TAKIE TAM

Ten o Opowieści (przed)wigilijnej…

Święta Bożego Narodzenia to ten cudowny czas w ciągu roku, kiedy ludzie są dla siebie życzliwi, stoły uginają się pod ciężarem pysznych potraw, a dzieci obdarowywane są przez Świętego Mikołaja prezentami. Skąd jednak Mikołaj wie, co dane dziecko chciałoby otrzymać? Rzecz jasna, ze starannie wypisanych listów, które brodaty grubasek odczytuje przy pomocy swych niezastąpionych elfów. Wydawać by się mogło, że wysłanie owego listu z prośbą o podarki to najprostsza rzecz na świecie, jednak… nic bardziej mylnego! Istnieje bowiem historia pokazująca jak wielką traumą może okazać się wysłanie świątecznej kartki. Usiądźcie więc wygodnie i przeczytajcie pełną napięcia i dramatycznych zwrotów akcji opowieść, która skruszy serca najtwardszych macho, po której matki pobiegną do swych pociech by czule przytulić je do piersi. Przed wami Opowieść (przed)wigilijna…

Mam jakieś osiem, może dziewięć, góra dziesięć lat. Jest zima, na krótko przed Bożym Narodzeniem. I to nie zima – popierdółka w stylu tych z ostatnich lat a prawdziwa zima – zima, gdzie śnieg trzeszczy pod butami, smarki zamarzają w nosie, a na drugą stronę ulicy nie trzeba przechodzić używając nóg, wystarczy że rozłożysz ręce, a wiatr załatwi resztę. To mój pierwszy raz w tym zatłoczonym, ciasnym, rażącym po oczach jarzeniówkami sprzed komuny miejscu. I choć od tamtego dnia minęło już przeszło 20 lat, pamiętam każdy detal, jakby cała akcja odbyła się zaledwie godzinę temu. Jedyne czego nie mogę sobie przypomnieć to do kogo wysyłałem list, przecież wszystkich znajomych miałem wówczas na miejscu. Być może do Świętego Mikołaja, nie mam pojęcia. Wiem za to, że tajemniczym klaustrofobicznym miejscem była Poczta Polska, a dzień ten wyrył się w mojej pamięci jako jedna z największych życiowych traum.

W kolejce jestem mniej więcej dziesiąty i stoję miętosząc tę moją biedną kopertę. Z uśmiechem na ustach myślę sobie: „Całkiem tu fajnie 🙂 Ciekawe jak oni doręczają te wszystkie listy? 🙂 “. Z zamyślenia wyrywa mnie głośne „A tych drzwi to się Panie nie da zamknąć??!!” – krzyczy stojąca za mną babka, w kierunku końca kolejki, która w tym momencie sięga już daleko poza drzwi placówki. Do środka wtargnął śnieg i porywisty wiatr, ale może to i dobrze bo wszędzie dookoła śmierdzi fajkami. To te piękne czasy kiedy paliło się wszędzie: w sklepie, w restauracji, w trakcie EKG leżąc na kozetce u lekarza. Dosłownie wszędzie.
Piękne to były czasy nie tylko ze względu na wszędobylski papierosowy dym, ale i bliskość między ludźmi, bo choć trudno w to obecnie uwierzyć, w erze przed Internetem nikt nie siedział z nosem w smartfonie. Stojący w jednej kolejce obcy ludzie rozmawiali ze sobą i to wcale nie na błahe tematy:
– Oglądała pani wczoraj „Dynastię”? – zagaduje jedna babka, drugą.
– A pewnie, że oglądałam – odpowiada tamta – Ta Alexis to prawdziwa jędza! Blake musi być debilem, żeby wierzyć jej, a nie Crystal.
– No i Fallon…
– Tak, biedna Fallon, dla niej to już nie ma ratunku.
Jednak nie tylko przyjaznymi rozmowami o serialach Poczta stoi, w powietrzu czuć namacalne niemal napięcie. Wydaje się, że poza ciekawym nowego przeżycia mną, nikt inny nie cieszy się, że tu jest. Mój początkowy entuzjazm zaczyna słabnąć, gdy zza pleców co rusz słyszę hasła w stylu: „Ooo, ta ile listów nabrała!!”, „Wolniej się nie da?”, „No i patrz pan, ludzi od groma, a ona wystawi karteczkę, że okienko nieczynne i kanapkę teraz będzie żreć!”, „Co za tupet”, „Za chwilę przyrosnę tutaj korzeniami”. Każdy kto podchodzi do okienka automatycznie staje się wrogiem publicznym numer jeden. Powoli zaczynam się więc stresować, a do głowy przychodzą mi szalone myśli pokroju: „Jeny, żebym tylko nie dał plamy. Obym nie zawiódł tych wszystkich ludzi za mną. Czy coś może się nie udać?”. Pomimo strachu, po około 30 minutach stania z kolejce, wrogiem numer jeden staje się ja sam – podchodzę do lady.

Od tego momentu wszystko pamiętam jak na filmie puszczonym w zwolnionym tempie. Jako bierny palacz zaciągam się kojącym dymem „Popularnych”, spoglądam w lewą stronę, w kierunku obdrapanej sztucznej choinki – ma raptem trzy gałęzie na krzyż i jeśli dobrze policzyłem, sześć mizernych bombek. Zapamiętam tę choinkę do końca życia. Na plecach czuję oddech i spojrzenia wszystkich zebranych. Presja i napięcie sięgają zenitu, gdy na nogach niczym z waty po raz pierwszy w życiu staję przy pocztowym okienku, a przede mną tylko ONA.
Po dziś dzień nie wiem jak miała na imię, choć przez lata powracających sennych koszmarów, nazwałem ją Halina. Góruje nade mną i to nie tylko dlatego, że siedzi na podwyższeniu a ja ledwo sięgam brodą do jej stanowiska. Nie da się ukryć, że jest przy tuszy. Ma pieprzyk na prawym poliku, okulary grubości denek od Tyskiego i blond trwałą – najwidoczniej pierwsze świąteczne przygotowania ma już za sobą. Wyczuwam od niej swoiste, ciężkie dla mnie wówczas do opisania (przypominam – mam jakieś osiem lat) uczucie. Z perspektywy czasu potrafię już ów uczucie, którym darzy mnie Halina nazwać – to najzwyklejszy w świecie wkurw.
– Dzień dobry. Proszę pani, chciałbym wysłać list – szepczę ledwo słyszalnym głosem.
– Czego by chciał? – odpowiada Halina.
– List proszę pani chciałbym wysłać.
Drżącymi dłońmi podaję jej kopertę. Wiem, że wszyscy za moimi plecami trzymają za mnie kciuki. „Nie zawiodę Was!” – myślę sobie, wierząc, że wszystko pójdzie jak z płatka, szybciusieńko. Niedaleka przyszłość pokaże, że pójdzie szybciej niż spodziewa się ktokolwiek z przebywających wówczas na poczcie.

W moich wspomnieniach akcja spowalnia jeszcze bardziej. Halina wykrzywia usta jakby właśnie żuła cytrynę, oczy niemal wychodzą jej z orbit, podnosi tyłek z zapadającego się pod jej ciężarem krzesła, a plamy potu spod pach sięgają już prawie pępka. Jest naprawdę wkurwiona! Wskazuje obleśnym pulchnym palcem na coś za moimi plecami i bez ogródek wydziera mordę, odbijając sobie na mnie cały dzień stresującej pracy:
– A ADRESOWAĆ KOPERTY MAMUSIA NIE NAUCZYŁA???!!!!!! I CO TUTAJ JEST W OGÓLE NAPISANE??!! CO TO ZA KULFONY??!!!!- krzyczy opluwając mnie kropelkami śliny, a ja powoli zapadam się w sobie.
– Ale… – próbuję wydusić z siebie cokolwiek.
– ALE, ALE, ALE!!!! NAJLEPIEJ POWIEDZIEĆ „ALE” I ZMARNOWAĆ MÓJ CZAS! TAM (patrzę na jej tłusty paluch)… TAM JEST WZÓR JAK ADRESOWAĆ LISTY! PO KTÓREJ STRONIE NADAWCA, PO KTÓREJ ODBIORCA!
Odwracam się w kierunku kolejki za mną szukając zrozumienia, którego nie dostaję. Niektórzy kręcą głowami nie dowierzając, inni po prostu wzdychają. Mam niecałe dziesięć lat i jestem w ciężkim szoku, bo jeszcze nikt nigdy się na mnie w ten sposób nie wyładował. Halina odrzuca kopertę w moją stronę, kończąc swą tyradę słowami:” A JAK SIĘ OD MAMUSI NAUCZY, TO WTEDY WRÓCI. NASTĘPNY!!!”. Wchodziłem na Pocztę z uśmiechem na ustach i głową pełną marzeń oraz dziecięcej, niczym nieskalanej wiary; wyszedłem kopnięty w dupę przez los zwany Haliną.

I teraz, gdy historia ta zbliża się już ku końcowi, niczym w Opowieści wigilijnej, przyszła pora na morał. Mógłbym oczywiście powiedzieć, że po latach przełamałem swój lęk przed pocztą i gdy teraz odwiedzam placówkę z trąbką w logo, robię to z czystą przyjemnością. Mógłbym napisać, że poprawiłem oznaczenie koperty, cofnąłem się do Haliny, która z uśmiechem odebrała ode mnie list, życząc Wesołych Świąt. Niestety nic takiego się nie miało miejsca, a morał z powyższej historii nie płynie absolutnie żaden. Nie życzyliśmy sobie z Haliną „Wesołych Świąt”. Mało tego, co roku stają mi przed oczami jej okulary jak denka od butelek, a ja bynajmniej nie życzę jej niczego dobrego. Po dziś dzień, przed wysłaniem czegokolwiek, dwadzieścia razy sprawdzam, czy aby nie pomyliły mi się strony, na których zapisałem adresata i nadawcę. Baba zryła mi banie i to nawet nie jest śmieszne; takie są fakty. Jeśli więc czytacie tę historię swym małym pociechom pozwólcie, że zwrócę się teraz właśnie do nich…
Kochane dzieci, zanim pierwsza gwiazdka zabłyśnie na niebie, zanim popędzicie pod świąteczne drzewko by rozpakować prezenty, zapamiętajcie, by co roku, przynajmniej przez chwilę odkleić nos od telefonu i napisać kilka słów do pucułowatego dziadka w czerwonym kostiumie. Ucieszy się, kocha bowiem czytać wasze urocze bazgrołki. Niech jednak moja historia i moje błędy będą dla was cenną lekcją i zawsze, ale to zawsze opisujcie koperty prawidłowo, inaczej będzie istniało ryzyko, że spotkacie na swej drodze spoconą Halinę i jej tłusty paluch, który zamieni wasze życie w koszmar na wiele, wieeeeeeeeeele lat.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *