RECENZJE,  SERIAL

Ten o magicznym pierwiastku przewagi, czyli “Watchmen” [recenzja]

Debiutujący za Oceanem w latach 1986-1987, składający się z dwunastu zeszytów komiks (w późniejszym czasie opublikowany jako powieść graficzna w wydaniu zbiorczym) Watchmen, autorstwa Alana Moore’a oraz Dave’a Gibbonsa, do dziś uważany jest za jedno z najważniejszych dzieł swego gatunku. Opowiada on historię „emerytowanych” amerykańskich superbohaterów, którzy po zamordowaniu jednego z kompanów ponownie zmuszeni są zakasać rękawy i połączyć siły. Szerszej widowni sam tytuł najprędzej skojarzy się z filmową adaptacją komiksu – Watchmen. Strażnicy – w reżyserii Zacka Snydera z roku 2009. I nagle, nieco ponad dekadę od wspomnianego (całkiem wiernego oryginałowi) kinowego hitu, za sprawą HBO Strażnicy powracają na ekrany. Tym razem ekrany telewizorów. Tyle tylko, że pierwsze opinie nie powalają na kolana. Fani obrazu sprzed dziesięciu lat pomstują w internecie, że heloł, że WTF, że gdzie nasz ukochany Rorschach, że gdzie to niby mają być Watchmeni jakich znają? Czy to możliwe, by najbardziej rzetelny i produkujący jakościowo najlepsze seriale na rynku potentat jakim jest HBO mógł „przygarnąć” tak kultowy tytuł i spaprać sprawę? – pytała Sieć po dwóch premierowych odcinkach. Odpowiedź po epizodach dziewięciu, bo tyle liczy pierwszy sezon, brzmi: NIE, nie mogli tego zepsuć i nie zepsuli. Watchmen to ścisła czołówka telewizyjnych premier 2019 i z całą pewnością, wśród tegorocznych nowości jest to serial najlepiej przemyślany od początku do końca.

Całość rozpoczyna retrospekcja z roku 1921, w której to w mieście Tulsa, w stanie Oklahoma dochodzi do masowego i bezlitosnego pogromu czarnoskórych mieszkańców. Jak okazuje się chwilę później, gdy przenosimy się do czasów obecnych, w wyniku owego pogromu potomkowie zamordowanych otrzymują od rządu reparacje, co niespecjalnie podoba się białej części społeczeństwa. Warto w tym momencie również dodać, iż w przedstawianej przez serial alternatywnej rzeczywistości naszego świata urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych piastuje niejaki Robert Redford i to nieprzerwanie, już od roku 1992. Zresztą to nie jedyna różnica pomiędzy rzeczywistością, którą znamy na co dzień a tą serialową. Podążając z duchem komiksu kilkukrotnie sugerowane nam jest, że od czasu ostatniej wizyty w uniwersum Watchmen konflikt pomiędzy USA a Rosją zaostrzał się coraz bardziej, co w konsekwencji skutkuje chociażby tym, że świat z ekranu w roku 2019 na wielu poziomach wydaje się być technologicznie cofnięty, bardziej – nazwijmy to – analogowy. Smartfony nie istnieją, tak samo jak ogólnie dostępny internet; prywatność z kolei wydaje się być luksusem nie do przecenienia.

Do takiej więc rzeczywistości wrzuca nas Damon Lindelof (twórca serialu) zaraz po retrospekcyjnej masakrze. Zaczyna – a jakże – od kolejnej zbrodni, w której zasłonięty maską Rorschacha napastnik bez skrępowania zarzyna również zamaskowanego stróża prawa. I właśnie wtedy do akcji wkracza potencjalnie główna bohaterka produkcji – grana przez zdobywczynię Oscara, Reginę King, Angela Abar, znana jako detektyw, przykładna matka oraz żona, a także poniekąd wyciągnięta spod prawa bohaterka – Siostra Noc. Zanim jednak wrócimy do Angeli, jeszcze słówko odnośnie wykreowanego świata, zamaskowanych policjantów oraz superbohaterów. Sam serial, choć oddzielony od pierwowzoru Strażników przeszło trzema dekadami, stara się zachować ciągłość, czy raczej być wierny pomysłowi wyjściowemu, dlatego też w konsekwencji chociażby wspomnianych wcześniej odszkodowań dla czarnoskórych obywateli, nasila się agresja ze strony pozostałych mieszkańców. To z kolei skutkuje niemalże anarchią, w której okrutne zbrodnie dokonywane są w biały dzień, a ich ofiarami zostają również stróże prawa. Reakcją Białego Domu na taki stan rzeczy jest zezwolenie by funkcjonariusze policji również mogli zasłaniać twarze, a co za tym idzie chronić tożsamość tak swoją jak i swoich najbliższych. I jeszcze jedno zanim powrócimy do naszej głównej bohaterki – za całe zamieszanie związane z prześladowaniami Afroamerykanów, czy też policjantów odpowiedzialność ponosi organizacja zwana Siódmą Kawalerią, zdająca się być skupiskiem rasistów „walczących” o supremację rasy białej.

Dzielna Angela Abar przystępuje do śledztwa, zwłaszcza, że niedługo później ktoś postanawia powiesić miejscowego komendanta policji, a zarazem przyjaciela naszej bohaterki, Judda Crawforda (w tej roli Don Johnson). Ku zaskoczeniu samej zainteresowanej, w pobliżu zwłok Angela odnajduje przykutego do inwalidzkiego wózka staruszka, który zdaje się znać naszą Siostrę Noc jak rodzoną córkę. Kim jest tajemniczy mężczyzna? Kto tak naprawdę zamordował szeryfa Crawforda (bo chyba oczywistym jest, iż nie dał rady zrobić tego schorowany starzec)? Na te i kilka innych pytań, odpowiedzi będzie próbowała doszukać się detektyw Abar i chyba wypadałoby się spieszyć ponieważ zegar tyka, a Siódma Kawaleria właśnie przesłała na posterunek video, w którym bynajmniej nie na żarty ostrzega, że ich dzieło nie zostało jeszcze skończone, choć wedle zamieszczonych w materiale słów, ów koniec zbliża się nieubłaganie wielkimi krokami.

Brzmi niezbyt zachęcająco? Sztampowo? Zapowiada się na kolejną, odmóżdżającą superbohaterską papkę dla mas? A co jeśli powiem, że kolejnymi ważnymi dla fabuły postaciami będą ukrywający się za maską-zwierciadłem policjant, uwięziony nie wiadomo tak naprawdę gdzie podstarzały i ekscentryczny miliarder oraz „facet” którego kolorem skóry jest niebieski? Odechciewa się nawet odpalać pierwszy odcinek, co? Rozumiem, będąc na Waszym miejscu, gdybym czytał taki tekst nie będąc jego autorem, prawdopodobnie kliknąłbym na X w prawym górnym rogu ekranu i zajął się czymś ambitniejszym. I tu mój apel – proszę, nie klikajcie iksa u góry, a nawet jeśli już wiecie, że za chwilę to zrobicie, ok, olejcie tę recenzję, nie odpuszczajcie jednak seansu Watchmenów – wielopoziomowego dzieła, które niczym puzzle trzeba ułożyć kawałek po kawałeczku, krok po kroku, by z rozsypanych, pozornie różnych elementów, finalnie wyłonił się obraz znacznie więcej niż satysfakcjonujący i o wiele bardziej ambitny niż może się to początkowo wydawać.

Nie jest oczywiście tak, że nowi Strażnicy to historia bez wad. Minusów można by właściwie wymienić całkiem niemało, począwszy od średnio zachęcających dwóch pierwszych odcinków, mających na celu wprowadzenie widza w całą sytuacje, tak polityczną, małomiasteczkową samej Tulsy (gdzie toczy się akcja serialu) jak i nastrojów społecznych związanych z całym tym ambarasem. Pomimo faktu, iż już od pierwszych scen trup ściele się gęsto, samo tempo wydarzeń nie powala na kolana, dlatego co bardziej niecierpliwi widzowie będą zmuszeni uzbroić się w cierpliwość, jednak uwierzcie mi na słowo, że warto (o czym za chwilę). Dla wielu odpychający może się również okazać sam wydźwięk początkowych epizodów, co zresztą doskonale obrazują pierwsze recenzje Watchmen, wprost linczujące produkcję za przekaz (ponoć) mocno lewicowy, lub raczej anty-prawicowy. Czy rzeczywiście tak właśnie jest? Mnie osobiście ciężko to ocenić i to nie ze względu a własne poglądy polityczne, a wrodzoną (Dzięki mamo! Dzięki tato!) tolerancję, a co za tym idzie fakt, że raczej ciężko mnie czymś zaskoczyć. Tak, to prawda, że większość białych bohaterów (choć oczywiście nie wszyscy) przedstawiani są tu jako „Ci źli”, zaś kwestia nowo narodzonych… powiedzmy, że trzeba się tu wykazać pewną dozą wspomnianej tolerancji.

Na szczęście zalety przesłaniają DOMNIEMANE wady i to z nawiązką! Na plus zaliczyć można rzecz jasna aktorstwo, gdzie na dobrą sprawę ciężko wskazać głównego wygranego castingu do Watchmen. Sceny kradną zarówno Regina King, Jeremy Irons (świetny w roli „uwięzionego” miliardera, a zarazem postaci z komiksowego pierwowzoru – Ozymandiasa) jak i Jean Smart (agentka FBI, Laura Black/ Jedwabna Zjawa), czy Tim Blake (zamaskowany Zwierciadełko). A dodam jeszcze, że o dwóch wybitnych i kluczowych dla fabuły kreacjach nie wspomniałem, by nie spoilerować treści i nie psuć zabawy. Jak każda szanująca się produkcja, tak i Strażnicy zachwycają również ścieżką dźwiękową, a której znajdziemy między innymi Boba Dylana, Simon & Garfunkel, KISS, Queen, Jimmy’ego Hendrixa, The Cranberries, Johnny’ego Casha, The Doors, Bon Jovi, Pink Floyd, Guns N’ Roses, ZZ Top, The Rolling Stones i wielu, wieeeeeeeeelu innych. W końcu to HBO, nie ma ziewania.

Największym i bezapelacyjnym atutem najnowszej odsłony historii osadzonej w świecie Watchmen jest jednak fakt, że wszystko co widzimy na ekranie zostało GENIALNIE zaplanowane od (dosłownie) pierwszej do (ponownie dosłownie) ostatniej sceny! Tu nie ma przypadku, tak jak i nie ma elementów błahych, czy nieistotnych. Nawet te, które z pozoru wydawać się nam będą w początkowej fazie serialu niekoniecznie warte uwagi, summa summarum również okażą się ważnymi trybikami w wielkiej machinie superprodukcji HBO. Dość powiedzieć, że układam już powoli w głowie listę dziesięciu najlepszych tegorocznych premier telewizyjnych i choć od maja wydawało się, że pierwsze miejsce Czarnobyla jest nie do ruszenia, na chwilę obecną będę zmuszony raz jeszcze rozważyć wszystkie za i przeciw. Dlaczego? Ano dlatego, że o ile opowieści o katastrofie w elektrowni atomowej na Ukrainie nie można zarzucić właściwie niczego, o tyle nie ma ona w sobie tego MAGICZNEGO PIERWIASTKA przewagi jaki niemal zawsze będzie posiadała (względem historii odtworzonej) opowieść zrodzona w ludzkim umyśle, podyktowana niczym nieskrępowaną wyobraźnią. I tak jest w tym oto przypadku, ponieważ emocje jakie serwują nam Strażnicy… Hmmm, to już nawet nie chodzi o sam poziom, a fakt, że w miarę upływu kolejnych minut, kolejnych odcinków stajemy się – jako widzowie – częścią opowiadanej historii. Czasem być może nieco trywialnej, momentami przesadzonej, a zarazem takiej, która sprawia, że ostatniej sceny ciężko nie oglądać na pełnym bezdechu, czekając na to, w którym momencie Damon Lindelof zostawi nas jednocześnie usatysfakcjonowanych dzięki uzyskanym odpowiedziom jak i zagubionych niczym dzieci we mgle.

Zachęciło do sięgnięcia po perłę w koronie HBO? Jeśli tak – cieszę się niezmiernie. Jeśli nie – uwierzcie, Wasza strata 😉 Watchmen nie jest serialem idealnym, to prawda, posiada jednak w sobie TO COŚ; coś co przyciąga i hipnotyzuje. Wielkie brawa należą się samej stacji jak i twórcy serialu za odwagę, bowiem porwanie się na (w pewnym sensie) kontynuację tak kultowego tytułu i to w tak kontrowersyjnym stylu zdecydowanie wymagało przysłowiowych jaj. Serial ten nie zbawi co prawda świata, a fanów będzie posiadał prawdopodobnie tylu ilu przeciwników; wielu zarzuci mu tanie granie na emocjach, czy upolityczniony przekaz, proponuje jednak byście nie sugerowali się uśrednionymi ocenami na kolejnych portalach filmowych (już teraz mogę Was uprzedzić, że Strażnicy zazwyczaj oceniani są na 1-3, lub 8-10, nie ma ziemi niczyjej), a sami wyrobili sobie zdanie na temat tej – w moim odczuciu – genialnej produkcji. Te dziewięć godzinnych odcinków to sama przyjemność. Przyjemność dopasowywania do siebie kolejnych fabularnych puzzli oraz obcowania z magicznym pierwiastkiem przewagi.

OCENA: 9/10


  • Fot.: HBO

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *