KSIĄŻKA,  MIĘDZY WENUS A MARSEM

MIĘDZY WENUS A MARSEM. MISJA: “GARGULEC”

Wydany niespełna dekadę temu „Gargulec” to jeden z tych literackich debiutów, dzięki którym nazwisko jego twórcy staje się rozpoznawalne wśród czytelników na całym świecie. Historii „O miłości wiecznej jak czas, silniejszej niż śmierć” udało się swego czasu podbić listy bestsellerów, jednak nam nie po drodze było z odkrywaniem uroków wychwalanej lektury. „Nie dla nas ckliwe, miłosne historyjki”, „Nie dla nas lukrowane czytadełka” – myśleliśmy. Los sprawił jednak, że i dla nas przyszła pora by zmierzyć się z „Gargulcem”. Czy rzeczywiście jest to powieść obok której ciężko przejść obojętnie? Czy poziom debiutu kanadyjskiego pisarza potrafi zaspokoić czytelnicze apetyty dwójki antyromantycznych bibliofili? Które sceny wyryły się nam w pamięci, a na co pokręciliśmy nosami? Wszystkiego dowiecie się ruszając z nami na kolejną misję, misję: „Gargulec”.

ZARYS FABUŁY

 

Ona: To zdumiewające, ale w chwili, gdy próbuję przelać fabularny szkic “Gargulca” na papier, zdaję sobie sprawę z faktu, iż może on się naszym odbiorcom jawić jako odrobinę sztampowy…. Jakkolwiek bym tematu nie ujęła, jakkolwiek oryginalnie do niego nie podeszła, w zestawieniu chociażby z opisem na okładce, który głosi, cytuję: “O miłości wiecznej jak czas, silniejszej niż śmierć”, będzie on ze wszech miar nacechowany banałem, będzie odebrany jako czcza historia o miłosnych uniesieniach, będzie jedną z tych opowieści, jakich na rynku wiele… Z racji faktu, iż książka ta jednak kryje w sobie coś więcej, aniżeli tylko romantyczną miłosną historię zależałoby mi na tym, by jej fabułę oddać przyzwoicie, odczarować ją trochę, zdjąć z niego chociażby jarzmo szablonowości…zaczarować nią czytelnika. Z nas dwojga, to Ty jesteś w tym lepszy, zdecydowanie, dlatego też Ciebie Przemku obarczę tą rolą. Myślę, że sobie lepiej z tym poradzisz. Pozwolisz?

 

On: Choć nie wydaje mi się bym w czymkolwiek był od Ciebie Dominiko lepszy, oczywiście z chęcią naszkicuje przyszłym czytelnikom fabułę „Gargulca”; nie da się jednak ukryć, iż sceptycy miłosnych historii zaczną się za chwilę zastanawiać czy jest sens w kontynuowaniu lektury naszego tekstu 😉
Powieść rozpoczyna się bez zbędnego, przydługiego wstępu, w momencie kiedy główny bohater opowiada nam ze szpitalnego łóżka historię wypadku samochodowego, w wyniku którego doznał rozległych i drastycznych oparzeń całego ciała. Mężczyzna, z natury cynik, obdarty z wszelkiej nadziei czuje się zakładnikiem własnego, okaleczonego ciała; nie widzi sensu dalszej egzystencji. Niespodziewaną zmianę przynoszą odwiedziny niejakiej Marianne Engel – chorej na schizofrenię rzeźbiarki, utrzymującej, że ją oraz poparzonego mężczyznę blisko 700 lat wcześniej łączyła namiętność. Marianne zaczyna snuć historię wielkiej miłości, powoli przełamując niechęć rzekomego kochanka sprzed wieków.
Niech opis ten jednak nikogo nie zmyli, daleko bowiem „Gargulcowi” do sztampowego romansidła; to opowieść ze wszech miar wszechstronna i niezwykle rozbudowana. Znajdą się tu m.in. buddyjska świątynia, wikingowie, kondotierzy oraz… dantejskie piekło. Przede wszystkim jest to jednak powieść niosąca ze sobą wiele brutalnej, życiowej prawdy.

 

Ona: I nie tylko. To również opowieść o obsesji tworzenia, uzależnieniach, pokrewieństwu dusz i pasji życia.

 

 

ODCZUCIA TOWARZYSZĄCE LEKTURZE

 

 

Ona: Niepokój. To pierwsze słowo, jakie przychodzi mi na myśl o odczuciach towarzyszących lekturze. Już sama scena otwarcia, w której to główny bohater zostaje poważnie poparzony w wyniku wypadku samochodowego pełna jest bliżej niezdefiniowanego napięcia. Nerwowość, poddenerwowanie, obawa o jego zdrowie i życie, a wszystko to wymieszane z niebywałą obrazowością i dosadnością przebiegu wypadku. Dla mnie to mieszanka wybuchowa!


On: Nie sposób się z Tobą nie zgodzić Dominiko, rzeczywiście zarówno pierwsze sceny, jak i kilka pierwszych rozdziałów „Gargulca” cechuje poczucie niepokoju. Jest dokładnie tak jak piszesz – trudne do zdefiniowania napięcie towarzyszące scenom opisującym wypadek jak i rehabilitację poparzonego wywołują w czytelniku swego rodzaju dyskomfort.

Z biegiem czasu sytuacja ta (przynajmniej w moim przypadku) ulega diametralnej zmianie: wraz z kolejnymi historiami opowiadanymi przez Marianne Engel, a także rozwojem sytuacji w „realnym” świecie głównych bohaterów, powieść przynosi ukojenie, a my – czytelnicy – całkowicie zatracamy się w lekturze główkując nad tym, jaki będzie jej finał.


Ona: W moim przypadku rozwój akcji nie przynosił wprawdzie ukojenia, rozbudzał jednakże zainteresowanie i generował pewną magiczną aurę, od której nie byłam w stanie się uwolnić. Przeplatane ze sobą różnorakie, skrajne światy, splecione jedną spójną nitką – miłosną historią i poświęceniem, jaką każdorazowo były naznaczone tchnęły swego rodzaju tragizmem, były jednak na swój sposób romantyczne. To na szczęście romantyzm z gatunku tych nienachalnych, nieociekających lukrem, zupełnie zjadliwych, z gatunku tych, o których każdy przeciętny odbiorca książki (czyt. nie-romantyk, czyli ja ;-)), chce i jest w stanie czytać.

On: Nie mnie oceniać czy jestem romantykiem, z całą jednak pewnością daleko mi do fana ckliwych romansideł (nikogo nie obrażając). I choć „Gargulec” to powieść, w której miłość to temat przewodni, jest tak jak mówisz – wszystkie te historie zostały świetnie wyważone, nie ma w nich nachalności, nie ociekają lukrem. Nie sposób również nie podpisać się pod stwierdzeniem o roztaczającej się aurze magii. Z perspektywy chwili od zakończenia lektury sam jestem w szoku: urzekła mnie nieco baśniowa opowieść o miłości. Kto by się spodziewał?

 

 

WALORY POWIEŚCI

 

 

Ona: Zacznijmy od pozytywów. Dla mnie głównym i niekwestionowanym walorem “Gargulca” jest jego niezapomniany klimat. Autor stworzył powieść ze wszech miar wszechstronną. Burzliwe, średniowieczne czasy, w którym to pierwsze skrzypce gra życie Marianne w klasztorze i jej żmudna praca w scriptorium zestawione zostały nie tylko – jak to w większości podobnych książek ma miejsce – z czasami współczesnymi. Davidson pokusił się o coś znacznie większego. Główną fabularną nić splótł bowiem z drobnymi, na pozór oderwanymi od niej wątkami pobocznymi, których to akcja toczy się między innymi w Skandynawii, wśród wikingów czy w Japonii. Każdy z nich jest zaskakująco urzekający, uderza realizmem i swoistym, ze wszech miar oddającym ducha epoki i miejsca, w którym się toczy klimatem. Masz podobne odczucia?

 

On: Tak, wszechstronność to zdecydowanie największy atut dzieła Andrew Davidsona, gdyż sama akcja toczy się wielotorowo, na kilku płaszczyznach. Pierwsza z nich to „obecne” życie dwójki bohaterów, czyli poparzona ofiara wypadku, rehabilitacja itd.; kolejna to opowieść Marianne Engel opisująca historię pierwszego spotkania bohaterów, do którego zdaniem rzeźbiarki doszło przed wiekami. We wszystko to z kolei wplecione są zupełnie oderwane od całej reszty miłosne historie (również opowiadane przez Marianne) z różnych epok, tak jak wspomniałaś Dominiko, m.in. z Japonii, czy Skandynawii w czasach wikingów. Dodam, że to właśnie te wplecione w fabułę na pozór oderwane od całości historyjki z biegiem czasu stały się tymi, których najbardziej w trakcie lektury wyczekiwałem.

 

Ona: Popatrz, ze mną było trochę na odwrót. Historyjki same w sobie, choć pełne niekwestionowanego uroku i niezapomnianego klimatu, zbytnio retardowały rozwój głównego wątku. A ten był zdecydowanie tym, czego najbardziej łaknęłam. Ze wszech miar niepokojący, momentami nieprawdopodobny, a jednocześnie na swój sposób po prostu PIĘKNY!

 

On: Do walorów powieści zdecydowanie wypadałoby również zaliczyć kreacje poszczególnych bohaterów. Główna dwójka – kapitalni! On – cynik, który cały świat uważa za największego wroga (zresztą trudno mu się dziwić biorąc pod uwagę drogę jaką przeszedł), Ona – pełna energii oraz pasji, do samego końca nieodgadniona. Jednak nie tylko oni stanowią o sile postaci wykreowanych w „Gargulcu”. Tutaj każdy jest na swój sposób wyrazisty – szpitalny psycholog, pielęgniarki, rehabilitantka z Azji; nie wspominając już nawet o bohaterach poszczególnych romantycznych historii sprzed wieków.

 

Ona: Masz rację. Bohaterowie nasyceni zostali niebywałą ekspresją. Ich kreacja pozbawiona została bezbarwności i nijakości. Każdy z nich, i mam tu na myśli nie tylko parę głównych postaci, jest pełnokrwisty, zapadający w pamięć, “jakiś” po prostu. To postaci, o których będzie się długo pamiętać.

 

 

MANKAMENTY POWIEŚCI



Ona: Peany, piejemy je na cześć “Gargulca” i piejemy. A przecież nie ma, a przynajmniej o takowe trudno, powieści idealnych. Co więc ze słabymi punktami tej historii? Rzuciło ci się coś w oczy?

On: Hmmm, mógłbym powiedzieć, że nieco nużąca była ta część powieści, w której Marianne opowiadała o swoich początkach w klasztorze, jednak – summa summarum – było to składową historii oraz elementem niezbędnym dla jej rozwoju. Gdybym jednak miał się do czegoś przyczepić…

Ona: Coś Ty! Akurat ta część, mocno inspirowana gotykiem była jedną z lepszych. Dorastanie Marienne i jej pobyt w klasztorze Engelthal dodawały surowego, aczkolwiek zdecydowanego rysu do całości. Jeśli chodzi natomiast o mnie, to zdecydowanym mankamentem, jaki odnotowałam i jaki odrobinę uprzykrzał mi lekturę książki, to wplecione w fabułę, retrospektywne historyjki z różnych części świata. Same w sobie były niezmiernie klimatyczne i magiczne, tragiczne i romantyczne. Spowalniały jednak akcję głównego wątku. A to on był dla mnie kluczowy i jego łaknęłam najbardziej.

On: No i tutaj nie mogę się z Tobą zgodzić, gdyż jak wspomniałem wcześniej to właśnie te historyjki według mnie nadawały “Gargulcowi” specyficznego, magicznego klimatu. Każda była wyrazista, każda miała w sobie “to coś”.

Ona: Słabszym punktem jest też scena finałowa, ale o niej, jeśli pozwolisz, porozmawiamy później.

 

On: Dobrze ze sceną finałową zaczekajmy jeszcze chwilę. Zresztą to właśnie ją miałem na myśli stawiając przed momentem wielokropek ;).

 

 

SCENA, KTÓREJ NIE ZAPOMNĘ

 

 

On: “Gargulec” przepełniony jest wyrazistymi scenami, jednak dwie zapamiętam na długo. Pierwsza to ta, w której główny bohater opisuje proces rehabilitacji w szpitalu, a konkretnie moment, w którym pielęgniarka skraja mu nożem spaloną skórę. Brrrrr. Pozwolę sobie nawet zacytować niektóre fragmenty owej sceny: “Niektóre obszary mojego ciała były tak zwęglone, iż praktycznie należało zeskrobać wszystko. Krew tryskała na fartuch doktor Edwards, która metodycznie pozbawiała mnie kolejnych płatów skóry tak, jakby obierała marchewkę”; “Tkwiłem w jamie szkieletu i drżałem przed każdym kolejnym cięciem, po stokroć przeżywając je w myślach na długo, zanim miały nastąpić”. Czy muszę dodawać coś więcej?

 

Kolejną sceną, którą ciężko będzie mi wymazać z pamięci jest ta, w której (i tu SPOILER z miłosnych historyjek) zakochana Azjatka dla dobra rodziny daje się pogrzebać żywcem. W pełni świadoma nie wydaje z siebie żadnego odgłosu słysząc piach zasypujący wieko trumny, w której się znajduje. Powiem szczerze – zostać pogrzebanym żywcem to mój największy koszmar, prawdopodobnie dlatego to właśnie ta scena tak mocno odcisnęła się w mojej pamięci.

 

Ona: Ja mam trzy momenty, które mocno utkwiły mi w pamięci. Pierwszy z nich to chwila, gdy główny bohater ulega wypadkowi. Opis sceny, w której zostaje rażąco poparzony jest tak realistyczny, że sprawił mi niemal autentyczny ból. Moment ten został nakreślony przez Davidsona w sposób niezwykle plastyczny. Czułam się tak, jakbym niemal sama siedziała w tym samochodzie i ulegała tym makabrycznym obrażeniom. Istny horror!

Bal kostiumowy, zorganizowany przez Marianne z okazji święta Halooween jest kolejnym momentem, którego nie potrafię wymazać z pamięci. Barwne postaci, papuzie stroje, i on – poparzony, szkaradny, naznaczony głowny bohater, któremu wszyscy gratulują pomysłowego przebrania. Ten moment miał w sobie coś makabrycznego, a jednocześnie ujmującego, smutnego, poruszającego.

A trzeci moment? To jedna z miłosnych historyjek, na które wcześniej śmiałam psioczyć. XIV wiek. Florencja. Małżeństwo Francesco i Graziany. I dżuma, jaka nawiedziła Europę. A raczej to, jak w obliczu śmiertelnej choroby para ta do siebie się odnosi… Powstrzymam się jednak od rozwijania tego wątku, dosyć już spoilerów. Podkreślę jednak tylko, iż finał tej opowieści mną wstrząsnął. To się nazywa Miłość. Przez duże M!

On: A widzisz, jednak nie takie złe te wplecione w fabułę miłostki 😉 I tak, masz rację –  historia Francesco i Graziany przykuwa uwagę działając nawet na takich anty-romansidłowców jak my 😉 Właściwie nie sposób napisać tu nic innego poza: PIĘKNE, PRAWDZIWIE PIĘKNE!



STYL

 


On: Ciężko jednoznacznie określić styl Davidsona. Generalnie rzecz ujmując język nie jest specjalnie wyszukany, ani piękny. Pomimo tego, tak jak i samą powieść, tak i ten właśnie styl cechuje wszechstronność. Z jednej strony otrzymujemy między innymi drastyczny opis wypadku samochodowego, czy też sceny przybliżające czytelnikowi… branżę porno biznesu, z drugiej udaje się autorowi niezwykle plastycznie i sugestywnie oddać chociażby realia niemieckiego klasztoru z XIV wieku, a także w sposób naprawdę chwytający za serce przelać na papier poruszające historie miłosne.


Ona: Zgadzam się z Tobą. Język i styl nie są przesadnie wyszukane, cechuje je prostota i przystępność. Autor snuje jednak historię w sposób niebywale obrazowy. Powieść naszpikowana jest niemal namacalnymi scenami. One, w przypadku obrażeń głównego bohatera, powodują autentyczny ból, w przypadku bohaterki – przyprawiają o obłęd. Razem tworzą zaskakującą, bardzo osobliwą, a przy tym niewydumaną całość. Jeśli dodać do tego sugestywnie wykreowane tło, w którym czasoprzestrzeń nie gra najmniejszej roli, to mamy do czynienia z unikalną historią. Daleko jej do powieści z utartymi schematami. Warto też dodać, że w książce nie brakuje wysmakowanego, lekko czarnego poczucia humoru. Nadzwyczajna mikstura, można się nią odurzyć.

 

On: Rzekłbym nawet, że nie jest to “lekko” czarny humor, skoro mamy z nim do czynienia m.in. (i tu przepraszam za mały SPOILER) w scenie, w której poparzony mężczyzna na spokojnie snuje plany popełnienia samobójstwa, na pełnym luzie mówiąc o tym, że nie zamierza niczego pozostawić przypadkowi; jeśli już ma się zabić to chce to zrobić jak należy!

Generalnie autor serwuje nam niezły rollercoaster – zaczynamy od niezwykle drastycznego wypadku łącznie ze wszystkimi jego skutkami, następnie całkiem spora dawka wspomnianego czarnego humoru, by w dalszej części przekształcić powieść w piękną – choć nie cukierkową – historię “miłości wiecznej jak czas, silniejszej niż śmierć”.


Ona: Dorzucić w tym miejscu warto również liczne (aczkolwiek wyważone) alegorie do literatury starożytnej (przykładowo utworów Wergiliusza czy Cycerona) lub ustawicznie przewijającego się wątku piekła Dantego. Tego rodzaju wstawki to kolejna warstwa, która tworzy nieprzeciętny klimat tego tytułu.

 

 

FINAŁ KSIĄŻKI

 


On: Rzecz jasna nie mamy z Dominiką zamiaru spoilerować zakończenia powieści, wypadałoby ją jednak jakoś podsumować i wbrew pozorom nie jest to prosta sprawa. Ze swojej strony mogę powiedzieć, że jako całość oceniam „Gargulca” bardzo dobrze i jest to książka, która z pewnością nie prędko wyleci mi z głowy, problem stanowi natomiast jej finał. I nie, nie jest to finał „zły”, nie psuje odbioru całości, aczkolwiek można po nim poczuć lekki niedosyt. Zgadzasz się Dominiko?


Ona: Zdecydowanie. O ile całą powieść cechowała nieporównywalna z żadną inną książką, wyjątkowa, z jednej strony czarowna, z drugiej na swój sposób złowróżbna aura, o tyle w scenie końcowej zdawała się ulecieć. Końcówka jest niekwestionowanym paradoksem. Z jednej strony mnie zaskoczyła i nie tak ją widziałam w trakcie lektury, a z drugiej – niestety muszę to napisać – trąci sztampą.

 

On: Powiedzmy sobie szczerze: zabrakło troszkę tej magii, którą powieść czarowała przez znaczną swą część. Niech jednak nikogo nie zniechęci nasza ocena finału “Gargulca”, ponieważ prawdopodobnie spodoba się on większości czytelników, być może to my z Dominiką ustawiliśmy poprzeczkę nieco zbyt wysoko.

 

 

SŁOWEM PODSUMOWANIA

 


Ona: Choć debiut Davidsona nie pachnie już nowością, bez wątpienia nadal tchnie tematyczną świeżością. Miłość, temat tak bardzo oklepany i wałkowany na milion i jeden sposobów, ujęty został w tym przypadku ze wszech miar oryginalnie, w sposób błyskotliwy i nieszablonowy. To nie tylko romans, to rejestr przypadków prawdopodobnych i nieprawdopodobnych, okraszonych szczyptą (choć patrząc na powieść całościowo – to chyba spore semantyczne niedopowiedzenie) zapadającego w pamięć, nieszablonowego klimatu. Ja to kupuję! A Ty?

 

On: Oczywiście, że kupuję! Ze względu na swą wielowymiarowość lektura „Gargulca” to czysta przyjemność. Ciężko powieści Davidsona cokolwiek zarzucić, a jeśli nawet próbujemy na siłę do czegoś się przyczepić to na dobrą sprawę są to tylko drobnostki. Nawet finał, na który trochę pokręciliśmy nosami pasuje tu idealnie, wspomnieliśmy bowiem o poczuciu niedosytu, o pewnym niespełnieniu, jednak jeśli dobrze się zastanowić to przecież właśnie niespełnienie cechuje najpiękniejsze miłosne historie, czyż nie?

 

 

ZDANIA GODNE PODKREŚLENIA

 

Ona:

  • “Wypadki zdarzają się w zgoła nieoczekiwanym momencie, tak jak miłość.” (s. 11)
  • “Dla niej moje bandaże były kokonem larwy, z którego miałem się na nowo odrodzić, a dla mnie niczym więcej jak całunem.” (s. 52)

 

On:

  • “Wypadki zdarzają się w zgoła nieoczekiwanym momencie, tak jak miłość”. (s. 11)
  • “Nie sposób stać się całością, wypierając własne nieszczęścia”. (s. 275)
  • “Cóż za nieoczekiwane koleje losu: dopiero gdy moja skóra spłonęła do cna, mogłem wreszcie coś poczuć”. (s. 400)

Współwinna całego zamieszania 😉 …

Dominika Rygiel: Autorka bloga Bookiecik.pl. Teoretycznie zmanierowany mól książkowy i nieustannie poszukujący skrajnych literackich doznań skorpion. Praktycznie wiecznie zabiegana córka i siostra, przyjaciółka, żona i matka, jednym słowem – Polka czytająca i blogująca.

5 komentarzy

  • youcancallmeann

    Bardzo podoba mi się styl, w jakim stworzyliście recenzję 🙂 Jeżeli chodzi o samą powieść – raczej nie jestem przekonana do sięgnięcia po nią, ale tylko z jednego powodu: nie przepadam za literaturą tej kategorii. Jeżeli jednak trafi tu czytelnik lubujący się w takich klimatach, sądzę, że po przeczytaniu waszego tekstu od razu pobiegnie po tę książkę 🙂 Pozdrawiam!

  • Przeliterowana

    Też jestem bibliofilem nie-romantykiem, więc opis książki faktycznie raczej mnie nie zachęcił, aczkolwiek nie czytałam jeszcze takiej książki i koncepcja “spotkania przed wiekami” przedstawiona przez schizofreniczkę bardzo mnie zaciekawiła.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *