-
Ten o magicznym pierwiastku przewagi, czyli “Watchmen” [recenzja]
Debiutujący za Oceanem w latach 1986-1987, składający się z dwunastu zeszytów komiks (w późniejszym czasie opublikowany jako powieść graficzna w wydaniu zbiorczym) Watchmen, autorstwa Alana Moore’a oraz Dave’a Gibbonsa, do dziś uważany jest za jedno z najważniejszych dzieł swego gatunku. Opowiada on historię „emerytowanych” amerykańskich superbohaterów, którzy po zamordowaniu jednego z kompanów ponownie zmuszeni są zakasać rękawy i połączyć siły. Szerszej widowni sam tytuł najprędzej skojarzy się z filmową adaptacją komiksu – Watchmen. Strażnicy – w reżyserii Zacka Snydera z roku 2009. I nagle, nieco ponad dekadę od wspomnianego (całkiem wiernego oryginałowi) kinowego hitu, za sprawą HBO Strażnicy powracają na ekrany. Tym razem ekrany telewizorów. Tyle tylko, że pierwsze opinie…
-
Ten o prawdziwej magii świąt, czyli “Klaus” [recenzja]
Zanim jeszcze się rozkręcę i zacznę wychwalać pod niebiosa jedną z najnowszych produkcji Netflixa, muszę się do czegoś przyznać, mianowicie… nie cierpię pełnometrażowych filmów animowanych! No, może to zbyt mocne słowa, całe to „nie cierpię”, jednak faktem jest, iż nigdy nie traktowałem tego rodzaju filmów na równi z thrillerami, komediami, horrorami itp. itd. Nigdy nie byłem w stanie traktować ich inaczej aniżeli z przymrużeniem oka. Zasypiałem na Królu lwie, Shrek fajny był jedynie odrobinę i to wyłącznie w pierwszej części, Kraina lodu nie roztopiła mego serca, Toy story wymownie przemilczę, Coco – przereklamowane, Jak wytresować smoka? Lepiej byłoby zapytać: Jak można tak spieprzyć temat majestatycznych smoków? Mógłbym tak jeszcze przez…
-
Ten o złoczyńcy jak Ty i ja, czyli “Joker” [recenzja]
Raz na jakiś czas światowa kinematografia serwuje nam obraz wybitny, kompletny lub nietuzinkowy. Piszę „lub” ponieważ połączenie wszystkich trzech wyżej wymienionych cech w jednym tytule to rzecz rzadziej spotykana niż różowe jednorożce drepczące pod katowickim Spodkiem, czy garnek złota na końcu tęczy. Niedawno zachwycałem się FENOMENALNYM, koreańskim Parasite i nie było żadnego powodu sądzić, by jakiekolwiek inne dzieło wielkiego ekranu chociażby zbliżyło się poziomem do filmu Joon-ho Bonga. Na pewno nie należało się tego spodziewać po tytule z wielkiej Fabryki Snów, skoro żyjemy w czasach kiedy absurdalne (najdelikatniej mówiąc) decyzje Akademii zmatowiły dawny blask Oscarów, a w szczerość i chęci stworzenia w Hollywood oryginalnego, ponadczasowego dzieła, nie wierzył już chyba…