RECENZJE,  SERIAL

Ten o świecie pełnym superbohaterów, czyli “The Boys” [recenzja]

Na wstępie, trzy istotne fakty: Po pierwsze – omawiany w niniejszym tekście serial to jedna z największych tegorocznych pozytywnych niespodzianek małego ekranu; po drugie – to obraz z gatunku „superbohaterskich”, po trzecie zaś recenzję tę pisze facet nie szalejący jakoś szczególnie za tego typu produkcjami. A jednak… a jednak chwyciło. Wszystko zaczęło się tak naprawdę niemal równo trzynaście lat temu, kiedy to w październiku 2006 roku Garth Ennis (scenariusz) oraz Darick Robinson (rysunki) wypuścili w świat swe niegrzeczne dziecko, czyli wydawanych co miesiąc (aż do listopada 2012) Chłopaków (oryg. The Boys). Ze względu na dość niestandardowe podejście do tematu superheroes (o tym za chwilę) oraz brak jakichkolwiek hamulców twórczych, seria zyskała swego czasu całkiem nie małą popularność, a przeniesienie obrazkowej historii na ekran pozostawało już tylko kwestią czasu. I stało się! Latem tego roku rosnący w siłę Amazon pokazał światu swoją wizję The Boys. Obaw wśród fanów komiksowej serii nie brakowało. Wielbiciele Chłopaków zastanawiali się, czy uda się w telewizji oddać ducha pierwowzoru, a trzeba też dodać, iż The Boys to historia pełna wulgaryzmów, brutalności i zachowań najdelikatniej mówiąc nieeleganckich. Ku zaskoczeniu większości okazało się, że wszyscy odpowiedzialni za serial stanęli na wysokości zadania! A teraz do rzeczy, czyli o co cały ten hałas i skąd biorą się zachwyty…

Wyobraźcie sobie świat, w którym znaczna część społeczeństwa posiada różnego rodzaju „supermoce”. Świat pełen bohaterów w pelerynach, będących jednocześnie czystej wody celebrytami, których wychylające się z billboardów, ekranów telewizorów, komputerów, czy telefonów twarze stanowią synonim dobra, porządku i bezpieczeństwa. Świat, w którym można zyskać status niemalże boski, jeśli tylko uda Ci się trafić do Siódemki – najpopularniejszej grupy superbohaterów, których losami ekscytuje się cały glob. W takim właśnie świecie przyszło żyć Hugh Campbellowi (w tej roli Jack Quaid) – najzupełniej zwyczajnemu kolesiowi pracującemu na co dzień w sklepie RTV. Nie posiada on żadnej nadprzyrodzonej zdolności. Nie jest ani wybitnie silny, nie potrafi latać, nie ma również ciała z gumy, absolutnie nic. Posiada za to dobre serce, które to oddał ukochanej Robin. Już w pierwszej scenie pilotażowego odcinka widzimy autentyczną chemię pomiędzy parą zakochanych. Zatrzymują się, odwracają twarzami wzajemnie w swoim kierunku. Oczy roześmiane, usta gotowe do pocałunku i… I właśnie wtedy przez stojącą na skraju chodnika Robin przebiega Pośpieszny (Jessie T. Usher) – jeden z członków legendarnej Siódemki. Hugh nie zdążył nawet mrugnąć okiem, kiedy z kobiety jego życia pozostała jedynie mokra plama krwi. Zniknęła. Nie ma jej. I nikomu poza naszym nowym singlem nie będzie nawet specjalnie przykro z tego powodu. Przecież takie rzeczy się zdarzają w świecie pełnym superbohaterów.

A co, jeśli ta podziwiana, szanowana, nabijająca wielkiej korporacji-matce miliardy dolarów na konto Siódemka to tak naprawdę grupa dewiantów i bezdusznych socjopatów zachłyśniętych swą potęgą, nie dbających w gruncie rzeczy o nic poza własną wygodą? I nikt spoza korporacyjnej machiny (a i tam jedynie wtajemniczeni) nie ma o tym zielonego pojęcia? Co jeśli z pełnym zaufaniem „zwykli obywatele” powierzają swoje bezpieczeństwo bandzie psychopatów z nadnaturalnymi umiejętnościami, a wszystko transmitowane jest NA ŻYWO niemal na okrągło? Sklepowe półki uginają się pod ciężarem towarów sygnowanych przez kogoś z Siódemki – od płatków śniadaniowych, przez tornistry, czy zegarki, po kuchenną zastawę włącznie. Wszystko, do wyboru, do koloru. Jest ktoś na wzór Supermana, kto w wykreowanym świecie nazywany jest Ojczyznosławem (oryg. Homelander, w którego wciela się świetny w tej roli, znany chociażby z Banshee, Antony Starr), tyle tylko, że ten właśnie omawiany to czubek pierwszej kategorii. Jest wzorowana na Wonder Woman, obdarzona ogromną siłą oraz odpornością Czuła Królowa, mamy też odpowiedników Batmana, Aquamana oraz Flasha, czyli odpowiednio Czarnego ciernia, Głębokiego oraz nieszczęsnego Pośpiesznego. Jest i dołączająca właśnie do ekipy Gwiezdna. Tak jeszcze niewinna i nie zdająca sobie sprawy z zasad działania całej tej machiny. I tu ciekawostka – zupełnie przypadkiem to właśnie na nią pewnego dnia natyka się w parku nasz pogrążony w żałobie Hughie. Zaprzyjaźniają się. A może to coś więcej?

Nie bez przyczyny jednak, tak serial jak i komiks noszą tytuł The Boys. Kim więc są Chłopaki? To – z braku innego określenia – „grupa”, na czele której stoi niejaki Billy Rzeźnik (Garl Urban). Od pierwszej sceny, w której poznajemy tego co by nie mówić twardziela, czuć w powietrzu, że nie jest on wielkim fanem Supków (zapomniałem wcześniej dodać, że Supkami właśnie określani są wszyscy ludzie obdarzeni supermocami, nie tylko Ci przynależący do Siódemki). Ba, wszystko wskazuje na to, iż bardzo, ale to baaaaardzo chciałby dorwać w swoje ręce niezniszczalnego przywódcę przeciwników – Ojczyznosława. W odkryciu przed społeczeństwem prawdy o Supkach i kilku innych mrocznych sekretów, o których na początku przygody sami nie mają jeszcze pojęcia pomaga Rzeźnikowi reszta The Boys: spec od inżynierii, a zarazem jedna z najlepiej odegranych w serialu postaci – Francuz (Tomer Kapon), zwinny i wytrzymały Cycuś Glancuś (tak, naprawdę tak nazywa się ta postać), Niewiasta Kimiko (jedyna kobieta w zespole) oraz… Hughie, którego to Rzeźnik werbuje do współpracy po śmierci Robin. No i tak to mniej więcej w skrócie wygląda – świat opanowany przez superbohaterów, którym czoła próbuje stawić grupka mściwych i dążących do prawdy Chłopaków. Brzmi mało przekonująco? Czytajcie dalej, być może coś jednak zachęci Was, by dać The Boys szansę.

Tym co jako pierwsze rzuca się w oczy podczas seansów Chłopaków i co przez jednych zostanie zaliczone do zalet, a przez drugich do wad jest niecackanie się z widzem. Serial ocieka czarnym jak smoła humorem, masą przekleństw i brutalnością (oczywiście w granicach telewizyjnej akceptowalności). Twórcy umiejętnie wykorzystują przypisaną serialowi kategorie wiekową, nie robiąc zarazem z całości zwyczajnej durnej sieczki, o nie! Udało się zachować (przynajmniej w zadowalającym fanów stopniu) ducha komiksu, a co za tym idzie jego sens, którym nie jest wcale epatowanie przemocą, ani wystrzeliwanie słów na K niczym z karabinu. Oczywiście nie jest też tak, że mamy tu do czynienia z produkcją wybitnie odkrywczą, czy rzucającą nowe światło na istotne w życiu kwestie, The Boys to tylko, albo aż, telewizyjna rozrywka, choć trzeba przyznać, że zaserwowana przystępnie, z dużą dawką odpowiednio dobranych (zazwyczaj ostrych) przypraw. Bywa zabawnie, intrygująco i przede wszystkim SZYBKO, bowiem cały, składający się z ośmiu odcinków sezon pierwszy, ogląda się na jednym wdechu. Mimo to, jest i chwila, by przystanąć i zastanowić się nad kierunkiem, w którym wszyscy zmierzamy.

Gdzieś pomiędzy wierszami przemycane są być może uniwersalne, ale jednak warte przypomnienia życiowe prawdy, w czym największa (poza scenariuszem) zasługa świetnie dobranych aktorów. Antony Starr w roli Homelandera jest tak przerażający i przekonujący, że nie wyobrażam sobie w tym momencie, by ktokolwiek inny mógł na poziomie castingu dostać prawa do odgrywania tej postaci. Niegdyś główny bohater mało popularnego (a szkoda!) w Polsce Banshee, powraca na mały ekran w życiowej póki co kreacji. Zdarzają się rzecz jasna postaci mniej przekonujące lub gorzej zagrane jak chociażby Pośpieszny (Jessie T. Usher), czy Czuła Królowa (Dominique McElligott), jednak w zamian otrzymujemy solidny warsztat prezentowany przez między innymi Chace’a Crawforda (Głęboki), wspomnianego wcześniej Carla Urbana (Rzeźnik) lub Karen Fukuharę (Niewiasta Kimiko). Całość ogląda się niezwykle sprawnie, czerpiąc niejednokrotnie całkiem sporą frajdę z przeżywania przygód poszczególnych bohaterów, nawet jeśli większość z nich to typki, których charaktery ciężko raczej pokochać.

Zbliżamy się do końca, a ja nie wymieniłem jeszcze wad i co więcej – nie mam takiego zamiaru. Nie oznacza to, że The Boys mankamentów nie posiadają. Nie jest to serial idealny. Część widzów odstraszy już wulgarny język, czy spora ilość ekranowej przemocy, inni z kolei uznają, że nie ma w tej historii nic wielce nowatorskiego, czy godnego uwagi. Faktem jest jednak, iż omawiana ekranizacja The Boys znajdzie swoich wiernych fanów. Poza miłośnikami historii superbohaterskich, Chłopaki powinni przypaść do gustu wszystkim tym, którzy cenią sobie cięty dowcip, mają w sobie odpowiednie pokłady tolerancji na tematy, czy sytuacji powszechnie uznawanych za tabu. Z jednej strony to z pozoru nieco bardziej agresywny „zwyczajny komiksowy świat”, z drugiej zaś świat ten przypadł do gustu komuś takiemu jak ja, komuś kto z dystansem podchodzi zazwyczaj do tego typu produkcji. I niech samo to będzie dla The Boys najlepszą rekomendacją.

OCENA: 7,5/10


  • Fot.: Amazon Prime

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *