-
Coraz dalej i głębiej, czyli “Widzialna ciemność” [recenzja]
Jego debiutancka, napisana niemal siedemdziesiąt lat temu powieść, po dziś dzień zaliczana jest w poczet literackich klasyków. Wieść niesie, że przed oszałamiającym sukcesem, książkę odrzuciło co najmniej dziesięciu wydawców, którzy – gdyby jeszcze żyli – do teraz mogliby pluć sobie w brodę, po wypuszczeniu z rąk tak znaczącego dla świata słowa pisanego tytułu jak Władca much. Historia ocalałej z katastrofy lotniczej grupy chłopców, którzy na bezludnej wyspie usiłują wprowadzić swoje własne (i coraz bardziej brutalne) prawa, od dziesięcioleci podbija serca czytelników. I trudno się temu dziwić, bo choćby ja sam (nie, żeby był ze mnie jakiś wielki wyznacznik) po kilku latach od lektury, wciąż mam ją w pamięci jako żywą…
-
Ten o raju utraconym, czyli “Władca much” [recenzja]
Nie da się ukryć, że światowa literatura niejedną ma twarz. Dzielimy ją na gatunki, problematykę, wreszcie oceniamy, czy dana lektura jest – upraszczając – słaba, dobra, czy może wybitna. Jak w każdej dziedzinie, tak się składa, że tych ostatnich jest zdecydowanie najmniej. W przypadku powieści, można by takich zliczyć, sam nie wiem, kilkanaście? Może kilkadziesiąt. Wśród nich z kolei znajduje się kolejna kategoria – książki ponadczasowe. Do takich właśnie (obok choćby moich ukochanych Braci Karamazow, czy Mistrza i Małgorzaty) od jakiejś doby, zaliczyłbym wydanego po raz pierwszy w roku 1954 Władcę much, Williama Goldinga. Mocne słowa, co? Mocne, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, że ta napisana grubo ponad pół wieku…