RECENZJE,  SERIAL

Ten o fragmentach układanki, czyli “Pozostawieni” [recenzja]

Czasami zdarza się tak, że tytuł ze świata szeroko pojętej kultury (książka, film, przedstawienie teatralne, czy jak w tym przypadku serial) „chodzi za nami” przez dłuższy czas, jednak z jakichś powodów po niego nie sięgamy, nawet jeśli z dobrych źródeł wiemy, iż może się on wpasować w nasze gusta. Tak właśnie było ze mną oraz recenzowanymi właśnie Pozostawionym od HBO, których włodarze stacji od pierwszego (2014) do ostatniego (2017) odcinka wymieniali jednym tchem i stawiali na tej samej półce, co inne swe kultowe tytuły, jak chociażby Rodzina Soprano, Prawo ulicy, Sześć stóp pod ziemią, czy Deadwood. Osobiście od rozpoczęcia przygody z The Leftovers powstrzymywały mnie skrajnie różne opinie o tejże produkcji – od pełnego zachwytu, po krótkie i wymowne „Nuda, nie warto!”. Do dziś zresztą widać wspomniane rozbieżności, wystarczy spojrzeć na Filmwebowe rankingi Pozostawionych. Po kilku latach postanowiłem się jednak przemóc i sprawdzić co tak naprawdę warty jest kolejny obraz twórcy Lost (tak, oba tytuły stworzył ten sam facet, co widać zresztą gołym okiem). Po dwunastu dniach, bo tyle zajęło mi obejrzenie wszystkich 28. odcinków, już wiem z czym to się je, a jeśli i wy chcielibyście się dowiedzieć, zapraszam do lektury niniejszego tekstu.

Nie przeciągając zaczniemy od wstępnego zarysu fabuły, a wygląda on tak: Czternastego października 2011 roku, w niewyjaśnionych okolicznościach, bez śladu przepada 2% światowej populacji, pozostawiając miliony rodzin w rozpaczy i żałobie. Nikt nie wie dlaczego, jak, ani też czemu zniknęły te, a nie inne osoby. Sam serial skupia się zaś na śledzeniu losów mieszkańców Mapleton – niewielkiej miejscowości w stanie Nowy Jork, którzy w trzy lata po dramatycznych i owianych tajemnicą wydarzeniach, wciąż próbują poradzić sobie ze zniknięciem najbliższych. Kevin Garvey (w tej roli Justin Theroux), miejscowy komendant policji, wychowujący samotnie dorastającą córkę, nie stracił w październiku nikogo, ale opuściła go żona (Amy Brenneman), która dołączyła do sekty, wyznaczającej sobie za cel przypominanie innym mieszkańcom, o tym co się stało. Z kolei Nora (GENIALNA w tej roli Carrie Coon), straciła niemal całą rodzinę, a jednym z niewielu, który jej pozostał jest brat Matthew – ksiądz starający się uświadomić ludziom, że nie wszyscy, którzy zniknęli, zasługują na to, by ich dobrze wspominać.

Opis wydaje się być całkiem zachęcający, prawda? Niestety bywa i zwodniczy, dla wszystkich tych, którzy liczą na wielkie fabularne twisty, czy akcje rodem z The X-Files. Faktem jest jednak, że ciężko tę produkcję podpiąć pod znane nam w Polsce gatunki filmowe, próbowałem, a jedyne co pasowało to „dramat” choć nie wyczerpuje to tematu, bowiem jest w tym serialu coś na co brakuje w naszych słownikach odpowiednich wyrażeń, dlatego też spojrzałem na anglojęzyczną Wikipedię, a tam uzyskałem odpowiedź. Cytuję: The Leftovers is an American supernatural mystery drama television series. Tak, supernatural mystery drama, jednak spokojnie, nie musicie obawiać się słówka „supernatural”. Nikt w tym serialu nie będzie się unosił w powietrzu z powiewającą na plecach peleryną, nie będzie przerażających potworów, ani też nikt nie wygnie łyżeczki siłą umysłu. Jest po prostu wokół Pozostawionych pewna aura tajemnicy, a także narracja prowadzona w taki sposób, że nie zawsze wiadomo, czy to co widzimy na ekranie dzieje się „rzeczywiście”, czy też jest wytworem wyobraźni.

Tekst ten ma na celu zachęcić potencjalnych przyszłych odbiorców, do sięgnięcia po serial HBO, dlatego nie musicie obawiać się tutaj spoilerów, jednak jedną rzecz powiedzieć muszę, dla Waszego dobra, mianowicie… cała najlepsza zabawa rozpoczyna się od drugiego sezonu (czyli odcinka numer 11, z 28 ogółem). Spokojnie, nie zdradzę szczegółów, dlaczego jest tak a nie inaczej (poniżej znajdzie się jeszcze kilka zdań odnośnie pierwszej odsłony oraz skromna ocena całości), wspominam jednak o kwestii drugiego (i trzeciego) sezonu z prostego powodu – The Leftovers nie są produkcją łatwą w odbiorze. Geniusz tego serialu polega na tym, że każdy jego fragment (odcinek) to osobny puzzel, a czasami fragment z premierowych dziesięciu odcinków, wpasowuje się do układanki pod sam koniec przygody. Dodatkowo, sezon pierwszy odstaje jednak poziomem od dwóch kolejnych i to na wielu płaszczyznach. Według mnie nie jest zły, choć stąd też bierze się rozbieżność w ocenach – niektórzy rezygnują w jednej trzeciej drogi i ok, mają do tego prawo; jednak Ci, którzy POZOSTANĄ z dziełem Damona Lindelofa, zdecydowanie nie będą żałować, ponieważ dopiero później zaczyna się magia telewizji na najwyższym poziomie.

Odsłona pierwsza jest ze wszystkich trzech zdecydowanie najbardziej spokojną. To, na dobrą sprawę, dopiero wprowadzenie do tej niezwykłej historii, gdzie istotne dla całości wątki, czy samo przesłanie jakie stara się nieść omawiana produkcja, zostają zaledwie zarysowane. Nie oznacza to oczywiście, że powinniście się w pierwszych dziesięciu odcinkach nastawiać na nudę, bo choć akcja nie pędzi na łeb, na szyję (nie taki jest tutaj zamysł), można (a nawet trzeba) wczuć się w klimat, doceniając przy okazji świetne aktorstwo. Nie macie się co prawda co nastawiać na to, że już na samym starcie uzyskacie wszystkie odpowiedzi, na cały szereg pytań jakie zadają Pozostawieni. By móc dopasować do siebie wszystkie fragmenty układanki zwanej The Leftovers, potrzeba czasu; czasu, który w tym przypadku nie będzie zmarnowany.

To serial wybitny i ambitny. Nie oczekujcie od niego zwyczajnej, telewizyjnej papki jakiej całkiem sporo ostatnimi czasy na różnych platformach streamingowych. To dzieło w pełni przemyślane od pierwszej do ostatniej sceny, niosące ze sobą pewne prawdy, o których zwłaszcza w warunkach kryzysu (wiary, gospodarczego, czy jakiegokolwiek innego) często zapominamy, mimo iż wszystko mamy dosłownie przed oczami, na wyciągnięcie ręki. Produkcja ta jest tak intensywna i zajmująca, że przez cały ten wpis nie wspomniałem nawet o takich detalach jak przepiękne ujęcia, czy fenomenalna ścieżka dźwiękowa, na której znajdziecie dosłownie wszystko od country, przez muzykę klasyczną, czy rocka z lat świetności, aż po twórczość Wu-Tang Clanu. One są tu jakby oczywistą oczywistością, mówimy w końcu o „produkcie” sygnowanym marką HBO. Nie one są jednak najważniejsze, a te puzzle, które uważny widz zbierze i ułoży we właściwym miejscu. Uwierzcie, że warto je ułożyć.


  • Fot.: HBO

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *