KSIĄŻKA,  RECENZJE

Ten o imperialistycznej dumie, czyli “Zbrodnia i kara” [recenzja]

Nieco ponad pół roku temu zachwycałem się jego napisanym tuż przed śmiercią, ostatnim wielkim dziełem, nazywając je najwybitniejszą powieścią jaką kiedykolwiek czytałem. Minęło kilka miesięcy i choć zdanie podtrzymuję, to przecież nie Bracia Karamazow stanowią literacką wizytówkę Fiodora Dostojewskiego. Tytułem najbardziej z autorem kojarzonym, a zarazem książką, którą znajdziecie W KAŻDYM zestawieniu lektur pod tytułem „Przeczytaj przed śmiercią” jest wydana przeszło sto pięćdziesiąt lat temu Zbrodnia i kara. Cóż takiego sprawia, że ta przenoszona wielokrotnie na mały oraz duży ekran, teatralne deski i Bóg (słowo-klucz w odniesieniu do twórczości pisarza) wie gdzie jeszcze, historia popełniającego ZBRODNIĘ, byłego studenta prawa – Rodiona Raskolnikowa – wciąż przyciąga i zmusza do przemyśleń kolejne pokolenia czytelników? W końcu tytuł powieści mówi, zdawałoby się, właściwie wszystko. Nie ma się tu co doszukiwać drugiego dna, nie będzie zaskakującego twista fabularnego; omawiane właśnie dzieło opowiada dosłownie o zbrodni i (za tę zbrodnię) karze. Co powoduje, że napisana w wieku nr XIX lektura, porywa również niemal dwa stulecia później? Między innymi o tym (i nie tylko) w poniższym tekście.

Są granice, których przekroczenie jest niebezpieczne: przekroczywszy je bowiem, wrócić już niepodobna

Na początek odrobina geografii oraz historii, jednak spokojnie, postaram się nie zanudzić, a cały wywód okaże się mieć sens. Taką mam przynajmniej nadzieję, więc… Jeśli zapytacie dziś przypadkowego przechodnia o nazwę stolicy Rosji, to zakładając, iż ów przechodzień uczęszczał do szkoły, odpowie: Moskwa! Pewnie, że Moskwa. No, chyba, że pytany okaże się być podróżnikiem w czasie i tak się akurat złożyło, że przybył do nas z czasów współczesnych Dostojewskiemu, wtedy bez chwili wahania odpowie, że stolicą Imperium Rosyjskiego jest Petersburg. Dlaczego w ogóle o tym piszę? Nie, nie dlatego, by zgrywać się na mądralę mówiącego chociażby o tym, że owo Imperium było w swych najlepszych czasach trzecim najrozleglejszym państwem w historii ludzkości, tego dowiedziałem się dopiero przed napisaniem recenzji, którą właśnie czytacie. Ważny jest powód, dla którego w ogóle szukałem takich informacji, a powód ten jest prosty – pomimo biedy jaką klepie większość bohaterów omawianej książki, pomimo brudu i ubóstwa, na każdej jednej stronie czuć tę potęgę i dumę z niej! Bo choć opisywaną na kartach powieści historię, śmiało nazwać można kameralną, z całą pewnością nie dotyczy to ogromu kłębiących się w kolejnych postaciach emocji, nie dotyczy również wielkiego miasta – Petersburga, w którym to Fiodor D. osadził akcję oraz najbardziej znaną z wykreowanych przez siebie postaci – Rodiona Romanowicza Raskolnikowa.

O Rodii wiemy tyle, że urodził się w małej mieścince i wychował wraz z siostrą Dunieczką, pod czujnym okiem matki – Pulcherii Aleksandrowny Raskolnikowej. Nauki kontynuował w stolicy, jednak w momencie, gdy poznajemy bohatera, on sam tytułuje się mianem byłego studenta prawa, a jego stan majątkowy idealnie opisuje jedno słowo. NĘDZA. Najlepiej zresztą oddać głos samemu autorowi: Był to młodzian wyjątkowej urody, miał piękne ciemne oczy, wzrost powyżej średniego, sylwetkę wysmukłą i zgrabną. Był tak nędznie ubrany, że ktoś inny na jego miejscu, nawet przyzwyczajony do tego, krępowałby się w biały dzień wychodzić na ulicę w takich łachmanach. Tak oto swego bohatera przedstawia nam mistrz Dostojewski i warto dodać, że wygląd nie jest tu bez znaczenia, bowiem zarówno uroda jak i bystrość umysłu, sprawiają, iż Raskolnikow ma przeświadczenie o byciu jednostką wybitną, wznoszącą się ponad obowiązujące wszystkich „zwykłych obywateli” prawa. Według byłego studenta, to on sam jako „nadczłowiek” może ustalać własne zasady. Pomimo biedy przepełniają go duma, pycha oraz przekonanie o własnej wielkości, co prowadzi do „testu” na ile może sobie pozwolić, a czego efektem jest brutalne zabójstwo starej lichwiarki, a także (przypadkowo) jej siostry. Zbrodnia wydaje się być doskonała – brak świadków, poszlak, czy jakiegokolwiek tropu. Tyle tylko, że wtedy zaczyna odzywać się sumienie.

Przeciwnicy twórczości Dostojewskiego zarzucają autorowi nudę, twierdząc, że w jego książkach „nic się nie dzieje”. I faktycznie, samej akcji w znaczeniu pędzących na łeb na szyję kolejnych wydarzeń próżno tu szukać, jest jednak coś co rekompensuje nam to z nawiązką. Mianowicie uważany za prekursora powieści psychologicznej Rosjanin, potrafi(ł) rozebrać na czynniki pierwsze ludzką psychikę oraz duszę, wgryzając się w ich najgłębsze zakamarki. Zimna wódka, gorące serca (i głowy) oraz prawdziwe przekonanie o wielkiej potędze narodu to elementy, które sprawiają, że niepotrzebna nam – czytelnikom – wartka akcja, skoro w zamian otrzymujemy jak najbardziej realistyczny obraz ludzkiej natury. Pomimo poruszania wątków filozoficznych, czy teologicznych, autor skupia się na jednostce, na człowieku.

Wpis dotyczący Braci Karamazow zatytułowałem Ten o naszym świętym mocarstwie i choć daleko mi do rusycysty ponownie pełen jestem uznania dla szczerości sposobu w jaki pisarz obrazuje potęgę Imperium swoich czasów za pomocą dosłownie kilku bohaterów oraz niemalże zerowej akcji. Nuda! – powiedzą malkontenci, jednak ciężko mi się z tym zgodzić, zwłaszcza po zaserwowanym w Zbrodni i karze epilogu. Rzecz jasna nie zdradzę jak surowa finalnie okaże się kara, ani do czego doprowadzi, powiem jednak, że z tak poruszającym zakończeniem do tej pory jeszcze się nie spotkałem. No i w zasadzie to by było na tyle, bowiem, żadne słowa w wystukanej na klawiaturze marnej recenzji nie oddadzą geniuszu tej książki, którego posmakować wypada, a nawet TRZEBA samemu. Ponadczasowe, wielkie pisanie.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *