TAKIE TAM

Ten o spadających kasztanach…

Gdy ktoś pyta mnie, czy mam rodzeństwo, odpowiadam: „tak, dwie siostry”. Jestem dumny z bycia bratem dwóch pięknych i zdolnych dziewcząt. Co prawda zgarnęły z rodzinnej puli urodę, wdzięk i inteligencję, ale nie szkodzi. Niech mają. Mnie wystarczy bycie znienawidzonym, starszym bratem. Jedną z cudownych sióstr – Tachę – poznaliście TUTAJ. Spoko z niej dziewczę – śliczne, mądre, ułożone, wysportowane i generalnie rzecz biorąc ogarnięte. Krótko mówiąc – daje radę! Drugą siostrę poznacie teraz. Jak każde z naszej trójki – niewysoka (geny, geny, geny!!!), za to z pięknym uśmiechem i lokami stworzonymi do reklam szamponów. Kolejna zdolniacha. To daje nam już dwie zdolne siostry i brata, który jedyne, co potrafi, to pisać tanie teksty. Cóż, każdy ma do odegrania swoją rolę. Tak czy inaczej, ten wpis jest dla Ciebie, K.

Są takie dni, które zostają w nas na zawsze; daty, które wbijają się do głowy. Jakby ktoś wyrył je gwoździem na czaszce. Dla mnie to poniedziałek, 13 września 1993 roku. To na pewno był poniedziałek i dam sobie za to uciąć obie ręce, nawet nie sprawdzając, choć Internet daje możliwość weryfikacji. Początek kolejnego roku szkolnego dla dziewięciolatka, który nie wie jeszcze jak życie potrafi dojebać.

Pochmurno, choć tego roku lato było długie, a pogoda rozpieszczała. Z ochotą zarzuciłem na plecy tornister, nakręcony na 100 procent, bo tego dnia mieliśmy z chłopakami zbierać kasztany, by przy pomocy zapałek „zbudować” z nich piłkarzy na podobieństwo bohaterów Kapitana Jastrzębia, znanego szerzej jako Tsubasa Ozora. Tsubasa to był gość! Kopał piłkę z taką siłą, że dziurawiła siatkę bramki, potrafił zrobić dwa salta i uderzyć z powietrza w sposób, o jakim pomarzyć mogli najwybitniejsi brazylijscy futboliści. Raz jeszcze – Tsubasa to był gość, nawet jeśli tylko animowany. Pamiętam jak wbiegłem do przedpokoju naszego nowego mieszkania, co najmniej trzy razy większego niż poprzednie, z którego pamiętam jeszcze Ewę – moją pierwszą, prawdziwą miłość. Wybiegłem, pełen energii, nie mogąc doczekać się zbierania kasztanów, które właśnie spadły.

Wybiegłem z pokoju a Ty siedziałaś na nocniku, dwa kroki od kuchni i płakałaś. Dziwne, bo nie pamiętałem byś wcześniej płakała, a już na pewno nie na nocniku. Nietypowy epizod. Zapytałem mamę co się stało, że tak ryczysz. Ze stoickim spokojem odpowiedziała, że nie wie, ale pewnie pójdziecie na wszelki wypadek do lekarza. Ty płakałaś, mama wydawała się spokojna, ja gnałem czym prędzej, bo kasztany, kasztany, kasztany! Wreszcie spadły! Zamknąłem drzwi.

Kiedy wróciłem ze szkoły z siatką pełną przyszłych zawodników i głową pełną różnorakich pomysłów na pozycje w jakie poustawiam moich piłkarzy, już nie płakałaś. Siedziałaś przed telewizorem jak przeciętne, dwu i pół letnie dziecko, oglądając kreskówkę. Niestety nie Kapitana Jastrzębia, bo byłaś tylko małą dziewczynką, która nie znała się na prawdziwie dobrych bajkach.

Rok później pojawiła się Tacha i wtedy się zaczęło! Miałem dwie siostry, jedną z pięcioma włosami na krzyż, wiecznie wrzeszczą i szukającą okazji by poskubać Twój, mamy, taty czy mój łokieć. Lubiła skubać łokcie. Pamiętasz? Pojebane, co? Druga, czyli Ty – zdrowa jak ryba, zawsze uśmiechnięta z burzą kasztanowych loków. Już wtedy wszyscy wiedzieli, że będziesz łamać męskie serca. Jak pokazała przyszłość, łamałaś jak kostki w tabliczce czekolady.

Fajnie być starszym bratem. O siedem i dziesięć lat starszym od sióstr, nad którymi mogłem się znęcać. Mogłem na Was ćwiczyć ciosy z wrestlingu, trzymać wysoko Wasze lalki stojąc na palcach, byście nie mogły ich dosięgnąć, zderzać Was głowami, sam nie wiem po co. Pewnie ze zwykłej złośliwości. A Wy wpatrzone we mnie jak w obrazek, robiłyście wszystko, co kazałem. Piękne czasy!

Kłopoty pojawiły się, gdy zaczęłyście kumać. Zawiązałyście siostrzaną komitywę. Co dwie głowy to nie jedna! Szanse się wyrównały – ja starszy, Wy z kolei dwie. Działo się, oj działo! Gdyby nie to, że byłyście moimi siostrami, a ja, zbyt mały, by ogarniać takie zwroty, rzekłbym, że był to klasyczny przykład na solidarność jajników. Nie zawsze jednak sobie dokuczaliśmy. Pamiętasz jak pomagałem Ci z wypracowaniami z polaka? Albo tę wyklejankę Układu Słonecznego, którą zrobiliśmy razem? Dała radę, co? Ano dała. Babka od plasty powiedziała, że nigdy jeszcze nie widziała czegoś tak pięknego. Nasze dzieło.Twoje i moje, K.

Dorastanie z dwiema młodszymi siostrami było jednak koszmarem. „Przemek to, Przemek tamto”, „Pobaw się ze mną”, „Chodź zobacz moją nową lalkę”. Jakby mnie to, kurwa, obchodziło. Gorsze od tego było tylko WASZE dorastanie. Myślałaś kiedyś o tym z mojej perspektywy? Dwie młodsze siostry, które zaczynają odkrywać, że stają się kobietami. Z jednej strony chcesz im pomóc, z drugiej jest Ci niezręcznie, bo to przecież Twoje siostry. Kwas. Kwas na maksa. Wszystkie te staniki i inne dziewczęce bibeloty. Na samo wspomnienie krzywię się, jakbym żarł cytrynę.

Na to wszystko doszedł pierwszy chłopak. Powiedzieć o nim „ćwok”, to jak nie powiedzieć nic. Radek. Nazywał się Radek – Jestem Ćwokowatym Cwaniakiem – Jakiśtam. On i moja siostra? On? Chłopaku, jeśli jakimś cudem czytasz ten wpis, wiedz, że nie byłeś na tyle dobry by uganiać się za K. Nie byłeś nawet dość dobry, by nosić za nią buty. Frajer, którego po kwartale spławiliśmy bez mrugnięcia okiem.

Każde z naszej trójki się różniło – Ja nie byłem dobry w niczym. Tacha wspinała się na wszystko, na co dało się wspiąć i wyginała ciało w każdą stronę, więc rodzice zapisali ją na gimnastykę. Ty z kolei byłaś dobra z matmy. Masakrycznie dobra. Zadania, nad którymi głowiły się inne dzieciaki rozwiązywałaś w minutę. Ba! – doszło do tego, że szybciej łapałaś o co chodzi w moich, o siedem lat starszego brata, zadaniach. Szok przez duże „SZ”.

I tak sobie rozkminiałaś dziwne równania, a ja kręciłem tylko głową z niedowierzaniem. I tak do kolejnego ważnego momentu – studniówki. Wybrałaś się na nią z Wojtkiem, swoim obecnym mężem. Wojtek był i jest całkiem spoko. Cichy, skromny, w sam raz dla mojej siostry, która lubi rządzić. Nad studniówkową kreacją czuwały mama i Tacha. Ja się nie wtrącałem, bo i po co? Wiedz jednak, głupio mi to pisać – wyglądałaś jak rasowa żyleta! Długie loki opadające na delikatną, łososiową kieckę, czarne szpilki i ten uśmiech, który każdego zwaliłby z nóg. Wow, wow i jeszcze raz wow!

Później nasze drogi coraz bardziej zaczęły się rozchodzić. Żałuję. Jednak – takie życie, prawda? Bycie księgową na półl etatu (choć siora, wierz mi, że to poniżej Twoich możliwości), panią domu i mamą przeuroczego, malutkiego Karolka, który oczy i loczki ma zdecydowanie po Tobie, to nie taki lekki chleb. Wiem to i miej na uwadze, że doceniam. Doceniam jak każdy dzień, w którym jesteś moją siostrą. Kocham Cie, Młoda.

 

*******

 

Są takie dni, które zostają w nas na zawsze; daty, które wbijają się do głowy. Jakby ktoś wyrył je gwoździem na czaszce. Dla mnie to 13 września 1993 roku, poniedziałek. To na pewno był poniedziałek i dam sobie za to uciąć obie ręce nawet nie sprawdzając, choć Internet daje możliwość weryfikacji. Początek Kolejnego roku szkolnego dla dziewięciolatka, który nie wie jeszcze jak życie potrafi dojebać.

Wybiegłem z pokoju a Ty siedziałaś na nocniku, dwa kroki od kuchni i płakałaś. Dziwne, bo nie pamiętałem byś wcześniej płakała, a już na pewno nie na nocniku. Nietypowy epizod. Zapytałem mamę co Ci się stało, że tak ryczysz. Ze stoickim spokojem odpowiedziała, że nie wie, ale pewnie pójdziecie na wszelki wypadek do lekarza. Ty płakałaś, mama wydawała się spokojna, ja gnałem czym prędzej, bo kasztany, kasztany, kasztany! Nareszcie spadły! Zamknąłem drzwi. Widziałem Cię wtedy po raz ostatni. Umarłaś tydzień później.

Nigdy nie poznałaś Tachy, która urodziła się rok po Twojej śmierci. Nie było cwaniaka Radka, wyklejanki na plastykę, zderzania głowami. Nigdy nie miałą miejsca solidarność jajników, nie rozwiązałaś ani jednego zadania z matmy, nie poszłaś na studniówkę w łososiowej kiecce. Wojtek ożenił się z kimś innym, rachunki w firmie ogarnia inna księgowa, mały Karolek nigdy nie zapłakał na nocniku. Nic nie było. Po trzynastym września 93, świat zieje pustką.

Wiesz, oglądam teraz taki serial. Zwie się This Is Us, lub po naszemu Tacy jesteśmy. Jedna z bohaterek nie mogła przeboleć, że w momencie śmierci męża, a dokładnie, w chwili gdy się o tym dowiedziała, jadła Twixa. Lekarz powiedział do niej: „Pani mąż nie żyje”, a ona żuła pieprzonego Twixa, myśląc, że to jakaś zgrywa. Po latach było jej z tego powodu głupio i nie mogła sobie darować tego cholernego batona.

Mnie również jest głupio. Zrobiłem w życiu wiele rzeczy, których się wstydzę. O niektórych wiedzą najbliżsi znajomi, o niektórych wiem tylko ja i pewnie Ty, bo być może  widziałaś je z góry. Wezmę je ze sobą do grobu. Ale wiesz, co? Najbardziej wstydzę się NIE durnych popijaw i szczeniackich numerów, a tego dnia, na niedługo przed tym, zanim odeszłaś. Mama wysłała nas na plac zabaw. Byłem tak wkurwiony, że ciężko to opisać. Chłopacy z podwórka szli grać w piłkę. Wszyscy, poza mną! Wkurw! Bo musiałem siedzieć z młodszą siostrą w piaskownicy i lepić babki!! Pamiętam jak na Ciebie krzyczałem – „Lep to szybciej!!”, „Kop do mokrego piachu!”, „No ruszaj się!. Pamiętam jeansy na szelkach, żółtą czapeczkę z falbankami i ufne spojrzenie. Miałaś nieco ponad dwa lata, chciałaś po prostu ulepić babki z piasku a ja darłem się na Ciebie, bo szlag mnie trafiał, że nie mogłem iść pograć z chłopakami. Nie wiedziałaś o co mi chodzi, o co się wkurzam, a ja pałałem gniewem o to, że w ogóle jesteś i marnujesz mój czas. Dziś oddałbym wszystko za jeden dzień w piaskownicy z Tobą. Kumasz? Minęło 25 lat, a akcję z piaskownicy pamiętam jakby odbyła się przed chwilą. Jest mi z tym źle. Bardzo. I będzie mnie to prześladować do końca; wiem o tym.

Właśnie dlatego zawsze starałem się być dla Tachy, której nie znasz, lepszym bratem niż dla Ciebie, nawet gdy autentycznie ćwiczyłem na niej ciosy z wrestlingu. Bo jest mi głupio, że w dniu gdy dowiedziałem się o Twojej śmierci pojechałem do wujka i cioci bawić się z kuzynami zabawkową kolejką. I śmiałem się, cieszyłem. Rodzice wypłakiwali oczy, a ja cieszyłem się pierdoloną kolejką z plastiku! Może i miałem zaledwie dziewięć lat, ale z perspektywy czasu nie sądzę by było to usprawiedliwieniem.

Jest mi głupio na myśl o dniu, w którym rodzice szukali odbitki jedynego Twojego profesjonalnie zrobionego zdjęcia. Chcieli zamienić to na nagrobku, bo poprzednie wyblakło. Nie znaleźli. Nie mogli znaleźć. Ukradłem to zdjęcie i trzymałem w biurku. Tak samo jak trzymam je w biurku, na którym leży klawiatura kiedy piszę ten tekst. Trzymam je od ponad dwudziestu lat i będę trzymał zawsze. Blisko. Na nim Ty: dwa kucyki z loków, fioletowy jeżyk w małych dłoniach i uśmiech, dzięki któremu mogłabyś łamać męskie serca, jak kostki w tabliczce czekolady.

Podobno Internet „niczego nie zapomina”. I taką mam nadzieję. Bo dziś, w Dniu Twych Urodzin, nie mogę dać Ci kwiatka, czekoladek, ani marnej karty podarunkowej do Galerii Handlowej. Jedyne co mogę Ci dać, Siora, to ten wpis, który – jak mówią – przetrwa wiecznie. Tak jak i przetrwa pamięć o Tobie, bo wiedz, że ZNIKNĘŁAŚ NAM Z OCZU, LECZ Z SERCA NIGDY.


  • Przepraszam mamo, przepraszam tato, sorry Tacha. Musiałem.
  • Zarówno ten jak i większość wpisów na stronie autentycznie napisany został PoPijaku.Inaczej się nie dało.
  • Za korektę tekstu dziękuję Piotrowi z IceStory.pl oraz Dominice z Bookiecik.pl. Odwiedźcie ich blogi, naprawdę warto.

7 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *