Ten o “Potrójnym obliczu” Marcusa Thompsona [recenzja]
Jego historia nie miała prawa się wydarzyć. I dlatego jest tak niesamowita – głosi napis na okładce książki, a ja jako fan najlepszej koszykarskiej ligi świata od przeszło dwudziestu lat, wiem jak wiele prawdy zawiera przytoczony cytat. Wyglądający przy innych zawodnikach NBA niczym chuchro, wiecznie walczący z kontuzjami kostek Stephen Curry nie miał prawa znaleźć się w miejscu, w którym jest obecnie. Jakie to miejsce? Ambasadora koszykówki na całym świecie, najbardziej rozpoznawalnej (obok LeBrona Jamesa) twarzy NBA, dwukrotnego mistrza ligi, dwukrotnego zdobywcy nagrody MVP (Najbardziej Wartościowego Zawodnika) sezonu zasadniczego, pięciokrotnego uczestnika Meczu Gwiazd, faceta, przez którego zmieniany jest system szkolenia młodych adeptów koszykówki, wreszcie niesamowitego strzelca, śrubującego kolejne rekordy wszelakich…
Ten o respiratorze potrzebnym na już…
Hej, hej, tu NBA! – wita widzów telewizyjnej Dwójki, Włodzimierz Szaranowicz. Jest rok 1992, tak zwana prehistoria, a ja niczym zahipnotyzowany wbijam wzrok w ekran. Mam osiem lat i pewnie jakieś 140 centymetrów wzrostu, wierzę jednak głęboko, że kiedyś i ja zagram na parkietach najlepszej koszykarskiej ligi świata obok Rodmana, Malone’a czy Millera. Polska telewizja transmituje mecz z tygodniowym opóźnieniem, bo tyle trwało zanim kaseta dotarła nad Wisłę ze Stanów i została odpowiednio obrobiona. Nie szkodzi, mogę oglądać mecz sprzed tygodnia, dzisiejsze wyniki już znam; sprawdziłem na telegazecie. Ni stąd ni zowąd rozbrzmiewa dźwięk domofonu, słyszę jak mama podnosi słuchawkę mówiąc „Jest, jest, zaraz go zawołam”. Nie muszę wiedzieć nic…