na kręcenie kolejnych sezonów), bowiem tak reżyserzy, scenarzyści jak i sami aktorzy pokazali dobitnie (i wybitnie), że na 99 posterunku policji strzela się nie ostrą amunicją, a śmiechem. I to strzela się w sam środek tarczy! Dodatkową zaletą produkcji jest fakt, iż w przeciwieństwie do większości komedii małego ekranu, w tym przypadku istnieją pewne główne wątki, prowadzone przez twórców konsekwentnie od samego początku. Nie będę ich oczywiście zdradzał, gdyż jak wspomniałem niniejszym wpis nie jest recenzją w zwyczajowym znaczeniu tego słowa, tekst ten ma jedynie zachęcić do zapoznania się z przygodami przezabawnych gliniarzy. Nie jest też oczywiście tak, że wyemitowane do tej pory około 130 odcinków to ciągła beczka śmiechu, logiczne przecież, że nie da się utrzymywać równego poziomu przez grubo ponad sto epizodów, jednak momentów, nazwijmy je „słabszych” jest tu naprawdę jak na lekarstwo, a to co zaserwowano nam w zakończonym właśnie sezonie bije na głowę i to z gigantyczną przewagą wszystkie (przynajmniej większość, bo właśnie „większość” nie „wszystkie” komedie widziałem) inne dostępne na serialowym rynku tytuły! Brooklyn Nine-Nine wróciło w wielkiej formie i słowo daję – jeśli tytuł ten poznaliście dopiero teraz, czym prędzej lećcie oglądać jedną z najzabawniejszych rzeczy w telewizji w przekroju ostatnich co najmniej dwóch dekad!


  • Fot.: FOX, NBC

EDIT: Obiecałem sobie, że nie będę recenzji “kwitował” Youtubem, ale jeśli nie przekonał Was powyższy tekst, zerknijcie na tę scenę. O więcej nie śmiem prosić.

Brooklyn Nine-Nine - Jake Makes the Criminals Sing (Episode Highlight)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *