TAKIE TAM

Ten o Murzynku Bambo…

Jednej rzeczy na świecie nie potrafię skumać. To znaczy więcej jest oczywiście takich rzeczy, ale ta konkretna zadziwia mnie od zawsze. Mianowicie: Po chuj jeść gorzką czekoladę? Autentycznie tego nie ogarniam. I zanim wszystkie chodzące Wikipedie na mnie naskoczą uprzedzę – tak, wiem, że zdrowsza, że w sumie to dobra dla człowieka i że „prawdziwą” czekoladą jest właśnie na gorzka. Co nie zmienia faktu i pytania pod tytułem: „Jak można to jeść?”. Przecież to się mija z celem! Czekolada jest po to, żeby była słodka! Wcinanie gorzkiej jest dla mnie niczym hmmm… słodzenie kawy solą, czy pierogi z kapustą i grzybami w sosie z bezy. Totalny absurd! Gorzka czekolada jest zbrodnią na ludzkości pokroju Coca-coli zero! Kolejny bezsens. Po co kupować colę bez smaku? Naprawdę myślicie, że nie ma w niej cukru? Litości! Colą można udrażniać rury pod zlewem, czy odrdzewiać śruby, a ktoś na serio sądzi, że jak mu na etykietce napisali „zero” to już jest ok? Ja na szczęście nie mam większości z tych problemów, bo kawy nie pijam wcale (bleeeee) a cola jakoś wielce dupy nie urywa, więc omijam szerokim łukiem. Ale czekolada? Gorzka?! Kupić to w sklepie z własnej, nieprzymuszonej woli? Na samą myśl cofa mi się do przełyku majonez z Wielkanocnych jajek.

Piszę o tym z prostego powodu – ostatnio nieświadomie zeżarłem to ohydztwo (gorzką cz.), dodatkowo robiąc z siebie kompletnego idiotę, no, ale po kolei. Zaczęła się majówka i tak się jakoś złożyło, że idąc obrzeżami miasta natrafiłem na budkę z lodami włoskimi, lub jak nazywa się je w mojej okolicy: lodami z maszyny. Powiem szczerze – wzruszyłem się co nie miara, a łezka nostalgii zakręciła się w oku. Buda identyczna jak te z lat mojego dzieciństwa! Mały drewniany domek z malutkim okienkiem pośrodku. Jedynym czego brakuje jest pan Mirek z sumiastym wąsem i w białej czapeczce siedzący za ladą. Podchodzę więc do budki, zaglądam, a tam kto? Pan Mirek jak żywy! Zupełnie jakby się teleportował z 1992! To jest zbyt piękne, by mogło dziać się naprawdę! Szczypię się w polik, żeby sprawdzić, czy aby nie śnię. Okazuje się, że nie.

Cen nie nazwałbym przystępnymi, bo za dużego Mirosław woła sobie pięć złotych, ale przecież nie będę dusił grosza na loda. Biorę dużego! Pan M zwinnym i jak widać na pierwszy rzut oka naturalnym ruchem swego obrotowego krzesła, odwraca się do mnie profilem i odpala maszynę. Mirek + the Machine startuje, a pierwszy hitowy singiel za chwilę stanie się moją własnością. Maszyna ruszyła. Dźwięk porównywalny z tym jaki wydaje zapchany odkurzacz, pralka „Frania”, albo startujący Boeing, istny miód na me uszy! Nie minęła jeszcze trzecia sekunda mojej radości, kiedy coś zaczyna mi zgrzytać w tym obrazie pozornie sielskiej, drewnianej budki. Przyglądam się co wypływa z Maszyny i ogarnia mnie totalny szok! Nie wiem jak to bywa u Was, ale ja myśląc o tego typu lodach mam w głowie smak śmietankowy. W najgorszym przypadku śmietankowo-czekoladowy. I choć odrobinę racji ma moja siostra dziwiąc się, że ktoś mający do wyboru czekoladę nadal idzie w śmietankowe, prawda jest taka, że te właśnie osoby stanowią – jak się okazuje – większość! Tymczasem mój wafelek powoli wypełnia się brązową breją, a ja zaczynam dostawać drgawek. I to wcale nie z rodzaju tych przyjemnych. Wyłapałem konkretnego doła jeszcze zanim Mirek z uśmiechem pod wąsem podał mi swe najnowsze dzieło wołając „5 złotych poproszę!”. A bierz te pieprzone pięć zeta, złodzieju! Kurwa, to trzeba być po prostu mną, żeby w upalny dzień nadziać się na budę z lodami, kupić dużego i dostać czekoladowego. DRAMAT! Ale co zrobić, pieniądze wydane, z nieba leje się żar, no przecież nie wyrzucę tego waflowego sukinsyna.

Czara goryczy przelewa się w momencie, gdy wychodzi na jaw, że to nawet nie jest słodkie! Nie powiem też, że gorzkie. Jest po prostu nijakie. I nagle sama rozwiązuje się zagadka pt.: Dlaczego Mirek sprzedaje te lody na peryferiach miasta zamiast w centrum? Bo w mieście to by mu stadionowe dziki ręce połamały za te „lody” a samą budę spaliliby w pizdu do ostatniej drzazgi! Mimo to jem, bo co mam innego do roboty? Zresztą spociłem się przy tej całej „akcji lodziarnia”. Męczę więc tę czekoladową paskudę spacerując po miejskim parku. Słonko przebija przez żywo zielone liście, siedzący na ławeczkach staruszkowie rozprawiają jak to było za ich czasów, a wokoło radosny dziecięcy śmiech. I ja z tym nieszczęsnym lodem między nimi. Po chwili mijają mnie dwie dziewczyny i nie chce wyjść na starego oblecha, ani nie żebym oceniał książkę po okładce, bo tego jak wiadomo robić się nie powinno, ale obie młode damy określiłbym mianem „jędrne osiemnastki”. Kiedy się mijamy dziewczęta uśmiechają się do mnie tajemniczo. Kurcze, fakt, że kupiłem niedawno nowy perfum, ale żeby aż tak działał? To miłe. Coś zaczyna mi tu jednak śmierdzieć kiedy na mój widok uśmiecha się również małżeństwo w średnim wieku, po czym podbiega jakiś brzdąc i mało się nie zesra ze śmiechu wskazując na mnie tłustym paluchem. Jak każdy normalny, dorosły człowiek w takiej sytuacji myślę sobie: „No i z czego suszysz zęby gówniarzu?”. Postanawiam jednak sięgnąć po telefon, żeby sprawdzić jak wyglądam. Okazuje się, że nie jest dobrze.

Nie mam pojęcia jak ja to zrobiłem, ale połowę pyska mam w czekoladzie. Murzynek Bambo level Polska! Wyglądam jak ostatnia sierota. Rzecz jasna nie mam przy sobie nawet pół chusteczki, bo jakoś nie przewidziałem w planach na ten dzień ani płakania, ani smarkania, ani koszmarnej czekolady na mordzie. Na domiar złego po tych „lodach” zaczyna mnie suszyć. Podsumowując najdelikatniej jak się da: Jestem w dupie. I to bardzo głęboko. Dosłownie ratując twarz poświęciłem niemal nowiutka koszulkę, by zamiast jak „ostatnia sierota” wyglądać jak ostatnia łajza w brudnym ubraniu. W 15 minut odechciało mi się majówek, spacerów, parków, no i oczywiście lodów! Nieee, żartuję, lody są spoko… dopóki nie są czekoladowe.


  • Na zakończenie zachęcam do brania udziału w piątkowych ankietach oraz żeby (nowej) tradycji stało się zadość kończę kawałkiem, który rozbrzmiewał w słuchawkach podczas pisania. Dziś będzie freestyle, zaczynający się od około 40 sekundy i… on naprawdę robi to live z głowy (sic!)…
Lil Dicky Steps Up to the Mic for an Exclusive Sway In The Morning Freestyle

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *