FILM,  RECENZJE

Ten o “Wieczorze gier” [recenzja]

Czy komedia rodem z Ameryki potrafi jeszcze szczerze rozbawić? Czy potrafi zaserwować żarty powyżej poziomu zaśmiewania się z wymiocin i puszczania bąków? Okazuje się, że tak, a najlepszym tego przykładem jest Wieczór gier, najnowsza produkcja twórców popularnego kilka lat temu hitu Szefowie wrogowie. Urocza Rachel McAdams, stonowany Jason Bateman, przerażający Jesse Plemons oraz kilku innych mniej lub bardziej znanych aktorów zostaje wciągniętych w grę, która nie tylko rozbawi, ale i nie pozwoli na chwilę nudy, tak jej uczestnikom, jak i widzom śledzącym poczynania bohaterów na ekranie. Bardzo dobrze dobrana ekipa aktorów i zaskakująco ciekawy scenariusz to jednak nie wszystkie zalety Game Night. Co jeszcze sprawiło, że Michał i Przemek zgodnie twierdzą, iż z kinowej sali wychodzili z szerokimi uśmiechami na twarzach? Dlaczego tytułowy Wieczór gier to wieczór, w którym powinniście uczestniczyć? Wszystkiego dowiecie się z poniższej recenzji.

WRAŻENIA OGÓLNE

Michał Bębenek: Na seansie Wieczoru gier znalazłem się spontanicznie i trochę z przypadku, po rekomendacji kolegi Przemka. I muszę przyznać, że film okazał się naprawdę pozytywnym zaskoczeniem. Amerykańska komedia, która na każdym kroku nie epatuje bezsensowną wulgarnością i żartami o kupie? Niemożliwe, prawda? A jednak! Wieczór gier jest o wiele bardziej przemyślany, a niektóre żarty szczerze bawią. To taka Gra Davida Finchera w wersji light. Para głównych bohaterów – Max i Annie (Jason Bateman i przeurocza Rachel McAdams) to małżeństwo, które poznało się podczas turnieju zagadek w barze. Wspólnie stanowią bardzo fajną i dynamiczną mieszankę, nieustannie ze sobą rywalizując i starając się być najlepszymi w niemal każdym rodzaju gry. Teraz Max i Annie regularnie urządzają w swoim domu wieczory gier dla swoich najbliższych przyjaciół i stało się to tradycją. Pewnego wieczoru, po wielu latach nieobecności, powraca odnoszący sukcesy brat Maxa – Brooks (Kyle Chandler), który zaprasza towarzystwo na własny wieczór gier, a główną atrakcją ma być rozgrywka polegająca na zainscenizowanym porwaniu Brooksa. Ten, komu uda się odnaleźć bogatego braciszka, wygrywa główną nagrodę. Sprawy jednak nieco się komplikują, kiedy nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności, dochodzi do prawdziwego porwania.

Przemek Kowalski: Pierwszym, co aż prosi się, by podkreślić, jest fakt, że Wieczór gier to naprawdę niezła, wciągająca (!) komedia! Powiem nawet więcej: dawno nie widziałem tak dobrej produkcji z tego gatunku (inna sprawa, że nie oglądam ich zbyt wielu). Być może nie wybitnie wyrywająca z butów, jednak przyznaję szczerze, że nie licząc I, Tonya, nie pamiętam kiedy ostatnio jakiś film sprawił, bym siedział w kinowym fotelu, zaśmiewał się i tak bardzo wciągnął w akcję. Od razu zaznaczam też, że choć dowcip nie jest może wielce wyszukany, daleko obrazowi Daleya i Goldsteina do typowo durnej amerykańskiej komedyjki, jakich wiele przewinęło się w przeciągu ostatnich dwóch dekad. Połączenie komedii i kryminału (często z przewagą tego drugiego) wyszło nader udanie i choć nie jest to film roku, wydaje mi się, że trudno będzie znaleźć widza, który po seansie powie: „Eee, klapa”. To się naprawdę dobrze ogląda.

PLUSY I MINUSY FILMU

Przemek: Jakie są plusy? Z pewnością to, że film jest zabawny i to w nienarzucający się sposób. Ok, może momentami nieco naciągany, jednak ogólnie rzecz biorąc, stronę komediową udało się bardzo zgrabnie zbilansować wątkiem kryminalnym, co ostatecznie sprawiło, że nie jest to kolejna komedyjka dla – za przeproszeniem – głąbów. Nie jest też wybitna, ale co by nie mówić, broni się.

Michał: I to broni się w bardzo inteligentny sposób, udanie bawiąc się kliszami i schematami; naśmiewając się z fabularnych twistów i zasad rządzących filmowym światem (powtarzająca się akcja ze szklanym stolikiem rozbawiła mnie do łez). Gęsto nawiązując też do popkultury (świetne gagi dotyczące Fight Clubu czy Denzela Washingtona).

Bardzo podobała mi się też realizacja i te otwierające niektóre sceny najazdy kamerą z lotu ptaka, które dzięki zastosowaniu obiektywu tilt shift, sprawiały, że można było odnieść wrażenie spoglądania na wielką planszę do gry.

Przemek: Kolejna zaleta to całkiem udanie dobrana ekipa aktorów, ze szczególnym podkreśleniem znanego ze Star Trekowego odcinka Black Mirror lub drugiego sezonu Fargo, Jesse Plemonsa w roli przerażającego policjanta. Rachel McAdams również sprawdza się w komedii (bo i czemu miałaby się nie sprawdzić, skoro czaruje w każdej roli). Generalnie sprawdza się tu każdy (a trzeba powiedzieć, że doczekaliśmy się kilku zaskakujących epizodów aktorów znanych z innych produkcji i polecam nie sprawdzać obsady na Filmwebie, by dać się zaskoczyć) poza Jasonem Batemanem (Szefowie wrogowie, Ozark). Choć może to tylko moja subiektywna opinia, ponieważ po prostu nie lubię faceta oglądać na ekranie. Nie wiem dlaczego, ale tak na mnie działa.

Michał: Zgadzam się w pełni. Zarówno pierwszo-, jak i drugoplanowa obsada dała radę, ale cały film ukradł zdecydowanie Jesse Plemons – czyli niepokojąco dziwaczny policjant Gary. A zaraz za Plemonsem wyróżnić trzeba Billy’ego Magnussena, którego kreacja Ryana – tego najmniej “lotnego” z przyjaciół Maxa i Annie, jest naprawdę mistrzowska.

Przemek: Na koniec to, co zostało już wspomniane, czyli wątek kryminalny/ wątek zagadki – sprawia on, że na ekranie cały czas coś się dzieje, nie ma chwili nudy, a my, widzowie, chcemy się dowiedzieć, jak to wszystko się zakończy.

Michał: Ok, to może zastanówmy się, jakie były minusy tej produkcji? Dla mnie było to końcowe nagromadzenie twistów (chociaż przyznać należy, że twórcy nie poszli jednak do końca na łatwiznę i nie przegięli, w zabawny sposób żartując sobie z tego z finale). Mimo wszystko jednak, nie spoilerując za bardzo, rozwiązanie akcji na moście było nieco naciągane.

Przemek: Dokładnie. Summa summarum trudno jest się do czegoś przyczepić, a jeśli już to byłoby to naciąganie niektórych akcji, jednak nie oszukujmy się – Game Night to komedia, a w takiej mimo wszystko niełatwo o to, by film ten był dziełem pokroju Życie jest piękne, czyli dopracowany w każdym calu. Na niektóre rzeczy trzeba przymknąć oko ;).

NAJLEPSZA SCENA

Przemek: Tutaj mam aż dwa typy. I nie wiem, czy są to sceny „najlepsze”, z pewnością jednak są tymi, które najbardziej mnie rozbawiły.

Pierwsza to ta, w której para głównych bohaterów zaprasza gości na tytułowy wieczór gier, nie chcą jednak, by o spotkaniu dowiedział się dziwaczny i odrzucony przez grupę sąsiad – policjant (Plemons). Wszystko idzie jak z płatka, gdy oto nagle pojawią się brat głowy domu, robiąc na podjeździe hałas nowym samochodem, głośno witając się z pozostałymi gośćmi. Rzecz jasna przed dom wychodzi również sąsiad, a bohaterowie starają się udawać, że wszystko jest ok i nie ma tu mowy o żadnym spotkaniu przyjaciół – ot, rodzinny wieczór. To scena z rodzaju tych, że aż widzowi jest niezręcznie ;).

Drugi moment, który bardzo zapadł mi w pamięć i przy którym naprawdę się uśmiałem, to akcja wycierania białym ręcznikiem, stojącego na bielusieńkim dywanie, białego psa… całego umazanego we krwi. To raczej nie zabrzmi zabawnie w opisie, po prostu trzeba to zobaczyć, jednak krótki opis sytuacji: jeden z bohaterów włamuje się do pokoju w mieszkaniu sąsiada „na paluszkach”, nie chcąc zostawić po sobie żadnych śladów. Nie zauważa jednak, że z rękawa obficie krwawi, zostawiając wszędzie plamy. W międzyczasie przez niedomknięte drzwi do pokoju wbiega pies właściciela i cały brudzi się krwią. Po chwili bohater odwraca się i widzi własne „dowody zbrodni”. W odruchu paniki próbuje zetrzeć z psa ślady krwi, co tylko pogarsza sprawę. Tak jak wspomniałem, lepiej to obejrzeć niż opisać ;).

Michał: Mnie najbardziej rozbawił wspomniany już motyw ze szklanym stolikiem i scena rozgrywająca się za apteką, kiedy Annie, z pomocą instrukcji z internetu, stara się wyjąć kulę z ramienia Maxa. Było to jednocześnie zabawne i urocze – jedna z najlepszych scen całego filmu. No i oczywiście niemal każdy moment, kiedy na ekranie widzimy Gary’ego (Plemonsa)!

Przemek: Oooo, przypomniałeś mi! Scena za apteką świetna!

NAJGORSZA SCENA

Michał: Trudno mi wskazać najgorszą scenę. Generalnie cały film trzymał równy poziom. Jeśli już miałbym się do czegoś przyczepić, to chyba tylko do wspomnianej już wcześniej sceny na moście.

Przemek: W zasadzie wypada mi się tylko podpisać pod Twoimi słowami. Trudno wybrać “najgorszą” scenę, jednak rzeczywiście ta na moście była aż zanadto naciągnięta. Poza tym poziomu całego filmu równiusieńki.

OMÓWIENIE WYBRANYCH POSTACI/ AKTORSTWO

Michał: Zarówno Jason Bateman (który do tej pory, w przeciwieństwie do odczuć Przemka, był mi zupełnie obojętnym aktorem), jak i Rachel McAdams (którą bardzo lubię) udźwignęli cały ten Wieczór gier. Max i Annie, jako para ześwirowana na punkcie gier i rywalizacji (ale w taki pozytywny sposób), stanowią bardzo mocny punkt tej produkcji. On, nieco stonowany, zachowujący spokój nawet w bardzo ekstremalnych sytuacjach (takich jak wyciąganie kuli z ramienia). Ona, lekko roztrzepana, ale również potrafiąca się odnaleźć nawet w najbardziej absurdalnej sytuacji (akcja na lotnisku).

Przemek: Obok wcielających się w główną parę bohaterów Rachel McAdams i Jasona Batemana, najbardziej przykuwającą uwagę postacią jest sąsiad policjant, Jesse Plemons. Jest naprawdę creepy i to od pierwszej sceny, w której się pojawia. Filmowy Gary był niegdyś członkiem grupy przyjaciół jednak tylko ze względu na uwielbianą w towarzystwie żonę. Po rozpadzie małżeństwa, uważany za dziwaka bohater został „delikatnie” odsunięty na bok.

Plemons zagrał wręcz rewelacyjnie i aż dziw bierze, że nikt jeszcze (o ile dobrze kojarzę) nie obsadził go w roli psychopatycznego mordercy; mimikę ma do tego po prostu stworzoną! I to właśnie dzięki kontrującej w stosunku do pozostałych postaci postawie, wzbudza najwięcej zaciekawienia (oraz śmiechu) u widza.

Reszta grupy, czyli kolejne cztery osoby, trudno ocenić pod względem gry aktorskiej, ponieważ same role nie były szczególnie wymagające. Generalnie można powiedzieć, że „dali radę”, nikt nie zapisał się in minus, nikt również specjalnie nie błysnął.

Michał: Tutaj muszę się z Tobą nie zgodzić. Billy Magnussen zdecydowanie błysnął swoją rolą, o czym zresztą już wspominałem (mimo że paradoksalnie jego postać była tą, która raczej nie błyszczała inteligencją). Jednak głupiego trzeba umieć zagrać, tak aby nie wyszła z tego przerysowana karykatura, a Magnussenowi udało się to perfekcyjnie.

Przemek: Warto także zaznaczyć, co prawda epizodyczne, ale jednak występy dwójki aktorów znanych z popularnych seriali. Aktorzy ci to Chelsea Peretti kojarzona przede wszystkim z roli Giny w Brooklyn Nine-Nine oraz… tego lepiej nie ujawniać ;). Po prostu polecam sprawdzić samemu, kto jeszcze z zaskoczenia pojawia się na planie Game Night.

SŁOWEM PODSUMOWANIA

Przemek: Ciekawa sprawa z tym Game Night, która uświadomiła mi, dlaczego oglądam coraz mniej komedii. Dlaczego? Bo tego typu produkcje niełatwo w pełni docenić. Dzieło twórców Szefowie wrogowie jest tego najlepszym przykładem. Wychodząc z kina, byłem bardziej niż zadowolony; pośmiałem się, wciągnąłem w akcję, bohaterowie byli sympatyczni. Generalnie wszystko ok, ale wtedy pomyślałem o tym, jak ten film ocenić. I choć jest naprawdę udany to wiadomo, że nie ma szans na 9 czy 10, bo to “tylko” komedia. Tak czy inaczej komedia bardzo udana i taka, która prawdopodobnie nie zostanie należycie doceniona. Ze swojej strony pragnę jednak zachęcić wszystkich do zapoznania się z Wieczorem gier; może nie wszyscy, ale większość z Was, będzie się bawiła przednio!

Michał: Wydaje mi się, że teraz jest idealny czas na film taki jak Wieczór gier. Na fali popularności powstających na pęczki escape roomów czy powracających do łask gier towarzyskich i planszówek (których zresztą sam jestem wielkim fanem i nie raz brałem udział w takim wieczorze gier… no, może nie dokładnie takim, jak przedstawione to zostało w filmie, ale wiecie o co chodzi) powstała produkcja, która odpowiada na potrzebę rynku. I na całe szczęście jest to odpowiedź całkiem udana. Ostatnio w kinach dość trudno zobaczyć naprawdę dobrą komedię, która by bawiła w inteligentny, a nie wulgarny sposób (mam wrażenie, że tę rolę przejęły seriale), ale Wieczór gier stanowi taki właśnie wyjątek. To produkcja, która może nie zapisze się Wam jakoś bardzo w pamięci, nie zaoferuje też żadnych rewolucyjnych i oryginalnych rozwiązań, ale powinniście wyjść z kina z dużym uśmiechem na ustach.

Fot.: Warner Bros. Entertainment Polska


Ocena Michała: 7/10

Ocena Przemka: 7,5/10


2 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *