Ten o laurce złożonej minionym czasom, czyli “Stranger Things 3” [recenzja]
Niemal dwa lata kazała na siebie czekać trzecia odsłona jednego z najpopularniejszych seriali zbliżającej się ku końcowi dekady – Stranger Things. Zanim zabrałem się za ten tekst zachodziłem w głowę, czy da radę napisać recenzję trzeciego sezonu bez jakichkolwiek spoilerów z poprzednich części, tak, by nawet niezaznajomieni póki co, z tą bijącą wszelkie rekordy popularności produkcją, mogli bez obaw sięgnąć po niniejszy wpis. Wyszło mi, że będzie ciężko ponieważ pewne rzeczy trzeba napisać, jednak zrobię co w mojej mocy, by obyło się bez chamskiego zdradzania ważnych szczegółów fabularnych. Tak więc oto nastał – trzeci sezon flagowego tytułu Netflixa. Jeszcze przed premierą scenarzyści oraz aktorzy przechwalali się jakoby ta właśnie część…
Ten o NOWYM (WZ)ROKU…
Pierwszym wpisem w Nowym Roku miał być Ten o obietnicach danych sobie. Takie ha-ha z Noworocznych postanowień, które po tygodniu, miesiącu czy kwartale będzie można sobie wsadzić… wiadomo gdzie. „Rzucę fajki”, „Zacznę biegać”, „Będę się zdrowo odżywiał”. Taaaaa, już to przerabiałem. Oczywiście trzymam za wszystkich kciuki jednak bądźmy realistami – to po prostu nie wypali. Olać więc te bzdurne postanowienia/obietnice, lepiej rozpocząć styczeń miłym akcentem! Może nie stricte Noworocznym, ale – jakby nie PATRZEĆ – nowym…