-
Ten, w którym szachy są sexy, czyli “Gambit królowej” [recenzja]
O adaptacji Gambita królowej – głośnej powieści Waltera Tevisa z 1983 roku, której podjął się Netflix, głośno było już od dobrych kilku miesięcy. Temat podsycany był zwłaszcza nad Wisłą, gdyż w jednej (dość znaczącej) z ról obsadzony został nie kto inny, jak nasz, wychowany na pierogach i bigosie, Marcin Dorociński. Biorąc jednak pod uwagę poczynania streamingowego giganta na przestrzeni ostatnich lat, z przedwczesnym entuzjazmem należało się jednak wstrzymać, bowiem – co by nie mówić – poziom najnowszych oryginalnych produkcji sygnowanych znakiem dużego „N” pozostawiał wiele do życzenia. Ilość, nie jakość – tak prawdopodobnie brzmiała ostatnimi czasy dewiza Amerykanów. I nagle, nie wiedzieć jakim cudem, okazało się, że wypuszczony w tym…
-
Ten o serialu, który wciąż daje radę, czyli “Czarne lustro” [recenzja]
Wszyscy, którzy oglądają Black Mirror, wiedzą. Natomiast Ci, którzy nie oglądają dowiedzą się teraz i to właśnie dla nich pisany jest niniejszy wstęp, mianowicie… niech nie odstraszy Was cyferka „5” po napisie „season” bowiem numeracja tak sezonów jak i samych odcinków jest podczas seansów Czarnego lustra najmniej istotna. Dlaczego? Ponieważ omówię za chwilę kolejną odsłonę antologii i to w najczystszej postaci, czyli w dużym skrócie: każdy epizod to inna historia, z innymi aktorami itd., gdzie na dobrą sprawę odcinki z sezonu pierwszego mogłyby zadebiutować w piątym i na odwrót. Jedynym spoiwem wszystkich opowiadanych historii jest ich przesłanie, które w tym konkretnym przypadku oznacza zobrazowanie tego w jak złym kierunku zmierzamy…
-
Ten o respiratorze potrzebnym na już…
Hej, hej, tu NBA! – wita widzów telewizyjnej Dwójki, Włodzimierz Szaranowicz. Jest rok 1992, tak zwana prehistoria, a ja niczym zahipnotyzowany wbijam wzrok w ekran. Mam osiem lat i pewnie jakieś 140 centymetrów wzrostu, wierzę jednak głęboko, że kiedyś i ja zagram na parkietach najlepszej koszykarskiej ligi świata obok Rodmana, Malone’a czy Millera. Polska telewizja transmituje mecz z tygodniowym opóźnieniem, bo tyle trwało zanim kaseta dotarła nad Wisłę ze Stanów i została odpowiednio obrobiona. Nie szkodzi, mogę oglądać mecz sprzed tygodnia, dzisiejsze wyniki już znam; sprawdziłem na telegazecie. Ni stąd ni zowąd rozbrzmiewa dźwięk domofonu, słyszę jak mama podnosi słuchawkę mówiąc „Jest, jest, zaraz go zawołam”. Nie muszę wiedzieć nic…