KSIĄŻKA,  RECENZJE

Ten o dobrych Niemcach, czyli “Złodziejka książek” [recenzja]

Istnieją w świecie popkultury tematy przemielone przez różnorakich artystów na tysiąc różnych sposobów; tematy, których lepiej nie dotykać, chyba, że ma się na nie swój oryginalny pomysł i wiarę, że ten właśnie sposób opowiedzenia historii, będzie czymś rzucającym na daną kwestię zupełnie nowe światło. Wiarę taką musiał posiadać kilkanaście lat temu australijsko-niemiecki pisarz Markus Zusak podejmując próbę zmierzenia się z jednym z najcięższych tematów w historii – Holokaustem, czy mówiąc oględniej, z przedstawieniem II wojny światowej z perspektywy mieszkańców hitlerowskiej III Rzeszy. Zdaniem wielu była to próba udana, bowiem wydana w 2005 roku Złodziejka książek z miejsca stała się globalnym fenomenem i jest nim po dziś dzień, doczekując się w międzyczasie Hollywoodzkiej ekranizacji. Czy jednak wszystkie te zachwyty nad omawianym tytułem mają pokrycie w rzeczywistości? O tym w poniższym tekście…

Drobna uwaga. Na pewno umrzecie.

Jest chłodny zimowy dzień, drogi zasypane śniegiem. U naszych zachodnich sąsiadów do władzy niedawno doszedł Führer, a Liesel Meminger wraz z matką i młodszym bratem jadą pociągiem w kierunku jednej z mieścin pod Monachium. Dzieci mają zostać przekazane do rodziny zastępczej, jednak braciszek głównej bohaterki nie doczeka tej chwili. Chłopiec umiera jeszcze w trakcie podróży, co nie zmienia jednak planów i dziesięcioletnia Liesel trafia pod opiekę Hansa oraz Rosy Hubermannów. Nowy, zastępczy ojciec Złodziejki jest pokojowym malarzem z zawodu i akordeonistą z zamiłowania, natomiast nowa mama charakteryzuje się ostrym językiem i niezbyt udanym gotowaniem. Początkowy strach i niepewność dziewczyny szybko ulatują, gdy okazuje się, że nowi rodzice pomimo klepania biedy i ciężkich czasów, są tak naprawdę całkiem niczego sobie, mało tego – papa Hubermann zaczyna odkrywać przed Liesel świat liter i słów, dzięki nocnemu odkrywaniu kart pierwszej ukradzionej przez bohaterkę książki. Owa książka to Podręcznik grabarza, który Liesel znajduje w śniegu w trakcie pochówku brata i jest to o tyle nieprzypadkowe, iż narratorem całej historii jest nie kto inny jak… śmierć.

I tak płynie sobie życie dziewczyny w nazistowskich Niemczech – na poznawaniu słów, aklimatyzacji w nowej rodzinie oraz pielęgnowaniu niezwykłej przyjaźni, która niespodziewanie połączyła Liesel z osiedlowym rozrabiaką – Rudym Steinerem. Jasnowłosy urwis (choć sam nie do końca zdaje sobie jeszcze z tego sprawę) zakochuje się w tytułowej Złodziejce, w związku z czym staje niemal na głowie, by zaimponować chudziutkiej sąsiadce i wszystko w zasadzie byłoby ok, gdy nie jeden drobny szkopuł – Niemcy wypowiadają wojnę całemu światu, a dorastanie w takich warunkach, do najłatwiejszych nie należy, zwłaszcza, gdy Twój przybrany ojciec wzbrania się jak tylko może przed wstąpieniem do nazistowskiej partii, a dodatkowo – pewnego dnia – na progu domostwa pojawia się niespodziewany gość.

Spokojnie, cały powyższy opis nie jest żadnym wielkim spoilerem, są to bowiem informacje z początkowych stron powieści, włącznie z odkryciem kto jest tej historii narratorem. Jest nią, jak zostało już wspomniane, śmierć we własnej osobie i to z jej perspektywy śledzimy losy panny Meminger, jak i pozostałych mieszkańców miasteczka. Trzeba w tym momencie przyznać, że w samym tym zamyśle wykazał się autor dość sporą odwagą, w końcu mówimy tu o podjęciu tematu wojny, w książce przeznaczonej bardziej do młodzieży aniżeli osób dorosłych, bo właśnie tego typu lekturą jest Złodziejka książek. O dziwo eksperyment ten wypala i nie jest to jedyna mocna strona dzieła Markusa Zusaka.

Narracji z pozycji „wszechwiedzącej” śmierci udaje się uniknąć śmieszności, czy rozczarowania, jest całkiem zgrabna i choć może odrobinę za dużo w niej banałów, to sumarycznie zdecydowanie się broni. Kolejną zaletą książki jest lekkie pióro autora, dzięki czemu powieść czyta się w zasadzie sama, a sprzyjają temu również kolejne postaci, z którymi łatwo jest się utożsamić oraz wczuć w ich sytuację. Pod względem stylu nie jest to lektura wybitna, jednak napisana całkiem wdzięcznie i już teraz, jeszcze przed ostatnią kropką tej recenzji, mogę The Book Thief (tytuł ang.) polecić. Nie mogę jednak przejść obojętnie nad pewną kwestią uwierającą mnie w trakcie czytania i rzutującą w moim odczuciu na niekorzyść tego zachwalanego zewsząd obrazu.

O ile dosyć szybko orientujemy się, że Zusak nie zamierza się tu skupiać na prawdzie historycznej, a jedynie unaocznić pewne aspekty ludzkiej natury, o tyle nieco nie fair jest chyba próba historii przeinaczania i robienia z agresorów ofiary. Tak to właśnie z tą książką trochę jest, bo choć nie twierdzę, że w czasach III Rzeszy nie istnieli „dobrzy Niemcy”, to jednak tutaj rzeczywistość zostaje nieco przekłamana, niemal wszyscy bohaterowie to postaci pozytywne, a uczynki szlachetne i ok, dobremu czytaniu może i nawet to pomaga, jednak mija się z prawdą. Nie wdając się w szczegóły napomknę tylko, że w momencie wypowiadania przez Niemcy wojny, Hitler miał za Odrą ponad 90% poparcie, ludzie wierzyli, że są lepszą rasą, a los niespełna 2% zamieszkujących landy Żydów obchodził pozostałych obywateli tyle co zeszłoroczny śnieg.

Złodziejkę książek czyta się niezwykle sprawnie i mimo wszystko z przyjemnością (co stanowi kolejny plus, a zarazem dobrze świadczy o autorze). Nie brakuje chwil radości, odrobiny smutku, kilku może niezbyt głębokich, ale jednak przemyśleń. Solą w oku są natomiast próby wybielania historii w postaci przedstawiania III Rzeszy na zasadzie: „Ej, Hitler rzeczywiście był zły, ale reszta z nas? Niemal anioły!”. Z tym zgodzić się nie mogę, choć jak napisałem powyżej – samą powieść polecam, chociażby jako przyjemny przerywnik pomiędzy cięższymi gatunkowo lekturami.

OCENA: 7/10


Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *