KSIĄŻKA,  RECENZJE

Bagna Missisipi, czyli “Absalomie, Absalomie!” [recenzja]

W powszechnej opinii krytyków uznawany jest za najwybitniejszego amerykańskiego pisarza XX wieku. Laureat literackiej Nagrody Nobla (rok 1949), dwukrotny zdobywca National Book Award (1951, 1955) oraz Pulitzera (1955, 1963). I można by tak wymieniać dalej, jednak samemu Williamowi Faulknerowi, bo o nim mowa, daleko było do fana jakichkolwiek wyróżnień. Stronił od mediów, wywiadów unikał jak ognia, a własną biografię wielokrotnie podkolorowywał, celowo wysyłając mylne sygnały odnośnie swojej osoby. Niezbitym pozostaje jednak fakt, iż urodzony w New Albany literat, całe życie związany był z amerykańskim Południem; tam dorastał, tam tworzył i tam – rzecz jasna – zmarł. To właśnie Południu, klęsce jaką poniosło w wojnie secesyjnej oraz wpływowi jaki wynik bratobójczego starcia wywarł na całych pokoleniach ludzi, poświęcił Faulkner większość swej kariery. Nie inaczej było w przypadku powieści ze wszech miar wybitnej, którą biorę dziś na tapet, a tytuł jej Absalomie, Absalomie!.

Choć akcja powieści rozgrywa się na przestrzeni nieco ponad stu lat, my jako czytelnicy, zaczynamy ową podróż w roku 1910, przeszło cztery dekady po śmierci głównego bohatera całej historii – Thomasa Sutpena. Na opowieść o jego życiu składać będą się relacje kilku osób, umiejscowione w różnych przestrzeniach czasowych, które to postarają się wyłonić nam obraz samego Sutpena, jak i osobowości oraz światopoglądy kolejnych narratorów.
Punkt wyjścia stanowi samo pojawienie się tajemniczego, białego awanturnika szkockiego pochodzenia, na terenach hołubiącego swe tradycje głębokiego Południa kraju, bo oto pewnego dnia roku 1833 niebieskooki brodacz wraz z całą świtą czarnoskórych niewolników przybywa w okolice (fikcyjnego) miasteczka Jefferson, by dzięki korzystnemu zakupowi indiańskiej ziemi, spełnić nieodgadnione dla wszystkich marzenie swego życia.

Powyższy opis mógłby sugerować, iż wszystko kręcić się tu będzie wokół nazywanego na kartach powieści diabłem, czy też Belzebubem, enigmatycznego plantatora. I choć w pewnym stopniu tak właśnie jest, to nie da się ukryć, iż dzieje Thomasa Sutpena, jego rodziny oraz ciążącego nad nią fatum, stanowią dla Faulknera jedynie pretekst do zmierzenia się z ponurą i bolesną przeszłością rodzinnych stron pisarza. Nieprzypadkowo akcja powieści, mimo rozciągnięcia na kilka dziesięcioleci, skupia się w dużej mierze na latach poprzedzających oraz następujących po przegranej przez Południe wojnie secesyjnej. W przeciwieństwie jednak do wydanego nieco wcześniej Przeminęło z wiatrem, pióra Margaret Mitchell, pisarz z Missisipi nie mitologizuje swego miejsca na ziemi (choć robi to względem części bohaterów). Nie ma u Faulknera ślepego uwielbienia dla zasad, którymi w przeszłości kierowano się w stanach pragnących odłączyć się od Unii i tak zwanych Jankesów.

Twórczość Amerykanina uchodzi za stawiającą czytelnikowi wysokie wymagania, i nie inaczej rzecz ma się w przypadku omawianej właśnie lektury. To proza na swój sposób „męcząca”, w której nie ma mowy o poddawaniu się fali słów i płynięciu z nią po spokojnych wodach. Rozwleczone zdania, częste powtórzenia (konkretnych sformułowań, bądź całych scen), brak choćby jednego momentu na oddech, czy uśmiech, w tej brudnej i bolesnej faulknerowskiej rzeczywistości; wszystko to sprawia, że odczucia towarzyszące lekturze zdecydowanie szybciej porównać można do stąpania po wciągających odbiorcę bagnach. Rzecz jasna, bagnach Missisipi.

Finalnie jednak trud włożony w zmierzenie się z Absalomie, Absalomie! zwraca się w postaci niesamowitej satysfakcji obcowania z literaturą tak dużego kalibru. Z przemyśleń autora czerpać można pełnymi garściami, i wedle własnego sumienia oraz wiedzy rozstrzygać między innymi kwestie rasizmu, niewolnictwa, wybujałego ego, honoru, a nawet czasu. Mnóstwo tu różnorakiej symboliki oraz nawiązań biblijnych (już choćby w samym tytule powieści), bo i taką właśnie ponadczasową, swoistą Biblię Południa, udało się Faulknerowi stworzyć. To książka, która dojrzewa w czytelniku zarówno w trakcie lektury, jak i – a może przede wszystkim – po jej ukończeniu. Rzecz bez dwóch zdań wyjątkowa, która poraża, przeraża, i daje do myślenia.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *