FILM,  RECENZJE

Ten o porywaniu się z motyką na Słońce, czyli “Vox Lux” [recenzja]

Choć na plakacie okraszającym ten tekst znajduje się boska Natalie Portman i pozwolę sobie uprzedzić fakty, zdradzając już na starcie, że zagrała na dziesięć gwiazdek, a rola w Vox Lux, mimo iż zupełnie inna od tej z Czarnego łabędzia to ta sama liga wśród aktorskich kreacji, to nie na piękną Natalie chciałbym zwrócić uwagę we wstępie. W centrum zainteresowania postawię bowiem niejakiego Brady Corbet i jeśli nie kojarzycie tego nazwiska, to radzę je zanotować gdzieś na marginesie. Nie będę udawał mądrzejszego aniżeli rzeczywiście jestem i przyznam się bez bicia – fakty, które zaraz przytoczę przyswoiłem dopiero po seansie omawianego tu filmu (którego scenarzystą i reżyserem jest wspomniany pan Corbet). Napiszę w dużym skrócie: Brady Corbet urodził się trzydzieści lat temu w Arizonie, a Vox Lux jest jego drugim reżyserskim dzieckiem. Za debiut – historię narodzin dyktatora zatytułowaną Dzieciństwo wodza – zdobył cztery lata temu statuetki dla Najlepszego reżysera oraz Najlepszego filmu debiutanta na Festiwalu Filmowym w Wenecji. I oto teraz w obrazie numer dwa u boku tego młokosa stają Natalie Portman, Jude Law (oboje wraz ze znaną z list przebojów Sią widnieją również jako producenci wykonawczy) oraz Willem Dafoe w roli wszechwiedzącego narratora zza kadru. Przypominam: Brady Corbet ma zaledwie trzydzieści lat! I być może nie byłoby w tym nic zaskakującego, gdyby nie fakt, że wszyscy Ci rozpoznawali ludzie dali się namówić na udział megalomańskiej i odważnej wizji młodszego od nich faceta. Bo widzicie Vox Lux to obraz z genialną kreacją Natalie Portman, widowisko z naprawdę niezłą ścieżką dźwiękową, ale i zdecydowanie nie jest to film do niedzielnego obiadu. Znajdą się tacy którzy wychodząc z kina, zachwyceni będą doszukiwać się drugiego, czy trzeciego nawet dna, spora część widzów nazwie Vox Lux ambitną porażką lub idealnym przykładem przerostu formy nad treścią; jeszcze inni kiedy zobaczą na ekranie napisy końcowe, a kinowa sala znów zostanie oświetlona zaczną przecierać ze zdziwienia oczy myśląc: „To już?”. Takiego właśnie typu jest to film.

Celeste (grana do połowy filmu przez świetną Raffey Cassidy, a w drugiej części przez zjawiskową Portman) była zwyczajną nastolatką kiedy jeden ze szkolnych kolegów postanowił wpaść do klasy z karabinem maszynowym. Jako jedna z niewielu przeżyła licealną masakrę. Sama również ucierpiała tak fizycznie jak i psychicznie, co wraz z siostrą postanowiły „oddać” sobie oraz ofiarom strzelaniny na transmitowanym na cały kraj zbiorowym pogrzebie. Nieśmiała Celeste zaczyna śpiewać wymyślony wierszyk, a spece od marketingu od razu wyczuwają w tym świetny interes! Przecież wystarczy zmienić w tekście „ja” na „my” i mamy murowany HIT! I o dziwo tak właśnie się dzieje – piosenka staje się głosem całego narodu, a tragedia naszej bohaterki, tragedią wszystkich przed telewizorami. Celeste staje się gwiazdą popu, a wszystko to dzieje się na przełomie wieków. Kiedy zaś akcja przeskakuje w czasie o siedemnaście lat do przodu na scenie pojawia się Natalie Portman z być może kreacją życia. Tylko co z tego?

Zacznę może od zalet, gdyż wymienię ich mniej. Pierwszym co trzeba oddać twórcy jest to, że trzeba było nie lada odwagi, żeby w tak młodym wieku porwać się na taki obraz. I choć w moim odczuciu było to mimo wszystko porwaniem się z motyką na Słońce, wypada pogratulować ambicji i charakteru. Drugi zdecydowany plus stanowi soundtrack, tak nietypowy i wykręcony jak tylko można sobie wyobrazić. Generalnie muzyka odgrywa w Vox Lux dużą rolę (zresztą film nieprzypadkowo klasyfikowany jest również jako musical, na szczęście nie w ogólnie przyjętym znaczeniu) starając się nadać całości bardziej mrocznego i futurystycznego wyrazu na przemian przeplatając gotyckie nuty rodem z Heredirtary z typową, chwytliwą popową papką nad którą pieczę trzyma wspomniana Sia, a jako, że talent do tworzenia przebojów dziewczyna posiada, tak i na ścieżce dźwiękowej filmu Corbeta znajdują się potencjalnie gigantyczne HITy pokroju Hologram (utwór znajdziecie pod koniec tego tekstu).

Co jeszcze można pochwalić? Rzecz jasna aktorstwo. Jak zdążyłem już napisać co najmniej dwa razy: Mimo, iż pojawia się dopiero od połowy obrazu, Portman kradnie show! Rolą egocentrycznej, zagubionej i aroganckiej celebrytki z kręgów muzycznych ugruntowuje swoją pozycję wśród absolutnej czołówki współczesnych aktorek. Tu nawet nie ma o czym dyskutować! Kreacja dorosłej Celeste jest wybitna i to na wielu płaszczyznach, a Natalie Portman pokazuje, że jest niczym wino – im starsza (nie wypominając Broń Boże wieku boskiej N.) tym lepsza! Zresztą nie ona jedna zasługuje na uznanie, bowiem znakomicie spisała się również wcielająca się w młodą Celeste, a następnie w jej córkę, Raffey Cassidy. To nazwisko także polecam zapamiętać. A wracając jeszcze do muzyki, gwiazdorstwa itd., Vox Lux nazywany jest mroczną wersją Narodzin gwiazdy, a i porównania do Czarnego łabędzia w jakimś stopniu nie mijają się z prawdą. Jednak pomimo brawury samego pomysłu, oryginalnego soundtracku i wbijającej w fotel kreacji urodzonej w Izraelu aktorki, nie udało się uniknąć kilku rażących w oczy błędów będących wynikiem albo młodzieńczej fantazji, albo zbytnim zapatrzeniem w swój własny domniemany geniusz Brady’ego Corbeta.

Może jednak tych wad wcale nie będzie więcej jak jeszcze chwilę temu zapowiadałem, jednak będą w moim mniemaniu przeważające. Tym co najbardziej razi jest widoczna i uważam nieudana próba bycia czymś więcej niż w rzeczywistości się jest. Ktoś już zresztą idealnie nazwał to przede mną pisząc, że Vox Lux jest niczym popowy przebój mający większe ambicje aniżeli umiejętności. I ja niestety muszę się pod tymi słowami podpisać. Jeśli jeszcze ktoś nie wyczytał między wierszami napisze wprost: To jest film starający się pokazać „postęp” i ogólnie rzecz ujmując zobrazować wszelkie zło „współczesnych czasów”. Dosłownie, bowiem akcja obejmuje lata 1999-2017, czyli nowe millennium. I wszystko byłoby ok, w końcu dlaczego nie skoro sam pomysł ulokowania tej opowieści w światku artystycznym, światku show biznesu i mediów wszelakich jest znakomity. Gorzej jest niestety z wykonaniem, bo choć Corbet stara się nakręcić atmosferę muzyką a i niektórym ujęciom i pomysłom trzeba przyklasnąć, sumarycznie przeszarżował i jak już mówiłem – porwał się z motyką na Słońce.

Wiele wątków zostaje otwartych i choć jasnym jest, że to zabieg celowy, to trzeba też dodać, że zabieg nieskuteczny. Podobnie ma się kwestia poruszanych tematów jak chociażby sama koncepcja pokazywania kolejnych kręgów luksusowego piekła (film – co akurat przypadło mi do gustu – podzielony został na rozdziały). Choć wiem już jaki będzie tytuł tej recenzji po raz pierwszy przyznam się jaki był mój początkowy pomysł, zanim jeszcze postawiłem tutaj pierwszą kropkę. Tytuł brzmiał: Megalomańskie liźnięcie tematu. Bo tak autentycznie jest! Reżyser pełen najwidoczniej samouwielbienia chce przez te dwie godziny seansu upchnąć wszystko do jednego worka, idąc w ilość poruszanych tematów, zamiast w jakość. I żeby było jasne: Naprawdę szanuję Amerykanina za podjęcie próby i jestem przekonany, że nazwisko Corbet za kilkanaście lat będzie w świecie filmu nazwiskiem wielkim, jednak na taki film, a raczej na to jakim obrazem Vox Lux miał być w mniemaniu twórcy chyba jeszcze zbyt wcześnie. Częstokroć kwestie, które powinny zostać przemilczane, by widz miał do czego dochodzić, przedstawiane są w sposób łopatologiczny i na odwrót – to co należałoby rozwinąć zostaje ucięte jak brzytwą.


Rzecz jasna są to jak zwykle odczucia subiektywne, więc nie każdy musi się z nimi zgadzać i też sam przyznam, że w miarę upływu czasu od seansu (w moim przypadku minęły dwie doby od wizyty w kinie) doceniam Vox Lux zdecydowanie bardziej niż robiłem to na gorąco, jednak wyobrażam też sobie własną minę kiedy na ekranie pojawiły się napisy końcowe a w mojej głowie zapaliła się lampka pod tytułem: To już? Serio? Ktoś mógłby zapytać jak miałbym sobie wyobrazić własną minę, więc odpowiadam zawczasu – w momencie gdy na sali zapaliły się światła przebiegłem wzrokiem po twarzach innych widzów i wiem co widziałem w ich oczach 😉 Jestem zarazem w pełni świadom tego, że w niektórych kręgach ten film zyska status kultowego. Mówię serio, tak będzie. Tak więc podsumowując – najnowsze dzieło niejakiego Brady Corbeta przez raczej nielicznych zostanie uznane za wybitne, większość widzów prawdopodobnie zakończy seans w gronie zawiedzionych, znajdą się i jednostki takie ja ja, które dwa dni po obejrzeniu nadal zachodzić będą w głowę z pytaniem, czy to co widzieli na ekranie było tak wielkie, czy aż tak słabe? Moje obecne odczucia na temat tego filmu najlepiej wyraża chyba tytuł recenzji. Nie polecę nikomu Vox Lux z czystym sumieniem, bo to obraz z gatunku takich, na które ciężko jest się nawet jakkolwiek przygotować. Miało być wizjonersko, miało być pokazem „młodzieńczej dojrzałości”. Jak wyszło? Odważni mogę zaryzykować i dowiedzieć się sami, całej reszcie chciałem jedynie zakomunikować, że Natalie Portman wielką aktorką jest. I basta.

VOX LUX [Official Soundtrack] - Hologram (Smoke and Mirrors)

OCENA: 6,5/10


  • Fot.: Affinity, Killer Films, Bold Films

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *