-
Ten o Jogurtowym Posłańcu Śmierci…
Cała historia zaczęła się tak naprawdę baaaaaardzo dawno temu, w czasach przed Internetem, modą na elektryczne hulajnogi, czy popularnością zespołu Ich Troje. Dawno, czyli grubo ponad trzydzieści lat wstecz, w dniu moich urodzin. Mniej więcej w połowie czerwca pewnego roku przed Naszą Erą w toruńskim szpitalu na Bielanach na świat przyszedł ON, czyli ja. Niemal dwa kilo żywej WAGI, kości obleczone zwisającą skórą i jakieś -7 w skali Apgar. Takie ot, chudziutkie dziecko. Chudziutkie na tyle, że mieściło się w becik w poprzek i to ze sporym zapasem. Mijały kolejne wiosny, lata, jesienie oraz zimy; minęła moda na disco, punk, dzwony, kardridże do Pegasusa, czy przyduże marynarki, a chłopiec nie…
-
Ten o Grażynce…
To ten moment kiedy okazuje się, że fajnie jest mieć bloga. Większość ludzi pójdzie dziś kupić paczkę kawy i różę; wypowiedzą kilka słów, bo tak wypada i nawet gdyby chcieli więcej, nie będą wiedzieli jak. Ja z kolei mam możliwość napisania czegokolwiek, nawet bez ładu i składu, bo piszę przecież PoPijaku. Opowiem więc dziś o kobiecie, o której cokolwiek napiszę, wciąż będzie za mało, zbyt płytko, niewystarczająco. Dzisiaj wpis o pewnej Grażynce, która wpłynęła na moje życie jak nikt inny…
-
Ten o porannej przebieżce…
Pamiętam jeszcze czasy świetności. Pamiętam, kiedy na WF-ie wybierano mnie do drużyny w pierwszej turze. Dziś patrząc na mój piwny bęben, trzy podbródki i szyję zlewającą się z głową, nikt nie powiedziałby: „Ooo, ten gość jest wysportowany”, sam bym tak nie powiedział. Tymczasem dawno, dawno temu, tego typu teksty nie zaskoczyłyby nikogo. Przykra sprawa, jednak w życiu każdego nadchodzi ten moment kiedy mówimy sobie: „Od dziś biorę się za siebie!” i dla mnie taki dzień nastał wczoraj.