FILM,  RECENZJE

Ten o “Anihilacji” [recenzja]

Kojarzycie Netflix? Tak, to ta platforma, która planuje w bieżącym roku wypuścić na rynek 800 (słownie: osiemset!) oryginalnych produkcji. Zapewne kojarzycie ją głównie z seriali – i nic dziwnego, w końcu to one stanowią o sile podbijającego świat medium. Jednak nie samymi serialami Netflix żyje. Amerykański gigant produkuje również dzieła wielkiego ekranu, w których udział biorą czołowi aktorzy z Hollywood. I oto kolejne z nich – Anihilacja, czyli film, oraz Natalie Portman, czyli kinowa gwiazda. Powstała na podstawie bestsellerowego Unicestwienia, pióra Jeffa VanderMeera Anihilacja to jedna z najgłośniejszych premier pierwszego kwartału 2018. Czy jednak zapowiadany jako „nowa nadzieja science fiction” obraz sprostał oczekiwaniom widzów? Dlaczego porównania do Arrival narzucają się właściwie same? Co z tym wszystkim wspólnego ma Darren Aronofsky, którego stopa nie postała nawet przez sekundę na planie filmowym? Wszystkiego dowiecie się z poniższego tekstu.

WRAŻENIA OGÓLNE

Michał Bębenek: Kiedy pojawiły się pierwsze zwiastuny Anihilacji, byłem bardzo ciekawy tego filmu i czekałem na jego premierę z niecierpliwością. Na stołku reżysera i jednocześnie scenarzysty – Alex Garland, twórca bardzo dobrze przyjętej Ex Machiny (nasz Wielogłos na temat tego filmu możecie znaleźć TUTAJ), scenariusz oparty na bestsellerowej książce Jeffa VanderMeera, w roli głównej Natalie Portman i dużo dziwności rodem z prozy braci Strugackich skrzyżowanych z wczesnym Ridleyem Scottem i późnym Denisem Villeneuve. Czegóż można chcieć więcej? A może raczej polecę klasycznym – co mogło pójść źle? Teoretycznie wszystko powinno grać, niestety w praktyce Anihilacji sporo brakuje, aby mogła zostać nazwana naprawdę dobrym SF. Można by się spodziewać, że Garland – skądinąd bardzo obiecujący młody twórca – mając taki materiał źródłowy, zrobi coś naprawdę epickiego. Nie nazwałbym tego obrazu klapą, bo nią nie jest, to całkiem dobry film, ale niestety nie spełnia pokładanych w nim nadziei i oczekiwań (a przynajmniej moich nie spełnił). I właśnie patrząc przez pryzmat tych oczekiwań, pompowanych przez kolejne miesiące niczym balon, z którego następnie ktoś spuścił powietrze, nie jestem w stanie uznać Anihilacji za to, czym stara się być.

Przemek Kowalski: Najpierw muszę się do czegoś przyznać, mianowicie… myślałem, że adaptacja Anihilacji to serial, nawet po obejrzeniu zwiastuna. Wpływ miał na to oczywiście fakt, iż za dystrybucje odpowiedzialny był Netflix, dlatego uwierzcie, że usta ułożyły mi się w jedno wielkie „O”, gdy zorientowałem się, że to trwający dwie godziny film. Wracając jednak do sedna, czyli wrażeń, to w przeciwieństwie do Michała nie miałem wielkich oczekiwań, a raczej… po prostu nie wiedziałem, czego się spodziewać. Zaintrygowało mnie, że to sci-fi, w którym główną rolę zagra Natalie – Zawsze Genialna – Portman. I tyle mi wystarczało. Jak odbieram całość po zapoznaniu się z nią? W sumie dość skrajne uczucia mną targają. Z jednej strony zabrakło nieco dynamiczności i nie da się ukryć, że momentami wiało nudą; z drugiej zaś, miało to w sobie coś hipnotycznego. Pomimo nieco powolnego tempa trudno było odwrócić wzrok od ekranu. Anihilacja nie otrze się pewnie o żadne nominacje do znaczących nagród (chyba, że ktoś postanowi wyróżnić Portman) i nie jest to nawet w swoim gatunku dzieło TOPowe, jednak nie żałuję tych dwóch godzin w żadnym wypadku. Był klimat, była nutka niepokoju, był niezły podkład dźwiękowy. Summa summarum choć nie wyrwało mnie z butów, to z seansu jestem raczej zadowolony.

Michał: A o czym właściwie jest ten film? Gdzieś w Stanach, w wybrzeże uderza tajemniczy meteoryt, trafiając w sam środek latarni morskiej. Od tego momentu wokół tego miejsca rozrasta się dziwaczna strefa, nazywana iskrzeniem, której krawędzie wyglądają niczym pryzmat lub bańka mydlana zmieszana z benzyną. Rząd wysyła kolejne oddziały w głąb strefy, jednak nikomu nie udaje się stamtąd powrócić. Do czasu. Pewnego dnia, po roku nieobecności wraca jeden z żołnierzy, Kane (Oscar Isaac) – mąż Leny (Natalie Portman), biolożki pracującej na uniwersytecie, która zdążyła już pogodzić się z jego śmiercią. Jednak Kane zachowuje się dziwnie i bardzo szybko okazuje się, że jest właściwie na skraju śmierci, obficie krwawiąc wewnętrznie. Kane’a i Lenę, z karetki pędzącej do szpitala, zgarniają jednostki rządowe i Lena budzi się w tajnym ośrodku położonym na skraju iskrzenia. Tam dowiaduje się, że kolejny zespół wysyłany do Strefy X składał się będzie wyłącznie z kobiet (bo tego jeszcze nie próbowali), zgłasza się więc na ochotniczkę, sądząc że poznanie tajemnicy iskrzenia to jedyny sposób, w jaki będzie w stanie pomóc mężowi. Damska ekipa niedługo potem przekracza granicę strefy i od tej pory zaczynają się dziać cuda i dziwy.

PLUSY I MINUSY FILMU

Michał: Przede wszystkim zacznę od tego, że od początku nastawiałem się na to, że zobaczę ten film w kinie. Parę miesięcy temu nic zresztą nie wskazywało, że miałoby być inaczej. Niestety, Anihilacja ominęła kina i trafiła prosto na Netflixa. Z jednej strony całkiem to fajne, że platforma coraz bardziej rośnie w siłę i takie tytuły robione są ekskluzywnie dla niej, ale z drugiej… odbiór obrazu Garlanda byłby zupełnie inny na wielkim ekranie. Bowiem strona wizualna to największy plus Anihilacji – niesamowite plenery, pełne kolorów, zmutowanej fauny i flory obecnej w Strefie X oraz niezwykłe rzeczy dziejące się w finale, w epicentrum iskrzenia. Bohaterki przemierzające niezbadany teren przywodziły na myśl najlepsze momenty Stalkera, niestety było to tylko wrażenie pozbawione tej niezwykłej aury tajemnicy i niepokoju, obecnej u Tarkowskiego.

Przemek: Największą zaletą jest, jak wspomniał już Michał, strona wizualna. Całe to „iskrzenie”, piękne plenery itd. Rzeczywiście film zyskałby na dystrybucji kinowej, bez dwóch zdań. Warto również pochwalić ścieżkę dźwiękową, która mocno przypomina tę z innego dzieła Garlanda, czyli Ex Machiny. Generalnie sam klimat filmu robi wrażenie. Jest duszno i klaustrofobiczne, a o to chyba właśnie chodziło i temu należy przyklasnąć.

Michał: À propos ścieżki dźwiękowej, to nic dziwnego, że przypominała Ci tę z Ex Machiny, bowiem odpowiadają za nią ci sami panowie – Ben Salisbury i Geoff Barrow (tego drugiego na pewno dobrze znają fani zespołu Portishead).

Z kolei największym minusem tego filmu jest brak poszanowania dla podstawowych zasad BHP! To już kolejny raz, kiedy bohaterowie wchodzą w obce i najprawdopodobniej niebezpieczne środowisko, nie mając na sobie absolutnie żadnej osłony (patrz: Obcy: Przymierze). Żadnych skafandrów, liczników Geigera czy chociażby głupiej maseczki antysmogowej. Nic! A później wielkie zdziwienie i płacz, że nieustannie mutująca Strefa ma wpływ także na organizm człowieka… Bardziej rozsądnie podszedł do tej kwestii Denis Villeneuve w swoim Arrival (którego echa zresztą też można wyczuć w Anihilacji), tam bowiem bohaterowie paradują w pełnych skafandrach ochronnych i dopiero kiedy wiedzą, że jest bezpiecznie, pozbywają się ich. U Garlanda natomiast nie ma miejsca na takie “drobiazgi” lub być może utrudniałoby to niepotrzebnie rozwój fabuły, a tak można przecież pójść po linii najmniejszego oporu. Przyznam, że odkąd bohaterki wkroczyły w iskrzenie w taki, a nie inny sposób, zaczęło to rzutować na moją ogólną ocenę tego filmu, niezależnie od dalszego rozwoju wypadków.

Przemek: Przyznam, że akurat na brak poszanowania zasad BHP nie zwróciłem uwagi ;). Teraz, po fakcie i przeczytaniu Twojej opinii, rzeczywiście można się tego przyczepić, jednak… to nadal jest „tylko” film ;). Nie zapominajmy również o tym, że o grzech ocierałoby się zakrywanie pięknej buzi Natalie Portman maseczką ;).

Ze swojej strony jako minus musiałbym odnotować fragmenty przestojów czy też – nazywając rzecz po imieniu – nudy! I ogólnie ma to swoje uzasadnienie, bo żwawsze tempo mogłoby w jakiś sposób zabić klimat historii, jednak mimo wszystko nieco zbyt często nużyło. Inna sprawa to to, że przyrównując Anihilację do Arrival (a nie przyrównać się nie da), omawiany tu obraz wypada o niebo bardziej żywiołowo! Tutaj przynajmniej zdarzały się momenty akcji. Na marginesie momentem takim były końcowe sceny, które również zaliczyłbym na plus Netflixowej produkcji.

 

NAJLEPSZA SCENA

Michał: Finał był bardzo dobrą ucztą audiowizualną, która co prawda nie rezonowała we mnie aż tak mocno, jak zapewne twórca założył, ale mimo wszystko miała swoje momenty, które potrafiły zaskoczyć. Lecz największe wrażenie zrobiła na mnie zupełnie inna scena i to w taki sposób, że aż przeszły mnie ciarki. I tutaj uwaga, będzie SPOILER: kiedy wśród bohaterek pada pierwsza ofiara – zostaje porwana przez gigantycznego, zmutowanego niedźwiedzia, a później ten niedźwiedź wraca i krąży wokół związanych kobiet (pominę tutaj okoliczności związania), a z jego paszczy wydobywa się doskonała imitacja przerażonego krzyku zabitej bohaterki, wołającej o pomoc. Był to obraz niczym wyjęty z koszmaru i w tym momencie Anihilacja otarła się o naprawdę rasowy horror SF, przywołując skojarzenia chociażby z produkcji Coś Johna Carpentera.

Przemek: Tutaj właściwie wypada się tylko podpisać, ale myślę, że zrobiłby to każdy, kto obejrzał film, ponieważ wymienione przez Michała sceny, to dwie zdecydowanie najlepsze. Ta ze zmutowanym niedźwiedziem wśród przywiązanych do krzeseł kobiet jest GENIALNA! Naprawdę aż włos jeży się na głowie! Ogólnie jest to jedna z najlepszych scen grozy, jakie widziałem od dawien dawna. Z jednej strony może nic wielce wyszukanego – ot, zmutowany, częściowo obdarty ze skóry niedźwiedź przechadza się po pokoju, w którym nie mające możliwości jakiegokolwiek ruchu kobiety starają się zachować spokój, co – jak nietrudno się domyślić – do łatwych zadań nie należy. Scena jednak naprawdę robi wrażenie, od samego początku aż do finału. Jest bezbłędna!

A skoro o finale mowa to również, jak i Michał, wyróżniłbym końcówkę Anihilacji. Nie za bardzo można tu się o niej rozpisać, by nie psuć nikomu zabawy, powiem więc po prostu, że była dość psychodeliczna i KAPITALNIE ZAGRANA! To właśnie te dwa momenty sprawiają, że ocena filmu zyskuje co najmniej o jedno oczko więcej, niż na to zasługuje.

NAJGORSZA SCENA

Przemek: Niełatwo wybrać scenę „najgorszą”, żadna bowiem aż tak bardzo nie rzuciła się w oczy jako katastrofalnie zła. Były chwile dłużyzny, jednak nawet one poniekąd do czegoś prowadziły, dlatego nie jestem w stanie wymienić najsłabszego momentu. Ewentualnie mogę się przyczepić do gry Jennifer Jason Leigh. Była dosyć irytująca i jakby niepasująca do reszty ekipy, co sprawiało, że sceny, w których powinna przejąć przysłowiową pałeczkę i zabłysnąć, wychodziły dosyć nijako i bez polotu.

Michał: Mimo mojego marudzenia i narzekania na szczegóły, też trudno mi jednoznacznie wskazać konkretną najgorszą scenę. Niektóre rzeczy mogły zostać rozwiązane nieco inaczej, ale nie było czegoś, co sprawiłoby, że z moich ust potoczyłyby się wulgaryzmy.

 

OMÓWIENIE WYBRANYCH POSTACI/ AKTORSTWO

Przemek: Główną bohaterka Anihilacji jest Lena – mająca za sobą służbę w armii biolożka, a zarazem żona Kane’a, jedynego człowieka, któremu udało się powrócić ze strefy Iskrzenia. Chcąc dowiedzieć się, co spotkało ukochanego (nie wrócił w pełni sił witalnych, mówiąc najdelikatniej), Lena dołącza do kobiecego zespołu badawczego z kolejną misją poznania tajemniczej strefy.

W postać wciela się rzecz jasna największa gwiazda produkcji – Natalie Portman, kradnąca właściwie każdą scenę, w której się pojawia. Lena, na wpół silna i odważna, na wpół przerażona i przytłoczona rzeczywistością, prezentuje widzom całą paletę emocji, które aktorka odgrywa znakomicie. W zasadzie nie bardzo jest się nad czym rozwodzić, w końcu mówimy o Natalie Portman – czy ona mogła zagrać źle? Nie mogła i nie zagrała, będąc zdecydowanie najjaśniejszym punktem Anihilacji.

Michał: Poza Leną stanowiącą oś fabuły, w damskim zespole wkraczającym w iskrzenie znajdują się jeszcze cztery kobiety. Niestety, żadna z nich nie robi na tyle dużego wrażenia, żeby kogokolwiek obchodził ich los. Nawet wcielająca się w psycholożkę Jennifer Jason Leigh – jakby nie było świetna aktorka – gra jakby nie miała już siły i ktoś wepchnął ją do tego filmu za karę. Jedynie Tessa Thompson jest tutaj “jakaś”, a i to dopiero pod koniec swojego występu w Anihilacji.

Oczywiście nie mogło zabraknąć też ulubionych aktorów Alexa Garlanda, znanych z Ex Machiny Oscara Isaaca i Sonoyi Mizuno. Ten pierwszy nie miał tutaj za wiele do pokazania, za co winić można pewnie tak, a nie inaczej rozpisaną postać Kane’a (czyżby jakieś nawiązanie do Scottowskiego Kane’a – pierwszej ludzkiej ofiary ksenomorfa?). Z kolei Mizuno też nie naoglądamy się zbyt dużo – jej rola w filmie, mimo że podwójna, jest zaledwie epizodyczna (najpierw przelotem zobaczymy ją jako jedną ze studentek Leny, a później w finale to właśnie ona wciela się w obcą istotę, co z tego jednak, skoro nie ma twarzy 😉 ).

Przemek: Ja chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na Anyę Thorensen, a konkretnie na aktorkę wcielającą się w tę postać, czyli Ginę Rodriguez. Znana przede wszystkim z roli tytułowej Jane w serialu Jane the Virgin (za co w 2015 roku uhonorowana została Złotym Globem), wchodzi tu w zupełnie inne “buty”. Z delikatnej, zabawnej dziewczynki w serialu komediowym przeobraża się w najtwardszego  i nieprzebierającego w słowach członka ekipy badawczej. Fani Jane the Virgin mogą przeżyć delikatny szok.

KWESTIE TECHNICZNE

Michał: Jak już wspominałem, efekty specjalne w tym filmie i cała jego strona audiowizualna na pewno robiłaby większe wrażenie na ekranie kinowym. Telewizor czy monitor, choćby nie wiem jak bardzo był HD i 4K, nie odda pełni i ogromu niektórych scen. Szczególnie mam tu na myśli cały finał rozgrywający się w latarni morskiej, czyli centralnym punkcie iskrzenia. To, co tam się działo, przywodziło na myśl Źródło Aronofskiego zmiksowane z Alienem Scotta, jednocześnie proponując też coś swojego i oryginalnego. Aby w pełni docenić tę scenę, trzeba by ją zobaczyć na ogromnym ekranie kinowym, z nagłośnieniem wbijającym w fotel. Tymczasem skazani zostaliśmy na domowy seans, a wszyscy wiemy, jak ogląda się filmy w domu.

Przemek: Cóż więcej dodać do słów Michała? Chyba nic. Strona audiowizualna stanowi o sile filmu (obok rzecz jasna Natalie Portman), który bez dwóch zdań zyskałby na kinowej dystrybucji. Tak jak zaznaczył przedmówca, niektóre sceny aż proszą się o zobaczenie ich na dużym ekranie z potężnym nagłośnieniem – po to zostały stworzone. Widzom w Polsce nie będzie dane doświadczyć tej uczty, a jedynym, co pozostaje, jest seans domowy. Szkoda.

SŁOWEM PODSUMOWANIA

Michał: Anihilacja trochę mnie rozczarowała i być może był to wynik zbyt wygórowanych oczekiwań, bo po następcy Ex Machiny spodziewałem się czegoś, co zwali mnie z nóg. Tymczasem nowy film Garlanda był tylko dobry. Jako kino gatunkowe Anihilacja sprawdza się dobrze, dość udanie łącząc w sobie elementy SF i horroru, ale ta produkcja na pewno nie jest żadnym kamieniem milowym. Owszem, można śmiało ustawić ją na półce z całkiem dobrym science fiction, jednak będzie to półka niżej niż chociażby taki Arrival.

Bardzo ciekawi mnie książkowy pierwowzór, którego jeszcze nie miałem okazji czytać, słyszałem jednak, że ekranizacja zmieniła powieść VanderMeera w coś zupełnie innego i nie była to dobra zmiana. Wydźwięk całej historii był zupełnie inny i nie skupiała się ona tak mocno wokół jednej bohaterki. Co tylko zwiększa moją chęć, aby w najbliższym czasie sięgnąć po książkowe Unicestwienie.

Przemek: W przeciwieństwie do Michała nie czuję się rozczarowany, bo i oczekiwań nie miałem żadnych. Zgodzę się jednak, że Anihilacja to film dobry. Tylko lub aż. Nie zapisze się wielkimi zgłoskami w światowej kinematografii, nikt raczej nie uzna go za wybitny, jednak jest to całkiem zjadliwa produkcja na jeden raz. Strona wizualna zachwyca, Natalie Portman po raz kolejny udowadnia, że aktorką jest wielką, a wszystko to okraszone zostało odrobiną nudy i kilkoma świetnymi scenami. Dobry film na sobotni wieczór z popcornem przyrządzonym w kuchence mikrofalowej, skoro tego z multipleksu nie będzie nam dane podczas seansu skosztować.

Fot.: Netflix


Ocena Michała: 7/10

Ocena Przemka: 7/10


4 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *