W sercu piekła, czyli “Krwawy południk” [recenzja]
Nawet po zrecenzowaniu kilkudziesięciu książek, raz na jakiś czas nadchodzi moment, gdy trafia się na tytuł, który pozostawia nas osłupiałych, z mnóstwem krążących po głowie pytań i poczuciem, że czegokolwiek by się na ten temat nie napisało, wciąż będzie to jedynie kroplą w morzu. Jeśli dodamy do tego fakt, iż autor owej powieści zmarł w momencie kiedy książka była już niemal pod Twymi drzwiami, i teraz cały świat opłakuje wielkiego pisarza, rzucając się na jego dzieła niczym na świeże bułeczki prosto z piekarni, powstaje pytanie, a mianowicie: Czytać? I może jeszcze chwalić, bo przecież niezbyt wypada teraz opluwać tytuł dopiero co pochowanego Mistrza? Oczekiwania względem książki rosną, a jak wiadomo…
Ten o Jogurtowym Posłańcu Śmierci…
Cała historia zaczęła się tak naprawdę baaaaaardzo dawno temu, w czasach przed Internetem, modą na elektryczne hulajnogi, czy popularnością zespołu Ich Troje. Dawno, czyli grubo ponad trzydzieści lat wstecz, w dniu moich urodzin. Mniej więcej w połowie czerwca pewnego roku przed Naszą Erą w toruńskim szpitalu na Bielanach na świat przyszedł ON, czyli ja. Niemal dwa kilo żywej WAGI, kości obleczone zwisającą skórą i jakieś -7 w skali Apgar. Takie ot, chudziutkie dziecko. Chudziutkie na tyle, że mieściło się w becik w poprzek i to ze sporym zapasem. Mijały kolejne wiosny, lata, jesienie oraz zimy; minęła moda na disco, punk, dzwony, kardridże do Pegasusa, czy przyduże marynarki, a chłopiec nie…