-
Ten o perełce uznanej za gniot, czyli “Dziedzictwo. Hereditary” [recenzja]
Na promującą kolejny film grozy wzmiankę pod tytułem NAJLEPSZY HORROR DEKADY, większość widzów reaguje już wyłącznie uśmieszkiem politowania bądź przeciągłym zieeeeewnięciem. Kolejne STUNNING!, AMAZING!, TERRIFYING! prosto od “Boston Globe”, “New York Times” oraz imdb – ileż można? Jak widać do oporu, ponieważ takimi oraz setką innych, chwytliwych przymiotników opisywane było dzieło Ari Astera – Dziedzictwo. Hereditary. Sam zwiastun firmowany twarzą Milly Shapiro jako “demonicznej dziewczynki” oraz walczącej o ciepło domowego ogniska Toni Collette, sugerował z kolei następcę Egzorcysty lub Dziecka Rosemary. Tymczasem pierwsze premierowe recenzje znad Wisły to w większości słowa zawodu pod adresem filmu, który podobno wcale nie jest horrorem! “To jakaś komedia, nie horror”, “Nie mogłem powstrzymać śmiechu”, “Powinni…
-
Ten o “Cichym miejscu” [recenzja]
NAJLEPSZY FILM GROZY OSTATNICH LAT!, TEN FILM NIE POZWOLI CI ZASNĄĆ W NOCY!, JEŚLI NIE WIDZIAŁEŚ TEGO FILMU, NIE WIESZ JESZCZE CO TO STRACH! Te i inne podobnego rodzaju slogany co rusz wylewają się z plakatów czy trailerów kolejnych, próbujących podbić rynek horrorów. Każdy następny, niby bardziej przerażający niż wszystkie poprzednie, każdy jest “nową nadzieją kina grozy”. Problem w tym, iż później okazuje się, że znaczna część tych szeroko reklamowanych obrazów to zwyczajne gnioty niepróbujące nawet dodać od siebie odrobiny świeżego powiewu. Może by więc tak wszystko wyciszyć? Zrobić kameralny obraz przedstawiający fragment historii pięcioosobowej rodziny żyjącej w postapokaliptycznym świecie, w którym każdy szmer może sprawić, że za chwilę po…
-
Ten o “To” [recenzja]
Podobno dobra recenzja to recenzja bezstronna, obiektywna, w której autor nie daje się ponieść emocjom. Wiele wskazuje więc na to, że niniejszego tekstu do dobrych zaliczyć się nie da, bo choć postaram się być sprawiedliwy w ocenie najbardziej rozchwytywanego ostatnimi czasy w kinach obrazu, to trudno będzie mi się zdobyć na bezstronną ocenę i powstrzymanie emocji na wodzy. Dlaczego? Ano dlatego, że mowa o ekranizacji jednej z moich ulubionych powieści; o ekranizacji książki, „dzięki” której jako dorosły już facet bałem się sam zejść do piwnicy czy skorzystać w nocy z toalety. Wiem, wstyd się przyznać. Wstydzić nie powinien się jednak Andres Muschietti, który – jak przykazał autor literackiego pierwowzoru, Stephen…