TAKIE TAM

Ten o wujku Przemku…

Po raz pierwszy od czasu powstania tego bloga, miałem problem z napisaniem tekstu. Dlaczego? Ano dlatego, że – i może trudno w to uwierzyć – aż 90 procent wszystkich wpisów z działu TAKIE TAM na tej stronie, zawiera sytuacje, które naprawdę wydarzyły się w realnym życiu (i które to sytuacje dla lepszego odbioru zostają zazwyczaj ciut przejaskrawione). Pozostałe 10 procent to rzeczy pisane wedle przyświecającego PisanePoPijaku hasła: Historia nie żyje, dopóki nie zostanie przez kogoś wyobrażona.* I tu dochodzimy do piątkowych ankiet. Po co one w ogóle powstały? Odpowiedź najlepiej zrozumie ten, kto próbował kiedyś „bawić się w pisanie”. W moim przypadku sprawa wygląda tak, że absolutnie zdaję sobie sprawę z braku talentu i samozaparcia, by chociażby napisać opowiadanie (o czym skrycie marzy większość miłośników literatury). Mimo to, samo przelewanie słów na papier (czyli do Worda 😉 ) daje mi fun i odpręża. Jedni lubią gotować, inni jeździć na rowerze, ktoś trzeci zbiera znaczki, czwarty pieli grządki na działce. Ja lubię sobie popisać. Tyle, że w przeciwieństwie do wcześniej wymienionych zainteresowań, ja nie mam pod ręką mąki, ścieżki rowerowej, czy doniczki. Nie jest też tak, że wstaję rano z myślą „Ooo, dziś napisze o Mietku, wrednym kierowcy autobusu” czy „Dziś pora na tekst o gołębiach”. Tutaj sprawa jest ciut bardziej skomplikowana, ponieważ potrzeba jakiegoś bodźca z zewnątrz. I takim właśnie bodźcem są dla mnie piątkowe ankiety, dzięki nim sam narzuciłem sobie „przymus” napisania co najmniej jednego tekstu w tygodniu. Po co? – mógłby ktoś zapytać. Po to, by (pomijając recenzje) chociaż raz w tygodniu pobudzić szare komórki i wyobraźnię, bo choć nie posiadam wystarczająco dużo talentu, by napisać całą książkę, to chociaż dzięki tym bzdurkowatym tekstom z życia wziętym, mogę nieco podrasować warsztat.

Wszystko zaczęło się niewinnie, od wyboru pomiędzy Meghan Markle, a Kate Middleton, za którym to wyborem poszedł autentycznie inspirowany życiem tekst z Angelą Merkel w tytule. Następne były lody. Czekoladowe, czy może waniliowe/śmietankowe? Tutaj nie musiałem nawet specjalnie szukać, bo historia Murzynka Bambo jest historią prawdziwą. I choć w momencie kiedy piszę te słowa mam już w głowie szkic wpisu odnoszącego się do najnowszej – czwartej – ankiety (zachęcam do wzięcia udziału w głosowaniu), nadal nie wiedziałem jak ugryźć temat bycia niewidzialnym. Okazało się, że mając do wyboru umiejętność latania, a bycia niewidzialnym właśnie, zdecydowana większość opowiedziała się po stronie drugiej opcji. I ja się temu wcale nie dziwię. Mało tego, zastanawia mnie czym kierowali się wybierający latanie. Jaką przewagę ma latanie nad niewidzialnością? To, że możesz w dowolnym momencie znaleźć się w Paryżu, czy Rio de Janeiro? To samo możesz przecież zrobić będąc niewidzialnym i to bez grosza przy duszy. Jako osoba niewidzialna możesz przecież dostać się na pokład dowolnego samolotu i BACH, jesteś w stolicy Francji, Brazylii, czy Kostaryki. Nie wspominając już o takich przewagach niewidzialności (nad lataniem) jak możliwość unikania wszystkich nieprzyjemnych sytuacji, czy opcja istnego raju dla złodziei. Oczywiście każdy ma prawo do własnego wyboru, ale dopiero po publikacji ankiety dotarło do mnie jakim strzałem w kolano były obie odpowiedzi, bo co ja przy moim lęku wysokości mogę napisać o lataniu? Co można napisać o możliwości bycia niewidzialnym, poza tym, że to spoko opcja? I wtedy po raz kolejny okazało się, że najlepsze scenariusze pisze samo życie.

Jest sobotnie popołudnie, a ja nadal bez planu na tekst wsiadam w autobus. Jadę do jednego z kuzynów, którego nie wymienię z imienia, bo to taki wstydzioszek trochę ten nasz Marcin. Ponaparzać w tablet, zapalić fajkę, wygrać jako trener wraz z podopiecznymi ważny turniej hokeja na trawie (a co tam, pochwalę go!) – to są rzeczy, na których się zna i które lubi, stroni od blasku fleszy. Potrafi jeszcze opiekować się Feliksem, czyli swoim synem. Feliks liczy sobie zaledwie dwa i pół roku, ale wierzcie mi na słowo – potrafi wypalić tekstem powalającym z większą mocą niż policyjny paralizator. Ogólnie to bardzo pocieszny z niego chłopaczek, dodatkowo zna wszystkie planety w naszym Układzie Słonecznym, a pasjonują go na chwilę obecną roboty, Psi patrol i podrzucanie na łopatce plastikowego Supermana, wołając: „Wujku Przemku, zobacz!!! Z cieniem!!!” kiedy ów Superman wyląduje na betonie w cieniu stojącego przed garażem Hyundai’a. Złoto, nie dzieciak, słowo daję!

No więc jadę tym autobusem do chłopaków. Autobusem, który – nadmienię – pokonuje trasę bardziej zawiłą niż całe Tour de France. Bez kitu. Zapuszczamy się więc wraz z pozostałymi pasażerami w takie obszary miasta, których – najdelikatniej mówiąc – nie znajdziecie na turystycznej mapie Torunia. No i tak oto w okolicach ulicy Rolniczej na pokład wsiada trzech gitów. Przez „gitów” mam na myśli młodych chłopaczków w bejsbolówkach na głowach, dresach z dwoma paskami na boku, spluwających na ulicę po każdym wypowiedzianym „kurwa” czyli spluwających często. Sam się zastanawiam skąd oni biorą tyle śliny. No, ale nieważne. Wsiadają we trzech i jeden z nich zwala się zaraz na pierwsze podwójne siedzenie zaraz przy drzwiach. Od okna siedzi sobie 200-letnia babina, trzymająca kurczowo torbę z zakupami. Obrazowo wygląda to więc tak: Babcia, obok git, a przed nimi dwóch kolejnych fanów oglądania meczów piłki nożnej z kamieniami w rękach. I wtedy zaczyna się dyskusja między trzema nowymi pasażerami:

– Ty, kurwa, jak go dopadne, to go, kurwa, matka, kurwa nie pozna!
– woła ten siedzący przy babci.
– No kurwa! – odpowiada mu drugi z gitów.
– No kurwa! – potwierdza trzeci.
– Bo, kurwa, ja już, kurwa, nie takich, kurwa, lałem! – kontynuuje pierwszy.
– No kurwa! – podtrzymuje drugi.
– No kurwa! – potwierdza trzeci.
– Taka kurwa, jak ten cwel, to kurwa, nie ma prawa żyć!
– Cwel jebany! – wyłamuje się drugi.
– No kurwa! – dzięki trzeciemu wszystko wraca do normy.

Mógłbym tak cytować „dyskusję” chłopaków jeszcze długo, bo wysiedli dopiero po czterech przystankach. W międzyczasie wszyscy w autobusie dowiedzieliśmy się, że owej „kurwy” pseudo brzmi „Jaca” i żaden tam ze mnie wróżbita Maciej, ale śmiem przypuszczać, że jeśli Jaca nie ma 2,10 wzrostu i ponad 120 kilogramów to spotkanie z busowymi gitami mogło dla niego oznaczać niezbyt udaną sobotę. Dowiedzieliśmy się również, że „kurwami” są PiSiory, Tusk (serio o tym gadali), Apator (drużyna żużlowa), no i ponownie Jaca. I kiedy tak spoglądałem w stronę debatujących Trzech Króli spod wezwania Najświętszego Wpierdolu, olśniło mnie w kwestii Niewidzialności! Bo tak sobie pomyślałem, że ta biedna staruszka oddałaby pewnie całą Emeryturę Plus i ściskaną w dłoniach reklamówkę z zakupami za możliwość bycia niewidzialną, wydostania się spomiędzy tej bandy neandertalczyków i zatkania uszu, bo przecież nie o taka Polskę walczyła, prawda?

… a tak naprawdę tekst dedykuję Feliksowi, który pokazał mi największą z wad niewidzialności. Mianowicie niesie ona za sobą brak rzucania cienia, a co za tym idzie, nigdy nie rozbawiłaby mnie do łez, pełna autentycznej fascynacji twarz małego Feliego, wpatrującego się w leżącego pod Hyundaiem plastikowego Supermana z radosnym: „Wujku Przemku, zobacz!!! Z cieniem!!!”.


  • Cytat pochodzi z powieści “Droga królów” autorstwa Brandona Sandersona.
  • Dla wszystkich, którzy w głosowaniu opowiedzieli się po przegranej stronie…
Seal - Fly Like An Eagle HQ

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *