TAKIE TAM

Ten o następnym wcieleniu…

Reinkarnacja to pogląd/wierzenie, dość mocno sprzeczne z zasadami dominującej u nas religii; ja jednak reinkarnację kupuję w całości. Wierzę w to, że po śmierci moja dusza będzie żyć wiecznie, przemierzając kolejne wcielenia. Problem pojawia się jednak, kiedy w każdym z tych wcieleń czegoś brakuje, a będąc bardziej precyzyjnym – brakuje kogoś, tej drugiej połówki. I nie mam tu na myśli żony, czy męża z łapanki; nie mam na myśli związku z kimkolwiek, byle tylko nie być samemu. Mówię o prawdziwie Bratniej Duszy, o osobie, która myśli jak my, widzi jak my, czuje jak my, stanowiąc jednocześnie idealne wręcz dopełnienie. To właśnie o nich – o Bratnich Duszach, opowie dzisiejszy tekst.

Na zegarze za dziesięć dziewiąta, wieczór; zdąży więc jeszcze do osiedlowego spożywczaka. Mija właśnie kolejny dzień użerania się z ludźmi, którzy myślą, że są panami świata, bo płacą dwie dychy miesięcznie za kablówkę: „Ja płacę, więc żądam!”, „Pan ma tu być za 5 minut bo inaczej jutro idę do prezesa i Wam wszystkim nogi z dupy powyrywam!
– A od kiedy panu nie działa?
– Od dobrych 10 minut!!!
– Aha
– Co pan mi tu ‘Aha’, ja płacę!!!”.”
“Ja mam w dupie, że jest problem z satelitą! To pan ma wejść na tego satelitę i to, kurwa mać, naprawić!!!”.
Nic dodać, nic ująć.
I tak dzień w dzień. Oczywiście nie wszyscy tacy są, ale asy zdarzają się codziennie.

Za pięć dziewiąta, czas podbić stempel i nara. Zaraz obok Bartosz – sklep ze wszystkim, ale jedyne czego potrzebował to mrożona Giuseppe, cztery browary i coś na chleb (bo chleb ma od wczoraj). Łosiowa Pastella? Drobiowy pasztet Firmowy? A może 20 deko Żywieckiej? Patrzy na kolejkę przy dziale mięsnym i dociera do niego, że Żywiecka odpada, nie ma sił mordować się z babkami które wezmą „5 plasterków tego… a może wie pani co? Wezmę 7… albo nie, nie – jednak 5… albo wie pani co, może jednak…”. A idź pan w chuj! Wybiera Pastellę z łososia, bez kolejki.

Taszczy te browary, Pastellę i dwie paczki Chesterfieldów w stronę domu. Niby ciężkie nie jest, ale po całym dniu pracy w takich warunkach, aż rzygać się chce. Jest szaro, buro i nijako. Kwiecień – plecień sratatata, pogoda z dupy – z nieba pada nie wiadomo co, na dodatek wieje. Jest już prawie pod blokiem; wie, że nic dobrego już się dziś nie zdarzy, jednak wówczas – na ławeczce pod klatką – dostrzega JĄ. Dzień wcześniej minęli przy jednej ze sklepowych półek i oboje przeszedł prąd, wiedzieli co ów prąd oznacza. Teraz patrzy na nią, siedząca na ławce i zaczytującą się we wznowieniu Nabokova. Podchodzi bliżej. Kobieta podnosi wzrok znad lektury, ich spojrzenia spotykają się; znów ten sam prąd. Podaje jej dłoń, podnosząc jednocześnie z ławki. Wpisuje kod do domofonu, wchodzą na klatkę. Nie może w to uwierzyć! To ONA, to naprawdę ONA – TA, której szukał przez wszystkie poprzednie wcielenia…

Zaczyna się kolejny upalny dzień w dolinie Wielkiej Rzeki, a on rozmyśla o pustce rozdzierającej serce i umysł. Życie, niby tak proste, gdy wszystko kręci się wokół prac polegających na odprowadzaniu wód wezbranego Nilu, rok rocznie zalewającego żyzne gleby doliny. To największe bogactwo państwa, które już wkrótce stanie się imperium; imperium znanym historii jako Starożytny Egipt. Wychodzi na zewnątrz, słońce przesłania pole widzenia, jednak nie potrzebuje wzroku by wiedzieć, że wszystko przed nim to wielka woda przełamana skrawkami pustynnego piasku. Jest młody, a dzięki ciężkiej pracy ciało ma silne i prężne. Na powodzenie u płci przeciwnej narzekać nie może, cały czas jednak czuje, że żadna z tych które posiadł nie jest TĄ jedyną, nie jest drugą połówką; nie jest dopełnieniem. Owej drugiej połówki nie spotka nigdy. Za sześć miesięcy – jak wielu w jego czasach – stanie się kolejną ofiarą biharcjozy. Stawia stopę na rozgrzanym piachu, nie zdając sobie sprawy, że TA jedyna przysiadła właśnie na jednej z ławek nieopodal ociekającego przepychem pałacu wzniesionego w Myken – tysiące kilometrów od delty Nilu. W tym wcieleniu już się nie odnajdą. Może w następnym?

… Nadal nie zamienili słowa; nie potrzebują słów, znają każdą swoją myśl. Czekając na windę splatają w uścisku palce dłoni. W drzwiach kabiny dźwigu mijają przyjazną sąsiadkę – emerytkę. Nie powiedział nawet „Dobry wieczór”. Za chwilę starsza pani zwyzywa go w myślach od chamów, nie wiedząc, że wcale nie chciał być nie uprzejmy, po prostu jej nie zauważył, bo czas stanął dla niego w miejscu. Wciska przycisk wskazujący odpowiednie piętro. Jadą, a wszystko dzieje się jakby w zwolnionym tempie. Dźwig zatrzymuje się na siódmym. Przepuszcza ją pierwszą, po omacku szukając w kieszeni kluczy. Po przekręceniu zamka od wewnątrz patrzą na siebie przez chwilę, po czym ON obejmuje w talii kobietę ze snów, przypiera do drzwi składając na jej ustach najbardziej namiętny z pocałunków. Wciąż nie padło ani jedno słowo…

W kraju źle się działo. Wiedział o tym równie dobrze, co wszyscy pozostali mieszczanie, dlatego właśnie wspólnie ruszyli na Bastylię, którą zdobyli dwa dni temu. Zostawił w domu żonę z dwójką małych dzieci, lecz – choć sam nie mógł w to uwierzyć – nie o nich myślał, kiedy sen nie chciał go nawiedzić tej ciepłej, lipcowej nocy. Widział ją tylko przez kilka sekund, na poboczu jednej z alei usytuowanych na obrzeżach Paryża. „Zwykła straganiarka, handlująca kwiatami” – ktoś mógłby powiedzieć, jednak on nie był tym kimś. Siedziała na ławeczce otoczona różami, tulipanami, goździkami. Ich spojrzenia spotkały się na kilka sekund, a jego przeszedł dreszcz. W malachitowych oczach straganiarki dostrzegł wszystko to, co chciałby oglądać każdego dnia; zobaczył inny, lepszy świat.
Nie doczeka obalenia monarchii Burbonów, ani momentu, w którym Napoleon ponownie przewróci Francji dawną chwalę; ta noc jest jego ostatnią. Sen nadejdzie za godzinę, a on nigdy już się nie obudzi. Ostatnim wspomnieniem będą oczy drugiej połówki, której imienia nie poznał. Dzielny mieszczanin umrze z nadzieją na odnalezienie jej w następnym wcieleniu.

… Ten pierwszy wspólny raz przeżyli niczym wypuszczone z klatki zwierzęta, na dziko, pod drzwiami mieszkania. Następnie wyciągnął z szuflady tuzin świec i zapalił je jedną po drugiej; otaczając nimi łoże ze wszech stron. Poszedł po korkociąg, dwie lampki i jej ulubioną półsłodką, czerwoną Portadę.
– Szukałem Cię -oznajmił.
– A ja Ciebie – odpowiedziała.
Po raz pierwszy słyszą swoje głosy, a zdążyli już przeżyć coś, czego niewielu udało się doświadczyć z równie niespotykaną siłą, przez całe życie. Upili łyk pobudzającego zmysły trunku, a on nie pytając czy może pchnął ją delikatnie na łóżko padając do jej stóp. Zaczął od malutkiego palca pnąc się ku górze, poznając i delektując się każdym centymetrem jej ciała; zostawił smak Portady na jej łydkach, udach, podbrzuszu, piersiach, szyi, wreszcie ustach. Przywarł wargami do jej delikatnej małżowiny szepcząc cztery słowa, które opisały ich relacje trafniej niż wszystkie wiersze świata: „Moja dusza pachnie Tobą”.
Chwilę później scaleni ze sobą, spasowani lepiej niż wyobrażali to sobie w najśmielszych snach, patrzą sobie w oczy. Stalowe spojrzenia; nie ma w nich nic z ckliwych Harlequinowych opowiastek; to spojrzenia pełne pasji. Pościel wilgotnieje od potu, pojedyncze, lepkie krople połyskują na ich ciałach w blasku świec. Każde z osobna i oboje razem tworzą piekło pożądania, nad łóżkiem zastyga buchająca z nich para. Nie ma czym oddychać, brakuje powietrza, jednak nie jest im ono potrzebne – sami stają się dla siebie powietrzem.

Kiedy kilkadziesiąt minut później jej plecy wyginają się w łuk, a ciałem – od kostek po czubek głowy – wstrząsa nieopisana rozkosz, wyczerpani padają na mokre prześcieradło…

Huk spadających z nieba bomb jest ogłuszający. Ludzie uciekają w popłochu. Warszawa staje w płomieniach, bo Niemcy to prawdziwe skurwysyny. Po latach historycy wciąż będą się spierać w kwestii słuszności wybuchu Powstania, jednak większości z nich nie było wówczas na miejscu, nie wiedzą ile serca i determinacji włożyli w wyzwolenie kraju tacy jak on. Ma 28 lat, wczoraj stracił nogę, a teraz leży na polowym łóżku w prowizorycznej, urządzonej na szpitalną sali lekcyjnej w jednej ze szkół podstawowych. Boli, strasznie go boli, a jedyną pociechę zdaje się nieść ze sobą ta przemiła pielęgniarka, która troszczyła się o niego wczoraj i jeszcze dzień wcześniej. Kasztanowe loki spływające wzdłuż twarzy, oliwkowa cera, rumiane policzki i niezwykła lekkość w sposobie poruszania się. Wczoraj spytał ją co najbardziej lubiła robić przed całym tym chaosem, przed Powstaniem. Odparła, że nic nie przynosiło jej takiego spokoju i odprężenia jak popołudnie spędzone z książką w ręku na jednej z ławeczek w Łazienkach. Tylko ona i ukochana poezja. Właśnie taką widzi ją teraz oczyma wyobraźni – uśmiechniętą, siedząca na ławce z książką w dłoniach. Myśli o tym, czy nie oświadczyć się pięknej pielęgniarce. Zresztą, na co u licha, miałby czekać? Postanowione: Tak, zrobi to! Zrobi to jeszcze dziś, gdy tylko ją zobaczy!
Tyle tylko, że nie zobaczy jej już nigdy. Wrzucone do kanału ciało pielęgniarki spływa teraz bezwładnie do Wisły; wczoraj wieczorem trafiła w ręce niemieckich bestii.

… Opadają na łóżko zmęczeni, ale szczęśliwi; palce ich dłoni ponownie się splatają, a oni z zachwytem patrzą w sufit.
– Czytałeś to wznowienie Nabokova? – pyta Ona.
– Niestety, z Nabokova znam tylko „Lolitę”.
– I jak wrażenia?
– Ciekawa, choć kontrowersyjna…
… rozmawiają o książkach do białego rana. O książkach, życiu, priorytetach. We wszystkim są jednomyślni. Znają swoje największe sekrety, o których nie odważyliby się opowiedzieć nikomu innemu, wiedzą o sobie wszystko, nawet to jakie imię nadadzą pierwszej córeczce. Wiedzą, że to będzie córka; zawsze wiedzieli.
Kiedy pierwsze promienie słońca nieśmiało muskają parapet, rozmowa dobiega końca, choć dla nich życie dopiero się zaczyna. Wtulają się w siebie „na łyżeczkę”; on rysuje palcem kółka wokół jej pępka, ona chichocze. Po raz pierwszy odkąd sięgają pamięcią czują się szczęśliwi i bezpieczni; wiedzą, że wreszcie się odnaleźli, po wszystkich tych wcieleniach dwie połówki połączyły się w jedną, zapisaną w gwiazdach całość.

Dźwięk telefonu wyrywa go z odrętwienia; wybiła dziewiąta, czas pomaszerować do sklepu, a później do domu. Kupuje cztery piwa, dwie paczki Chesterfieldów i łososiową Pastellę, bo nie chce mu się stać w kolejce przy wędlinach. Zawsze znajdzie się tam babka pod tytułem „A to poproszę 5 plasterków.. albo może 7… nie, nie jednak 5! Albo wie pani co…”. Nie ma dziś na to siły. Kiedy zbliża się do bloku pamiętającego czasy Gierka, unosi wzrok w stronę ławeczki. Jest pusta. Mimo to uśmiecha się pod nosem sam do siebie, bo wie, że z każdym wcieleniem jest coraz bliżej odnalezienia tej drugiej połówki. Od dziś, będzie wypatrywał JEJ na ławeczce codziennie, bo – kto wie – być może następne wcielenie nastanie już jutro.


Fot.: instagram.com/pisanepopijaku/

10 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *