FILM,  RECENZJE

Ten o głosie, w który warto się wsłuchać, czyli “Okja” [recenzja]

Rozpocznę niniejszą recenzję dokładnie tak samo jak zacząłem polecający Okję wpis na Facebooku. Otóż zaledwie trzy dni temu niejaki Bong Joon-ho, reżyser rodem z Korei Południowej, zgarnął jedną z najważniejszych branżowych nagród – Złotą Palmę na Festiwalu Filmowym w Cannes. Do rywalizacji stanęło dziewiętnaście produkcji, w tym m.in. najnowsze obrazy Quentina Tarantino, czy Pedro Almodovara, jednak żaden z dwóch ubóstwianych przez miliony widzów na całym świecie twórców nie mógł cieszyć się finałowym triumfem. Ten przypadł w udziale, jak już wspomniałem, Koreańczykowi za obraz zatytułowany Parasite. Żaden ze mnie ekspert z dziedziny południowokoreańskiej kinematografii, dlatego nie będę nawet próbował ukrywać, że dopiero po tak znaczącym sukcesie jak wspominana Złota Palma, postanowiłem bliżej przyjrzeć się filmografii utalentowanego Azjaty. Okazało się, że miałem już przyjemność zapoznania się z jednym dziełem autorstwa Bong Joon-ho, a był nim The Host: Potwór z 2006 roku. Swego czasu niemal pokochałem Potwora za fenomenalną i przede wszystkim spójną zabawę gatunkami (film, który zapowiadał się na horror okazał się pouczającą… komedią). Innym rozpoznawalnym na większą skalę tytułem sygnowanym nazwiskiem Koreańczyka jest wyprodukowana dwa lata temu przez Netflixa Okja. Przyznam się bez bicia, że w momencie, w którym Okja zdobywała świat, nie zorientowałem się, że to obraz reżysera tak ciepło odebranego przeze mnie The Host. Mało tego, celowo omijałem omawiany właśnie film ze względu na pierwsze zdjęcia oraz zwiastun. „Azjatycki film o przyjaźni małej skośnookiej dziewczynki i jakiejś zmutowanej świni? To nie może się udać!” – myślałem. Dzisiaj, po seansie Okji biję się w pierś i przyznaję do błędu. I jeśli tak jak i ja, z różnych powodów lekceważyliście do tej pory prawdopodobnie najlepszą pełnometrażową, oryginalną produkcje Netflixa, nadróbcie braki, nie jest bowiem Okja tym, czym z pozoru może się wydawać, czyli bajeczką o pięknej przyjaźni. To niezwykle udany gatunkowy miszmasz serwujący odbiorcy całą paletę emocji oraz film potrafiący – dosłownie – zmienić ludzkie życie.

Cała historia rozpoczyna się przeszło dekadę temu, kiedy w 2007 roku na scenę w Nowym Jorku wychodzi Lucy Mirando (kapitalna w tej roli Tilda Swinton!) – jedna ze współwłaścicielek gigantycznej korporacji Mirando. Wpada ona na genialny we własnym (i nie tylko) mniemaniu pomysł wyeliminowania głodu na świecie. Jak chce tego dokonać? Dzięki znalezionej na jednej z farm superśwince (tak, wiem jak komicznie to brzmi, jednak nie zniechęcajcie się). Ową superświnkę udało się korporacji Mirando rozmnożyć i tak oto urodziło się 26 kolejnych małych superświnek. Plan Lucy jest prosty – rozesłać po całym świecie liczny miot, tak by zwierzęta wychowywały się i dorastały w różnych warunkach przez dziesięć lat. Po upływie tego czasu jury wybierze jedną zwycięską świnkę, która dzięki swym niebotycznym rozmiarom i niezwykle smakowitemu mięsu, stanie się żywym lekiem na jedną z największych bolączek i niesprawiedliwości współczesnego świata – głód. Nie będzie chyba wielkim zaskoczeniem jeśli zdradzę, że konkurs wygrywa tytułowa Okja, hodowana, a raczej wychowywana nieopodal górskiej chatki zamieszkiwanej przez małą Miję oraz jej dziadka Byun Hee-Bonga. Dziesięcioletnia superświnka to najlepsza (jedyna?) przyjaciółka Miji, która zaraz po otrząśnięciu się z szoku wywołanym wiadomością o tym jakoby Okja miała zostać wywieziona do Nowego Jorku, postanawia uratować ukochanego zwierzaka, nie zdając sobie nawet sprawy z czyhającego na obie zagrożenia. Brzmi banalnie, prawda? Brzmi jak film o ratowaniu zmutowanej świni przez małą dziewczynkę, prawda? Brzmi jak piękna historia z happy endem? Nie dajcie się zwieść.

Czym zatem jest Okja (jako film, nie jako zwierzę 😉 )? Ciężko udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Jeśli mowa o wrzuceniu obrazu Koreańczyka do szufladki z nazwą któregoś z gatunków takich jak „komedia”, „dramat”, „film akcji” itd., to całkowicie mija się to z celem. W obrazie spod znaku Netlixa znajdziemy dosłownie wszystko! Dramat? Jest! Komedia? Jest! Rasowe kino akcji? Jest! Nutka kina familijnego? Jak najbardziej! Thriller? Bez dwóch zdań! Elementy baśni? Zdecydowanie! Horror? Poniekąd również. Mógłbym tak wymieniać dalej, nie ma chyba jednak takiej potrzeby. Autentycznie każdy znajdzie tu coś dla siebie, dlatego raz jeszcze proszę – nie dajcie się zmylić. I co najlepsze – wszystkie te z pozoru kłócące się ze sobą gatunki udaje się Bong Joon-ho połączyć w tak niesamowicie spójną całość, że do tej pory (a piszę tę recenzję dwa dni po seansie) nie potrafię wyjść z szoku jak to w ogóle możliwe! Mówimy tu o filmie, przy którym wielu wylało morze łez, a jednocześnie obrazie zawierającym sceny pościgu rodem z Hollywood, czy naprawdę baaaardzo niskich lotów poczucie humoru serwowane choćby przez dziadka małej Miji (swoją drogą genialna rola dziadka). Skoro więc ciężko przypiąć tu konkretny gatunek, co sprawia, że Okja jest filmem obok którego ciężko przejść obojętnie?

Przesłań jest tu co najmniej kilka. Najbardziej oczywistym – i myślę, że to żaden spoiler – jest manifestacja wegetarianizmu. Manifestacja wolności dla stworzeń wszelakich! Nie będę się w tym momencie rozwodził nad samym zagadnieniem, bo to zdecydowanie bardziej skomplikowana kwestia, śmiem jednak twierdzić, że dzięki opisanemu wyżej miksowi gatunkowemu Okja wydaję się być jednym z najbardziej wyrazistych i przewrotnie jednym z ważniejszych głosów kinematografii podejmujących ten temat. I to by się nawet zgadzało, gdyż przeczesałem Internet w celu weryfikacji i okazuje się, że rzeczywiście – ten film „nawrócił” wielu ludzi na wyrzucenie z diety mięsa. Zresztą nie tylko o wegetarianizm i wolność chodzi. Wbrew mylnemu pierwszemu wrażeniu, to naprawdę poważny film odnoszący się do całego mnóstwa innych wartości takich jak zaufanie, przywiązanie, miłość, pieniądz, możliwości jednostki w walce z systemem i wiele, wiele innych. Okja to obraz niezwykle wyrazisty, często celowo przejaskrawiony (i to w różne strony), zapadający w pamięć właśnie dzięki eksplozji emocji uderzającej z ekranu!

Rzecz jasna nawet najlepszy na świecie reżyser i najlepszy pod Słońcem scenariusz nie są w stanie zagwarantować takich emocji, udaje się to dzięki obsadzie aktorskiej i na tej płaszczyźnie produkcja Netflixa zdecydowanie ma się czym pochwalić! Największe brawa należą się, według mojej oceny, małej Ahm Seo-hyeon za rolę Miji oraz Tildzie Swinton za podwójną rolę całkowicie odmiennych sióstr Mirando (nie boję się powiedzieć, że to najlepsza kreacja w jakiej do tej pory widziałem popularną Brytyjkę). Świetnie spisują się również wspomniany wcześniej Byun Hee-Bong w drugoplanowej roli dziadka, Paul Dano (Człowiek-scyzoryk) jako walczący o dobro zwierząt aktywista, czy Jake Gyllenhaal – uwielbiany przez masy telewizyjny weterynarz-podróżnik. Również tutaj po raz kolejny zaletą produkcji okazuje się różnorodność i mieszanka aktorstwa rodem z Azji, Europy i Stanów Zjednoczonych. Aktorstwa – co widać już na pierwszy rzut oka – z całkowicie różnych szkół, a jednak wspólnie tworzącego rzecz niezwykłą.

I w tym momencie, na chwilę przed podsumowaniem, pozwolę sobie na odrobinę prywaty i odniesienie się do kwestii oceniania filmów na różnorakich portalach, zaznaczając, że generalnie uważam średnie oceny z portali pokroju Filmweb za miarodajne. I tu ciekawostka – zazwyczaj „mówi się” albo o filmach z wysoką średnią, czyli takich, które „podobają się wszystkim” jak powiedzmy Skazani na Shawshank, Forrest Gump, czy Ojciec chrzestny, lub o totalnych gniotach, z takiego chociażby powodu, że śmiechu co niemiara. Rzadko jednak podejmuje się temat filmów typu Okja ze średnią w okolicach 7,2-7,3. Tymczasem to właśnie wśród tak ocenianych obrazów można często wyłowić prawdziwą perełkę i nie jest Okja pierwszym dziełem potwierdzającym tę tezę. Zresztą udowodniono to poniekąd naukowo 🙂 Na średnią ocenę powyżej 7 najczęściej składają się oceny 5 oraz 9, czyli „Eee, takie sobie” i „O fuck, doooobre”. I o takim filmie dziś piszę, gdyż doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że nie każdy podzieli mój zachwyt. Mam jednak również świadomość tego, że potrafi zmienić czyjś światopogląd, lub „przynajmniej” zyskać miano wartościowego kina. Nie zaskoczy mnie, gdy ktoś zarzuci Okji przerysowanie, nie zdziwią głosy o kiczu, czy „łopatologii”. Wielu nazwie obraz Koreańczyka „bajeczką” inni zarzucą mu brutalność. Jednym słowem – nie jest Okja filmem gładko wpasowującym się w gusta, jest jednak głosem, w który warto się wsłuchać.

OCENA: 8,5/10


  • Fot: Netflix
  • PS Jeśli ktoś jeszcze nie widział filmu, a ma taki zamiar powiem jeszcze, że po napisach końcowych jest jeszcze jedna scena 😉

2 komentarze

  • Andzia

    PO Twoim porannym poście, korzystając a wolnego dnia oraz ferii w szkole włączyłam Okje…. Po obejrzeniu pierwszych 35min stwierdziłam, że obejrzę jednak z synem (11lat). Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Miałam moment, gdzie pomyślałam ‘fuck to chyba jednak za trudne i brutalne’ ale młody zafascynowany. Również tym, że dla kasy można użyć tyle siły(palkami oblozyc kogoś za kawałek bekonu). Dla mnie film pierwsza klasa. Nie ckliwy, nie nazbyt baśniowy ale też nie zupełnie mroczny. Daje do myślenia, Jake dla mnie mega, w takiej roli go jeszcze nie widziałam. Tilda wow! Polecam każdemu, kto ma więcej niż two brain cells 😜 btw. Dzięki za Twoje polecam/odradzam👌 już niejedną rzecz spróbowałam, a której na pewno sama bym nie znalazła w morzu możliwości! No też dlatego, że jestem leniwa, bardzo ulatwiasz sprawę 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *