RECENZJE,  SERIAL

Ten o świecie, który stanął na głowie, czyli “Rok za rokiem” [recenzja]

Świat staje na głowie! Pamiętam jak kilka, czy kilkanaście lat temu, gdy zaczynałem swoją przygodę z serialami, wyglądał okres od maja/ czerwca do września – posucha, pustka, sezon ogórkowy. Właśnie tak w okresie wakacji wyglądał rynek produkcji małego ekranu, biorąc rzecz jasna przykład z ekranu większego, czyli z kin, gdzie dystrybutorzy od zawsze najlepsze kąski zostawiają na jesień, zimę oraz wiosnę. Najważniejszym powodem takiego stanu rzeczy jest oczywiście frekwencja widzów, gdyż logicznym jest, że latem przeciętny zjadacz chleba woli odpalić ze znajomymi grilla, czy popluskać się w jeziorze aniżeli siedzieć w ciemnej kinowej sali. Jak już jednak wspomniałem – świat staje na głowie, bowiem telewizja na kolejnej płaszczyźnie przebiła wielkobudżetowe, Hollywoodzkie produkcje. Nie dość, że współczesne seriale to dosłownie filmy w coraz dłuższych odcinkach, to teraz jeszcze możemy się nimi cieszyć przez cały rok, nawet latem, gdy po grillu, czy całodziennych harcach zasiadamy wieczorkiem wygodnie na własnej kanapie z chłodnym napojem w dłoni, rozkoszując się „filmami w odcinkach” na najwyższym poziomie. Całkiem niedawno furorę na świecie zrobił wyprodukowany przez HBO oraz Sky Czarnobyl (recenzję znajdziecie tutaj), który niemal na pewno zwycięży w grudniu we wszystkich branżowych rankingach. Jak się jednak okazało to nie jedyny wiosenno-letni hit jaki mamy przyjemność poznać dzięki platformie amerykańskiego giganta. Przez sześć ostatnich tygodni mogliśmy obserwować losy rodziny Lyonsów z Manchesteru. Losy, których nie dałoby się przedstawić w pełnometrażowym filmie. Zapamiętajcie ten tytuł – Rok za rokiem. Tytuł, w którym świat autentycznie staje na głowie. Tytuł, który z pewnością również znajdzie się wysoko w grudniowych podsumowaniach.

Od razu przechodzimy do sedna, czyli tego, o czym w ogóle opowiada produkcja promująca się plakatami z pozornie zwyczajną rodzinką? Najpierw przedstawmy może samą rodzinę Lyonsów. W jej skład wchodzi rodzeństwo – doradca finansowy Stephen (z żoną Celeste oraz dwójką nastoletnich córek), urzędnik miejski Daniel (z partnerem), aktywistka Edith, tryskająca niesamowitym optymizmem oraz humorem, poruszająca się na wózku Rosie oraz seniorka rodu, konserwatywna babcia Muriel. Mamy tu więc rasowo mieszane małżeństwo, homoseksualistów, konserwatystów, osobę niepełnosprawną i … i jeszcze jedną ciekawą rzecz, której nie zdradzę, by nie spoilerować przyszłym widzom odkrycia. Ktoś mógłby już w tym momencie odrzucić Years and Years (tytuł oryginalny) argumentując decyzję tym, że co za dużo to niezdrowo, że na kilometr wszystko zalatuje tu „lewacką propagandą” zwłaszcza kiedy mówimy o serialu, który chce nam pokazać niekoniecznie różową przyszłość, bo – co chyba najważniejsze – tytuł nie jest tu przypadkowy, bowiem na przestrzeni zaledwie sześciu odcinków poznamy jedną z wizji tego jak mogą potoczyć dalsze losy świata od globalnej polityki zaczynając, na życiu zwykłych, szarych obywateli kończąc.

Wizja przyszłości rodem z Wielkiej Brytanii? Ale zaraz, zaraz, czy ktoś już może nie wpadł na taki pomysł? Tak, jeśli pierwszym tytułem jaki przychodzi Wam do głowy jest Czarne lustro (TUTAJ znajdziecie recenzję najnowszej odsłony dzieła Charliego Brookera), nie jesteście dalecy od prawdy ponieważ w tym przypadku porównań uniknąć po prostu się nie da. Punktami stycznymi obu produkcji są raczej ponura, dystopijna wizja świata przyszłości, zagrożenia płynące z rozwoju technologicznego oraz klapki na oczach większości społeczeństwa w kwestiach chociażby zmian klimatycznych, czy zmian dokonujących się w globalnej polityce. Co różni Rok za rokiem od Black Mirror? Główną różnicą jest fakt, że odcinki omawianego właśnie tytułu mają ciągłość fabularną. Epizody Czarnego lustra oglądać można w dowolnej kolejności, Years and Years z kolei stanowi całość jako suma kolejnych części. Z całą pewnością obraz Russela T. Daviesa okraszony został sporą dawką czarnego, brytyjskiego humoru, czego w Black Mirror akurat brakuje. Czy więc produkcje te są dla siebie konkurencją? Uzupełnieniem? Jedna to kalka drugiej? I tutaj małe zaskoczenie, ponieważ odpowiedź brzmi: żadne z wymienionych.

Czym właściwie jest Rok za rokiem? Rodzinną dystopią? Futurystycznym dramatem osadzonym w ciepłych, rodzinnych pieleszach? Ciężko powiedzieć, jednak faktem jest, że Lyonsów obserwować będziemy przez piętnaście lat (akcja serialu kończy się w roku 2034, co mam nadzieję nie stanowi spoilera, skoro taką informację podaje każdy filmowy portal na świecie) i wierzcie mi na słowo – jest na co patrzeć! Co prawda można się przyczepić do efekciarstwa, do korzystania z tanich sztuczek, do rozpoczynania wątków i ich niedokańczania, do przesadnej różnorodności (chociażby patrząc na przekrój całej rodzinki), czy też do zbytniego upolitycznienia i to ze wskazaniem na wyższość tego czy innego poglądu (co – uważam – nie jest prawdą). Zresztą jako, że to ostatnia z wymienionych przeze mnie „wad” na chwilę zatrzymam się przy polityce będącej motorem napędowym produkcji. Choć na wszystko co zobaczymy na ekranie przez te sześć odcinków globalna polityka ma wpływ większy niż cokolwiek innego, to w samym serialu polityk występuje zaledwie jeden. Za to jaki! Wcielająca się w Vivienne Rook – nieustępliwą bizneswoman z aspiracjami na przejęcie przywództwa w kraju, laureatka dwóch Oscarów Emma Thompson jest FE-NO-ME-NAL-NA! Kreacja Vivienne Rook zasługuje na brawa nie tylko ze względu na aktorstwo samo w sobie, a – może przede wszystkim – zobrazowanie w jakich czasach żyjemy i żyć będziemy, pokazuje niebezpieczną „modę” na poparcie dla polityków-celebrytów z ich kontami na Tweeterze, kanałami na YouTubie i pustymi sloganami mającymi omamić zwykłego obywatela wizją gruszek na wierzbie oraz przysłowiowych złotych gór.

Nie jedną Emmą Thompson jednak Years and Years stoi. Uznanie należy się każdemu członkowi obsady, gdyż pomimo różnic i – zdawałoby się – początkowego chaosu, każda z postaci jest wyrazista i „jakaś” (dodatkowo z większością z nich śmiało można sympatyzować). Nie będę teraz bezsensownie wymieniał kolejnych nic nie mówiących nazwisk, zachęcam jednak do zaufania mojej skromnej ocenie i przekonania się samemu jaką siłę stanowi obsada Roku za rokiem. A skoro doszedłem już do zalet produkcji to oto największa z nich – pomimo malutkich potknięć Years and Years to serial który poraża oraz przeraża stopniem autentyczności! Oczywiście niektóre kwestie zostały tu zarysowane w sposób (celowo) przekoloryzowany, nie da się jednak ukryć, że przedstawiona wizja przyszłości to naprawdę jedna z realnych opcji. Sama autentyczność opiera się też na… brakach budżetowych produkcji. I tu znów wrócimy na chwilę do Black Mirror. Dzieło Charliego Brookera, które kocham miłością prawdziwą przenosi nas najczęściej o kilka/kilanaście lat do przodu, a sam postęp technologiczny przyprawia o zawrót głowy. W przypadku omawianego obrazu zmiany nie są aż tak drastyczne i powalające na kolana, co ma swoje dobre strony, bowiem zmiany serwowane nam przez Rok za rokiem są bliższe spełnienia się w realnym świecie i niedalekiej przyszłości. Pierwszymi z brzegu przykładami niech będą: możliwość odbierania telefonu bez konieczności posiadania samego aparatu (dzięki wszczepionym w ciało czujnikom), czy weryfikacja tożsamości za pomocą nawet nie odcinku palca a… oddechu. Przykłady można by mnożyć, chociaż i tutaj kolejną zaletą jest to, że serial nie próbuje nachalnie, na siłę wciskać nam czegoś krzycząc: „Patrzcie! No patrzcie jakie mamy super futurystyczne gadżety!”. Nie, zmiany zachodzące tak na całym globie jak i społeczności zamieszkującej Wielkie Królestwo często pojawiają się w postaci wzmianek w telewizyjnych wiadomościach, czy w trakcie zwyczajnych rodzinnych rozmów przy śniadaniu.

Celowo starałem się napisać niniejszą recenzję tak, by spróbować zachęcić do obejrzenia miniserialu (te sześć odcinków to wszystko, więcej nie będzie) BBC (w Polsce dostępnego w HBO oraz HBO GO) jednocześnie nie spoilerując tego w jaki sposób według twórców Years and Years świat stanie na głowie w przeciągu najbliższej półtorej dekady. Nie jest to produkcja idealna, nie wystrzega się błędów takich jak momentami zbyt pospieszne tempo akcji, czy lekkie zmarnowanie potencjału drzemiącego w niektórych bohaterach (Bethany). Część widzów może się również obruszyć uznając, że to lewacka wydmuszka starająca się zadrwić z pro-prawicowej polityki, jednak z mojego punktu widzenia to nie o prawą, czy lewą stronę tu chodzi, a o rodzinę, o drobiazgi dnia codziennego, o cieszenie się każdą pozytywną chwilą, czy wreszcie o otwarcie oczu na zmiany wokół nas, które miały miejsce wczoraj, mają dziś i będą miały jutro. Świat zarówno ten serialowy jak i nasz „realny” stają na głowie, dlatego może warto przystanąć na chwilę i zastanowić się co każdy z nas jest w stanie zrobić, by jeszcze kiedyś znów stanął mocno na obu nogach.

OCENA: 8.5/10


  • Fot.: HBO 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *