RECENZJE,  SERIAL

Ten o “Sneaky Pete” [recenzja]

Sneaky Pete to jeden z największych błędów stacji CBS. Dlaczego? Ano dlatego, że nie jest to ich serial, a mógł nim być. To właśnie CBS późną jesienią 2014 roku podało informacje dotyczące planów rozpoczęcia produkcji. Zdjęcia wystartowały w marcu 2015, jednak dwa miesiące później stacja wycofała się z projektu. Trafił on ostatecznie do Amazonu, który od dawna próbuje – z marnym skutkiem – przebić się na rynek z dramatem mogącym w jakiś przynajmniej sposób konkurować z hitami Netflixa czy HBO. I Sneaky Pete rzeczywiście dramatem jest, choć konkurować z najlepszymi w swoim gatunku nigdy nie będzie, na co składa się wiele czynników, na czele z tym, że pędząca na łeb na szyję, podlana sosem z czarnego humoru akcja nie wyciska z widza łez, a daje frajdę z oglądania. Zresztą czy mogło być inaczej, gdy mówimy o serialu współtworzonym przez Bryana Cranstona (Breaking Bad), Davida Shore’a (Dr House) i Grahama Yosta (Justified)? Zapnijcie pasy i odpalcie Sneaky Pete’a, jest bardziej niż pewne, że nie będziecie mogli się oderwać!

Głównego bohatera (w którego wciela się kojarzony m.in. z roli brata Phoebe z Przyjaciół, Giovanni Ribisi) poznajemy na chwilę przed końcem trwającej trzy lata odsiadki. Co ciekawe, nie ma wcale na imię Pete, a Marius Josipovic, i myśl o wyjściu na wolność wcale go nie cieszy, wie bowiem, że gdy tylko znajdzie się po drugiej stronie więziennych murów, gangsterzy, którym dłużny jest niemałą sumkę, dobiorą mu się do tyłka. Szczęście w nieszczęściu, że współwięźniem Mariusa jest niejaki Pete, niezbyt rozgarnięty, za to bardzo gadatliwy koleżka lubiący snuć opowieści z dzieciństwa, które wraz z kuzynostwem spędził na farmie dziadków w Connecticut. Pete z nostalgią opowiada o zrobionej przez seniora rodu huśtawce z opony, o niepowtarzalnym smaku jabłek, a wszystko to doprowadza naszego bohatera do szewskiej pasji. Jak się jednak okaże, wiedza ta stanie się kluczowa dla dalszych losów Mariusa. Pewnie domyślacie się już, jaki jest główny punkt wyjścia omawianego serialu i tak – jest on grubymi nićmi szyty. Po odzyskaniu wolności główny bohater dowiaduje się, że jeśli w przeciągu tygodnia nie odda niejakiemu Vince’owi (Cranston) stu tysięcy dolarów, życie jego brata dobiegnie końca szybciej, niż ten by sobie życzył. Dlatego też nasz mistrz w robieniu wszelakich przekrętów, licząc na oskubanie zamożnej w jego mniemaniu rodzinki, postanawia wyruszyć do Connecticut i podszyć się pod Pete’a.

Rzecz jasna okazuje się, że rodzinka wcale nie jest dziana, ledwo wiążą koniec z końcem, prowadząc interes polegający na pożyczaniu szemranym typkom pieniędzy za kaucją. I tak jak już wspomniałem, wiele akcji w Sneaky Pete to historyjki szyte grubymi nićmi, a cały serial balansuje na cienkiej granicy oddzielającej przyjemny w odbiorze zapychacz czasu od totalnej bzdury i tandety – podebrana tożsamość, zapierające dech w piersi twisty fabularne, które, choć na dobrą sprawę mogłyby się wydarzyć w prawdziwym życiu, są co najmniej mało prawdopodobne, szulerskie sztuczki momentami aż zbyt proste, by można było w nie uwierzyć. Na dodatek już po chwili (pierwszy odcinek, pomimo tego że całkiem niezły, jest zdecydowanie najsłabszym w całym pierwszym sezonie), niczym w Banshee, okazuje się, że wszyscy członkowie rodziny oraz generalnie niewielkiej społeczności małego miasteczka, bawią się w kotka i myszkę; każdy coś knuje, każdy ma coś za uszami. A jednak, jak sugerował wstęp do tego tekstu, Sneaky Pete to dająca konkretny fun jazda bez trzymanki, od której nie można oderwać oczu. Chce się kontynuować przygodę z serialem, natychmiast włączając kolejny odcinek i są ku temu uzasadnione powody.

Na największe brawa zasługuje przede wszystkim dobór aktorów oraz autentyczność postaci, które widzimy na ekranie. Ribisi jest tak cholernie uroczy w swojej roli, że nie sposób mu się oprzeć z tym jego nieco chłopięcym, nieco cwaniackim uśmieszkiem. Normalnie aż chce się, żeby cię wyrolował. Świetnie spisują się także m.in. Marin Ireland (kuzynka Pete’a, w której prędzej czy później ten będzie musiał się zakochać), Shane McRea, znana z Colony Libe Barer oraz… Karolina Wydra. Tak, tak, jeśli myślicie, że to Polka, to myślicie dobrze. Urodzona w Opolu pani Karolina wciela się w przyjaciółkę Mariusa, obecnie „pracującą” na usługach ścigającego naszego bohatera gangstera, i jest świetna! A skoro mowa o gangsterze, to doszliśmy właśnie do momentu, w którym należałoby wstać i zainicjować falę ogłuszających oklasków, ponieważ w roli głównego czarnego charakteru istny popis daje Bryan Cranston. Jego ocierające się o Ojca Chrzestnego monologi potrafią wywołać gęsią skórkę! Nie będę już nawet wspominał o samej mimice itd., bo chyba nie ma sensu chwalić po raz kolejny Waltera z Breaking Bad – wiemy przecież, jak świetnie wykonuje swoją pracę. Pomiędzy wszystkimi z wymienionych (a wymieniłem zaledwie kilkoro) panuje niesamowita wręcz chemia, przez co widz autentycznie może się identyfikować z dowolną postacią i kibicować jej.

Jednak nie samymi aktorami serial żyje i teraz UWAGA, największe zaskoczenie: chwilę wcześniej podśmiewałem się nieco z naciąganych akcji, dziur w scenariuszu, ale prawda jest taka, że scenariusz to druga (pierwsza?) najmocniejsza strona Sneaky Pete. Ok, są nieścisłości, są niedociągnięcia, jednak można na nie przymknąć oko, kiedy obraz jako całość jest tak wciągający jak ten, o którym właśnie piszę. Jak zaznaczyłem wyżej, epizod pierwszy jest najsłabszy, natomiast to co dzieje się dalej, porywa, że ho-ho. Ilość zwrotów akcji zadowoli nawet najbardziej marudnych widzów, praktycznie każdy odcinek kończy się twistem, po którym TRZEBA włączyć kolejny, nawet jeśli dochodzi pierwsza w nocy, a budzik nastawiony jest na siódmą. Nie brakuje sytuacji zabawnych, nie brakuje i czystego dramatu (pod koniec jednego z odcinków sam zagryzłem wargi, a oczy mało nie wyskoczyły mi z orbit). Podsumowując zalety: mamy tu kapitalną obsadę i fabułę niepozwalającą na chwile nudy. Czy można oczekiwać od serialu czegoś więcej? Pewnie, jednak nie każdy serial musi być nowymi Zagubionymi, Grą o tron, Twin Peaks czy… Breaking Bad.

Amazonowi wreszcie coś się udało! Być może nie wielki wyciskacz łez ani komedia z najwyższej półki, a coś pomiędzy, co sprawdza się znakomicie w swoim formacie i bez problemu zaspokoi apetyty największych serialowych maniaków. Dzieje się sporo i tak jak po każdym kolejnym odcinku sezonu pierwszego chce się włączyć następny, tak po pierwszym sezonie ma się ochotę odpalić kontynuację, która – jak już wiadomo – powstanie. Nie wiadomo jeszcze, jaką drogę obierze druga odsłona, ponieważ zostawiono nas (widzów) z niezłym clifhangerem, jednak jestem niemal pewien, że Cranston i spółka nie zawiodą i za rok powrócą w wysokiej formie.


Fot.: Amazon

3 komentarze

Skomentuj IKTOTUJESTJOHNY Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *