RECENZJE,  SERIAL

Ten o pięknej buźce pod toną tapety, czyli “Euforia” [recenzja]

Powiedzieć o Euforii – drugim (po Czarnobylu) największym tegorocznym przeboju sygnowanym logo HBO – że to serial kontrowersyjny, to jak nie powiedzieć nic. Zresztą zanim jeszcze po raz pierwszy usłyszymy głos narratorki, a zarazem głównej bohaterki – Rue, zanim ujrzymy pierwszą scenę, na ekranie pojawia się ostrzeżenie, iż niniejsza produkcja przeznaczona jest wyłącznie dla widzów dorosłych. Ciekawe, zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę, że mowa o serialu sklasyfikowanym jako „młodzieżowy”. Jak się okazuje ostrzeżenie nie jest bezpodstawne, bowiem liczba „dorosłych” scen na odcinek przebija chyba nawet te z Gry o tron. Czego tu nie ma?! A właściwie… łatwiej będzie powiedzieć co jest, no więc zaczynamy wyliczankę: Nastoletnia narkomanka po kilku odwykach, która z chemii zaliczałaby sprawdziany na piątkę, gdyby nie fakt, że szkołę ma raczej głęboko w poważaniu? Jest! Najwyraźniej psychicznie chory lider szkolnej drużyny footballowej ze skłonnościami sadystycznymi? Jest! Tatuś młodego psychola lubujący się w seksie z młodymi transseksualistami? Jak najbardziej, również jest! Pulchna dziewczynka typu KUJON robiąca w sieci furorę dzięki odważnym sesjom dla kipiących fetyszami starszych panów? Jest i ona! A czy znajdzie się miejsce dla złotowłosej ślicznotki, którą męscy rówieśnicy uważają za – wybaczcie kolokwializm – puszczalską, a która to w ten sposób próbuje sobie powetować stratę tatusia? Oczywiście, przecież nie mogło jej zabraknąć! Na koniec jeszcze wisienka na torcie, czyli druga z głównych bohaterek, niejaka Jules, będąca powodem, dla którego wielu potencjalnych widzów odpuści oglądanie Euforii. Dlaczego? Ano dlatego, że Jules była kiedyś chłopcem i tak się też składa, że aktorka (i modelka) wcielająca się w tę postać również wychowywała się w pokoju pomalowanym na niebiesko, nie różowo. I tak to właśnie w dużym skrócie wygląda. Kontrowersyjnie? Z pewnością. Czy potrzebnie w aż takim nadmiarze? O tym w poniższym tekście.

Przegrałam po raz pierwszy, ale nie ostatni – wyznaje w jednym z pierwszych zdań produkcji „wszechwiedząca” Rue, stanowiąca zarazem wzorcowy wręcz przykład tego, przed czym powinno się chronić dzieci. Chwilę później dowiadujemy się, że dziewczyna przyszła na świat trzy dni po ataku na World Trade Center z 11 września 2001 roku, jednak większą uwagę zwraca na siebie fakt, iż szkolne koleżanki wydają się być zaskoczone tym, że nasza bohaterka w ogóle znajduje się jeszcze wśród żywych. Ona sama nie ułatwia sprawy pokazując nam – widzom – kilka przykładów swej domniemanej śmierci. I właśnie wtedy cała na biało wjeżdża Jules – nowa w szkole transseksualna dziewczyna, która pewnością siebie mogłaby obdarować dziesięć takich Rue i jeszcze by zostało na cały Teksas, albo Colorado. Niewiasty zaprzyjaźniają się, gdy wokół trwa szaleńczy, młodzieńczy pościg za… No właśnie, za czym?

Bez rozmieniania się na drobne pozwolę sobie od razu przejść do zalet oraz wad, w takiej właśnie kolejności, gdyż owych zalet znajdzie się tu o dziwo więcej, a przydałby się dłuższy akapit po krótszym poprzednim. Co więc można zaliczyć na plus? Z całą pewnością ścieżkę dźwiękową, która wygrywa w głosowaniach na soundtrack roku, na każdym szanującym się branżowym portalu. I to wygrywa w cuglach. Nie ma się czemu dziwić, bowiem osoba odpowiedzialna za złożenie w spójną całość tak kapitalnych numerów, jakie oferuje Euforia już teraz powinna otrzymać wszystkie nagrody świata, by móc spokojnie skupić się na rozniesieniu w pył głośników, w trakcie zamówionego już (rzecz jasna) drugiego sezonu serialu. Mógłbym w tym momencie wymieniać kolejnych wykonawców, czy tytuły poszczególnych utworów, jednak wówczas akapit wyszedłby mimo wszystko zbyt długi 😉 Na pocieszenie – jeden z hitów zakończy niniejszą recenzję, bądźcie więc cierpliwi, lub po prostu przewińcie tekst na sam dół.

Na szczęście nie samym soundtrackiem Euphoria stoi. Kolejną zaletę stanowi – i aż sam nie wierze, że to piszę – aktorstwo! Często przekoloryzowane, przedramatyzowane, ale czyż nie taki jest świat gdy w ciele buzują hormony dojrzewających młodych ludzi? Z tego co pamiętam z własnego doświadczenia – może tak być, o ile nic się nie zmieniło przez ostatnie dwadzieścia lat. Oczywiście znajdą się bohaterowie (aktorzy) oferujący więcej drewna aniżeli Polskie Lasy Państwowe (najlepszym przykładem będzie tu skrzywiony psychicznie, wspomniany we wstępie tatulek, w którego to wciela się niejaki Eric Dane. Facet jest naprawdę fatalny i to nie ze względu na postać, którą odgrywa, a „dzięki” wyraźnym brakom w aktorskim warsztacie), jednak śmiało można otrzeć z czoła pot zażenowania, gdy spojrzymy na pozostałą część obsady. Każdy jest tu „jakiś” i choć być może aż nazbyt przerysowany, to przynajmniej zapadający w pamięć. I można to powiedzieć zarówno o Jules (Hunter Schafer), kapitanie drużyny footballu amerykańskiego (świetny Jacob Elordi, którego postaci nie sposób polubić, co pokrętnie winduje jego aktorskie umiejętności w górę), Cassie (złotowłosa Sydney Sweeney) oraz oczywiście największej gwieździe produkcji, zaledwie 22. letniej Zendayi, znanej na chwile obecną głównie z nowych przygód Spider-Mana. Dziewczyna jest niesamowita! I mówcie co chcecie, ale mnie ciężko sobie wyobrazić, by w tę rolę ktoś mógł wcielić się lepiej. Jest arogancką, irytującą (tak dla serialowych znajomych jak i widzów przed ekranem), momentami bezmyślną, a zarazem – o ironio – trzeźwo patrzącą na otoczenie małolatą, której mimo wszystko chce się kibicować!

Kolejną, już nieco bardziej zależącą od upodobań konkretnego widza zaletą jest narracja, której osobiście mogę tylko i wyłącznie przyklasnąć. Każdy odcinek (zaraz po wyemitowanym ostrzeżeniu dotyczącym wieku) rozpoczyna się krótkim przedstawieniem kolejnego z bohaterów. Opowiada oczywiście Rue, która następnie przeskakuje do bieżących wydarzeń. I choć nie każdemu taka forma przypasuje, ja zapisuje ten fakt po stronie zalet, daje on bowiem (taka a nie inna narracja) poczucie spójności opowiadanej historii, czego nie można niestety powiedzieć o większości zalewających ostatnimi laty rynek „hitów” małego ekranu. Z kolei wszystko o czym wspomniałem (aktorstwo, muzyka, narracja) sprawia, że Euforię po prostu świetnie się ogląda! Nawet pomimo wad (do których zaraz przejdę), jest to produkcja, którą chce się chłonąć, która w pewnym sensie hipnotyzuje, tak obrazem jak i dźwiękiem. No, ale dobrze, pora na wady…

Tak naprawdę wada jest jedna, fakt, że dosyć spora, jednak udaje się ją zgrabnie przykryć wyliczonymi wcześniej zaletami. Problem z serialem jest taki, że… wszystko jest aż na siłę przegięte. I piszę to ja – osoba tolerancyjna. Nie przeszkadza mi oglądanie na ekranie dziewczyny, która kiedyś była chłopcem, nie przeszkadzają częste sceny seksu (o co wiele krzyku zrobiono po premierze serialu), nie przeszkadzają pojedyncze elementy, a ich natłok. To trochę tak jakby robić sok: wyciskamy jabłko i smakujemy myśląc „Ooo, dobre” jednak po chwili myślimy, czy może z dodatkiem pomarańczy nie byłoby jeszcze lepsze, dodajemy więc tę pomarańczę, ponownie smakujemy i po raz kolejny myślimy „Ooo, doooobreeee”. Rozsmakowując się w soczku przychodzi nam to głowy, czy jakby tam dodać jeszcze kiwi, to czy nie stałoby się smaczniejsze? I w tym tkwi problem, że do soku zwanego Euforią, ktoś dorzucił jeszcze marchew, truskawki, seler, brokuły, buraka, cytrynę, mandarynki, bataty, kiszoną kapustę i mango. Smaczne? Dla niektórych z pewnością tak, jednak nie bez powodu wymyślono powiedzenie o tym, że co za dużo to niezdrowo.

No i tak się nieszczęśliwie składa, że wspomniana powyżej ogromna chęć zszokowania widza, chęć wyróżniania się, zamazuje nieco obraz samego serialu. Ktoś mógłby powiedzieć, że to „serial o niczym” co nie jest prawdą, jednak trudno się również dziwić takim reakcjom, kiedy momentami twórcy sami strzelają sobie w kolano, szczególnie w tych momentach kiedy wypadałoby rozwinąć jakiś wątek lub postać, zamiast czego otrzymujemy kolejną małą bombę pod tytułem: Zobaczcie jak się teraz „bawi” młodzież. Zresztą samo „zakrzywienie” obrazu współczesnej młodzieży bywa momentami zabawne lub irytujące, bo choć jestem osobą tolerancyjną i od mych młodzieńczych lat sporo wody w Wiśle upłynęło, to nie wydaje mi się, by nawet w 2019 roku normą było to, że w klasie pojawia się transseksualna dziewczyna i wszyscy podchodzą do tego na zasadzie „Ok, no cześć, idziemy na przerwie do sklepiku?”. Sądzę, że nawet w 2019 zwyczajni licealiści nie sprzedają swych ciał napalonym starszym facetom, tak just for fun. Oczywiście mogę się mylić. Myli się jednak i ten, kto uważa Euforię za wydmuszkę. Ten serial to jak ładna buźka, którą chce się poznać, jednak czasami przeszkadza w tym nadmiar nałożonej tapety, a przecież to co najpiękniejsze znajduje się wewnątrz, prawda?

Pora więc podsumować największego telewizyjnego wymiatacza tegorocznego lata. Czy Euphoria to serial wybitny? Zdecydowanie nie. Czy to serial, który „powinien” spodobać się wszystkim? Na pewno nie. Czy wyróżnia się na tle innych „młodzieżowych” produkcji? Ojjjj tak. I choć sam muszę się pochwalić swoim własnym porównaniem (co nie zdarza mi się właściwie nigdy) przeboju HBO do owocowo-warzywnego soku, bo rzeczywiście tak właśnie z całą tą Euforią jest, to mimo wszystko bardziej trafne jest hasło z piękną buzią i toną tapety. Euforia potrafi zachwycić, potrafi przyciągnąć do ekranu i nie puszczać od pierwszej do ostatniej minuty odcinka i my jako widzowie wiemy, że pod przerażająco ogromną ilością szpecącego makijażu, kryje się coś więcej. Nie zawsze to wspomniane COŚ udaje się wychwycić tak, jak prawdopodobnie życzyliby sobie tego twórcy serialu, sądzę jednak, że warto dać tej konkretnej produkcji szansę, chociażby po to, by przekonać się na własnej skórze z czym to się je. I czy smakuje. No i rzecz jasna, by nałożyć na uszy słuchawki i płynąć w rytm perełek takich jak ta…

All For Us (from the HBO Original Series Euphoria)

OCENA: 7,5/10


  • Fot.: HBO

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *